• Od teraz przez jakiś czas będę pisała ja, Ola (wcześniej pisaliśmy wspólnie).Jak wiecie nie przepadam za zorganizowanymi wyjazdami. Nie przepadam też za samotnym podróżowaniem (przy czym przez samotne rozumiem bez kogoś, kogo wcześniej już znałam, ten typ tak ma, lubię tylko tych ludzi, których już znam). Od paru lat nie wyobrażam sobie też, że mogłabym wyjechać gdzieś bez Maćka i Kaliny (przynajmniej dłużej niż na 3 dni). Ale ... różne przypadki chodzą po ludziach.
  • Miałam plan, żeby zdawać Wam codzienne relacje z mojej keralskiej przygody. Ale wiadomo jak to jest z planami. Nasz program okazał się być bardzo napięty. Sporo czasu spędzamy w autobusie, po drodze zatrzymujemy się na zwiedzanie ciekawych miejsc, lancze i herbatki w eleganckich hotelach po drodze (Kerala to nie jest dobre miejsce do chudnięcia) oraz krótkie przystanki na robienie zdjęć.
  • Pięć godzin do Dubaju, pięć na lotnisku i jeszcze cztery w samolocie i jestem w Indiach. Wylądowałam w mieście, którego nazwy pan na Okęciu nie próbował nawet wymówić ("pani bagaż poleci prosto do

Pojechałam do Kerali nic o niej nie wiedząc. Wróciłam zakochana w jej plażach, herbacianych polach i backwaters – kanałach, po których pływałam łodzią mieszkalną. Zrozumiałam, czemu nazywają ją „God’s own country”. Ten położony w południowo-zachodnich Indiach stan zwiedzałam wraz z 27 blogerami z całego świata w ramach Kerala Blog Express.