
Cieszyn przyciągał nas od dawna. Ostatni raz byliśmy tam chyba na przełomie wieków… Z tych starych czasów pamiętaliśmy niewiele, ledwie tyle, że polska strona miasta była jedynie ostatnim przystankiem przed skokiem w ciekawszy, czeski świat. A teraz? Teraz jest zdecydowanie inaczej.
Nasze pierwsze wspomnienia z Cieszyna pochodzą z lat licealnych. A może jeszcze wcześniejszych? Tak to dawno było, że tak naprawdę to pamiętamy z nich bardzo niewiele. Głównie granicę na moście Przyjaźni – wtedy jeszcze przekraczaną z paszportem, atmosferę podekscytowania i smak lentilków zapijanych kofolą. Dla wielu osób w naszym wieku Czechosłowacja była pierwszą „zagranicą”, do której po latach wakacji na Mazurach albo nad morzem, gdzie dojeżdżaliśmy zapakowanymi pod sufit maluchami, jechaliśmy jak do ziemi obiecanej. Niby podobnie, ale jakoś inaczej. Tak blisko, a jednak inny kraj, inny język i stempelek w paszporcie.
Polski Cieszyn był wtedy tylko miejscem tranzytowym w drodze do jego czeskiego brata. Polska strona, jak nam się wtedy wydawało, nie miała zbyt wiele do zaoferowania. Dziś, po latach, przyznajemy się do błędu i wpisujemy to niedopatrzenie na listę grzechów młodości. W ramach obrony zauważymy tylko, że gdy byliśmy tam lata świetlne temu, polska strona nie emanowała tak pozytywną energią jak teraz.
O TYM PRZECZYTASZ W TYM WPISIE
Cieszyn – szansa wykorzystana czy szansa stracona
Cieszyn przez długi czas nie wpadał w nasz krąg zainteresowania. Przypomnieliśmy go sobie dopiero kilka lat temu, po głośnych artykułach w „Gazecie Wyborczej”. Wyrabiając sobie zdanie na ich podstawie można było mieć nadzieję, że Cieszyn to miasto europejskie, miasto pogranicza z ogromną, buzującą w nim energią. Że nie jest pisany mu los wielu miast południowej Polski, stopniowo wyludnianych zewnętrzną (londyńską, brukselską) i wewnętrzną – polską emigracją, los szarego, brudnego wymarłego ośrodka z obsypującymi się kamienicami, kilkoma śmierdzącymi piwiarniami i wieloma złamanymi życiorysami. I jeśli nawet los nie pisze Cieszynowi powrotu do wielkiej roli stolicy Księstwa Cieszyńskiego, to coś dobrego zaczyna się dziać. Zacieśnia się współpraca transgraniczna, wraca kultura przez duże i małe k, rewitalizuje się centrum miasta, nawet odradzają się bogate tradycje piwne miasta, słowem: ludziom się chce.
Fala przeminęła, po zachwytach przyszło trochę „prawdziwych obrazków”. Pojawiły się opinie, że zmiany w Cieszynie to domena grupki idealistów, że każdy kto może to ucieka, blokowiska jak straszyły tak straszą, a uliczki w centrum, jak się rozpadały, tak się rozpadają. Nawet wspomniana wcześniej „Gazeta Wyborcza” piórem Igora Miecika zmieniła front i pisząc o „dobrej zmianie” w Cieszynie teraz już dostrzegała raczej ciemne strony miasta:
W mieście na granicy po zmierzchu nikt nie spaceruje. Nawet w dzień jest pusto. (…) W ruinach zabytkowego dworca kolejowego dzieci wąchają rozpuszczalnik. (…) Kobiety robotników pakują oba dania do emaliowanych garnków z pokrywkami na zatrzaski i niosą przez graniczny most do Czech. Robotnicy pracują w Czechach, bo po polskiej stronie miasta na granicy nie ma zajęcia.
Oberwało się gazecie za te teksty i szybko pojawiły się opinie, że choć może nie jest idealnie, to atak na Cieszyn jest co najmniej przesadzony. Miasto też zawędrowało na podróżnicze blogi. Ale my, choć daliśmy się przekonać znajomym blogerskim zapewnieniom, że Cieszyn znów cieszy, to nie mieliśmy wobec niego zbyt wielkich oczekiwań. Za to kubki smakowe uaktywniały nam się na myśl o wizycie po czeskiej stronie.
Cieszyn – blogerska stolica Polski
Skąd te znajomościowe, blogerskie zapewnienia? Ano stąd, że w Cieszynie od pewnego czasu organizowane są cykliczne spotkania blogerów podróżniczych. W kwietniu tego roku odbyła się już piąta edycja wydarzenia. Nam, z różnych powodów, dotychczas nie udało nam się wziąć w nich udziału. Ale jeśli sami zajmujecie się podróżniczym blogowaniem, to wypatrujcie w internecie kolejnej edycji Transgranicznych Spotkań Blogerów Podróżniczych.
Zamiast więc na wykłady, warsztaty, grupowe zwiedzanie i różne dorosłe wieczorne rozrywki, wybraliśmy się w cieszyńskie okolice sami – na nasze chaotyczne rodzinne zwiedzanie. W maju zawitaliśmy do pobliskiego Dębowca, gdzie ugościło nas cudowne miejsce, czyli Willa Słoneczna. Stamtąd do Cieszyna mieliśmy jedynie rzut beretem. Przyszedł więc czas na odświeżenie starej znajomości.
Ku naszemu zaskoczeniu polska strona wciągnęła nas bez reszty. Spędziliśmy tam prawie cały dzień, a gdy w końcu postanowiliśmy przejść na drugą stronę Olzy, to i tak na obiad wróciliśmy do Polski.
Nie znaczy to, że czeski Cieszyn nie ma nic do zaoferowania. Jest tam choćby sporo przykładów pięknej, modernistycznej architektury. Miasto po czeskiej stronie wyglądało trochę jak… Gdynia. I jest to historycznie jak najbardziej uprawnione porównanie. Przed 1920 rokiem były to przedmieścia Cieszyna po drodze na stację kolejową. Po ustaleniu granicy na Olzie, którą miejscowi Polacy odebrali jako zdradę Warszawy, przed Czechami stanęło zadanie wybudowania nowego miasta. I kiedy Polacy budowali na północy modernistyczną Gdynię, by mieć okno na świat, Czesi próbowali się zorganizować na tych terenach. Dodajmy, że niezbyt czeskich, bowiem na Zaolziu etnicznie dominowali Polacy, a Czechów nie było wcale tak dużo więcej niż Niemców.
Ten podział mocno przygasił Cieszyn. Polska strona, odcięta od połączenia kolejowego, wyrzucona z dawnych przemysłowych powiązań, straciła rangę stolicy Księstwa Cieszyńskiego stając się peryferiami turystycznych szlaków. W PRL Cieszyn dalej wegetował czekając na lepsze chwile. A czeska część miasta podobnie jak całe Czechy radziły sobie jakby trochę lepiej. Ale teraz role się odwróciły.
Cieszyn daje radę!
Wstyd się przyznać, ale sądziliśmy, że znowu będzie okazja, żeby sobie ponarzekać. Że wyprodukujemy post o tym, jak elegancka i uporządkowana jest lewa strona Olzy, a jak polską jej stronę toczą nasze typowe choroby, czyli styropian i pastele na kamienicach, wszechobecna szyldoza, rozpadające się kamienice, zapyziałe podwórka i chodniki usłane flaszkami po małpkach. Plus oczywiście szmateksy, cisza, pustka i samochody zastawiające każdy wolny kawałek przestrzeni.
A tu guzik. I teraz trzeba się postarać, bo narzekać jest dużo łatwiej niż chwalić. Oczywiście, nie wszystko w Cieszynie wygląda idealnie, ale polska strona naprawdę nie ma się czego wstydzić. I warto przestać o niej myśleć wyłącznie w kategoriach przystanku w drodze do Czech czy w góry Beskidu Śląskiego, bo (uwaga, nadchodzi drętwy żart słowny) Cieszyn też cieszy.
Wzgórze Zamkowe w Cieszynie: więcej niż 20 złotych
Wizytę w Cieszynie warto zacząć od Wzgórza Zamkowego. Chociażby dlatego, że skoro zwiedzamy go z dziećmi, to największe wspinaczki trzeba umieścić na początku programu. Nas na wzgórze zaciągnęła muzyka oraz zapach domowego ciasta…
Czy kiedyś pisaliśmy Wam, jak słabi jesteśmy z planowania? Otóż Cieszyna też nie zaplanowaliśmy. Wpisaliśmy go w nawigację, ta doprowadziła nas do mostu Przyjaźni, zaparkowaliśmy kilkadziesiąt metrów przed linią, która kiedyś była granicą i zaczęliśmy się zastanawiać co dalej. Wtedy minęło nas kilka odświętnie ubranych osób z tacami przykrytymi lekkimi obrusami. I tu dobra turystyczna rada. Nieważne czy to Teksas, Gwatemala, Libia czy Cieszyn. Jeśli widzisz sporo ludzi idących w jednym kierunku z domowym jedzeniem, też tam idź. W najgorszym razie trafisz na stypę, w najlepszym na lokalną fiestę, gdzie wybawisz się i zjesz lepiej niż w 5* restauracji.
Podążyliśmy więc za tłumem i tak trafiliśmy na Wzgórze Zamkowe. Wzgórze jest doskonałym miejscem na spacer. Alejki są wyremontowane, budynki odnowione, zieleń zadbana a zabytki doskonale opisane. A jest tu co opisywać. Na górze czeka nas obowiązkowe zdjęcie z 20-złotówką przy XI- bądź XII-wiecznej (ostatnie badania odmłodziły trochę ten jeden z najstarszych zabytków polskiego budownictwa) romańskiej rotundzie świętego Mikołaja. Obok rotundy zachował się fragment średniowiecznego traktu, którym kiedyś wjeżdżano do Górnego Zamku.
Historia osadnictwa na wzgórzu sięga zresztą znacznie dalej w przeszłość niż do czasów piastowskich. Najstarsze ślady ludzkich siedzib w tym miejscu datuje się na czasy rzymskie – ponad 1500 lat przed powstaniem rotundy. Czasy świetności tego miejsca to okres od końca XIII wieku do połowy XVII wieku, kiedy Zamek Książąt Cieszyńskich był imponującą rezydencją piastowskich władców Księstwa. W XVII wieku kolejne konflikty zbrojne, utrata wartości obronnych i przejście w ręce Habsburgów, dla których zamek stał się jedynie peryferyjną rezydencją, przypieczętowały jego los. Budynki podupadały, a z czasem Habsburgowie zdecydowali się wyburzyć ruiny Wysokiego Zamku, przekształcając go w ogród angielski wzbogacony o „starożytne ruiny”. W Dolnym Zamku urządzono za to rezydencję i pawilon myśliwski.
My jednak wolimy zostać na górze. Tam warto jeszcze zajrzeć do cylindrycznej Wieży Ostatecznej Obrony (+1 za nazwę), gdzie przed I wojną światową zbudowano romantyczne sztuczne ruiny, a potem przywrócono jej historyczny kształt. Obok niej widoczne są ruiny kuchni zamkowej z XVI wieku. Obowiązkowa jest też wyprawa na zbudowaną na rzucie kwadratu Wieżę Piastowską z XIV wieku, będącą ostatnim elementem pozostałym po gotyckim zamku. Po drodze na jej szczyt poznacie historię Cieszyna, dzieci zajmą się szukaniem różowych jelonków (niby drobna rzecz na historycznych tablicach, ale wierzcie nam, że tak bardzo potrafi wciągnąć młodzież, że może doprowadzić nawet do awantury o to kto zobaczył jelonka pierwszy!), a z góry zobaczycie panoramę obu miast, górujące nad nimi wzgórza oraz niebieską wstęgę Olzy.
W tych całych zachwytach nad Wzgórzem prawie zapomnieliśmy napisać, gdzie podążał tłum z jedzeniem. Otóż okazało się, że zupełnie przypadkiem trafiliśmy na majówkę lokalnych klubów muzycznych. Niektóre tańczyły, niektóre śpiewały, a wszystkie przyniosły pod Wieżę domowe ciasta, kiełbaski na grilla i chleb ze smalcem i ogórkami, co Maciek uznał za doskonały deser po swoim serniczku. A wszystko za niewielkie pieniądze i w prawdziwie rodzinnej atmosferze.
Cieszyn piwem płynie…
Schodząc ze wzgórza wstąpiliśmy do Browaru Zamkowego. Tam ledwie zaczęliśmy oglądać „wystawę” piw – laureatów piwnych konkursów, a już wdaliśmy się w rozmowę o IPAch, stoutach, witbierach i lagerach z przemiłym Panem, który był w stanie wybronić nawet cieszyńskiego flandersa, zwycięzcę konkursu Grand Champion 2015. Chociażby za to piwo warto było nabrać odrobiny szacunku, bo belgijskie flandersy nie ma ani zbyt bogatej tradycji w naszym kraju, ani zbyt wielkiej rzeszy fanów. Dla nas to piwo było średnio pijalne, ale doceniamy browar za poszerzenie naszych horyzontów.
Nie udało nam się niestety zwiedzić browaru (terminy i godziny zwiedzania można znaleźć na stronie Browaru Zamkowego), ale przynajmniej wyszliśmy z torbą pełną zakupów. Browar ma też imponujące piwnice przeznaczone na piwiarnie. W upalny dzień może być to doskonałe miejsce na chwilę odpoczynku przy dobrym piwie, pozostaje tylko wymyślenie jakiejś rozrywki dla młodszych członków rodziny – nasi doskonale sobie poradzili ganiając się po wielkiej sali i wspinając na stary kocioł warzelny stojący przed wejściem.
Cieszyński hamak i Różowy Jelonek
Dolny Zamek to nie tylko browar, ale też m.in. centrum designu oraz informacja turystyczna. To pierwsze minęliśmy bez żalu. Po kilku godzinach spacerów zainteresowanie naszych dzieci czymkolwiek ambitniejszym niż różowe jelonki było już ponad nasze siły. Namawiamy jednak do zajrzenia na ich stronę internetową i sprawdzenia przed przyjazdem do Cieszyna co będzie się działo w salach wystawowych Dolnego Zamku. A nuż coś trafi w Wasze lub Waszych dzieciaków gusta.
Dwie rzeczy w Dolnym Zamku zupełnie nas rozczuliły. Tak to czasem jest w zwiedzaniu, że w szerokim kadrze oglądanych miejsc nagle ukazują się drobne detale, które potrafią dać +100 do ogólnej oceny. W przypadku Wzgórza Zamkowego tych detali były dwie sztuki. Pierwszym był siatkowy hamak przy informacji turystycznej. Sama informacja jest miejscem, które warto odwiedzić. Ma pomocną obsługę, trochę ciekawych folderów i mapek nie tylko Cieszyna, ale i okolic. Ale szeroki hamak, na którym można się wyciągnąć cała rodziną, choćby na kilka minut to niby nic, a naprawdę cieszy. Błękitne niebo nad głowami, tuż obok magnolie, historyczne zabudowa. Nawet trzy minuty sjesty pozwolą Wam tak naładować akumulatory, że z nową siłą ruszycie dalej.
I ledwie kilkadziesiąt metrów dalej wpadniecie na… Różowego Jelonka. Kolejne niby nic, a cieszy. I to naprawdę cieszy, szczególnie dzieciaki, które pewnie nie dadzą Wam odejść bez chwili zabawy, a pewnie i zdjęcia, jeśli przyzwyczailiście je, że ciekawe i fajne miejsca oznaczają też cyknięcie fotki.
Z cieszyńskim różowym jelonkiem wiąże się też prawdziwie ogólnopolska, miejska opowieść. Dawno, dawno temu, polskie ziemie najechały cztery różowe jelonki. Trzy dokonały desantu w Warszawie, jeden wylądował jakiś czas potem w Cieszynie. Te warszawskie były przybyszami z innego świata. Wylądowały na Powiślu, ledwie kilkadziesiąt metrów od brzegów Wisły w 2004 roku na nadrzecznych terenach odzyskanych przez schowanie 6-pasmowej w tym miejscu Wisłostrady w tunelu.
Wtedy jeszcze nad rzekę w Warszawie chodzili tylko desperaci, studenci i żule. My, oczywiście, łapaliśmy się do tej drugiej kategorii. I pewnego dnia, niedaleko jednego z tanich nadwiślańskich barów dostrzegliśmy troje różowych, a do tego podświetlonych przybyszów. Był to widok tym niecodzienny, że na początku tego wieku przestrzeń miejską traktowano jeszcze z ogromną czcią. Nie było miejsca na frywolne żarty, bulwary, zadbane parki nad tunelami, publiczne siłownie. Nie było za bardzo dróg dla rowerów, a jak ktoś biegł chodnikiem, to albo gonił autobus, albo uciekał przed autochtonami. Jak ktoś siedział na trawniku albo na leżaku, to robił „performans”, a jak ktoś chciał publicznie ustawić palmę na pieniądze podatników, to urzędnicy mówili: „Palma na rondzie?! Prędzej mi kaktus na dłoni urośnie!”.
A jednak się udało Fundacja Bęc Zmiana postawiła znalazła w stolicy dom dla trzech różowych jelonków autorstwa Luizy Marklowskiej i Hanny Kokczyńskiej. Sporo było marudzenia, że co to, że po co, że czemu to służy, co reklamuje, co propaguje, no i oczywiście, dlaczego te jelonki są różowe? I choć było to takie niby nic, to te trzy różowe zwierzaki oswoiły i ożywiły trochę miasto i Wisłę. Wybroniły się z zarzutu o bycie kiczem i wpisały się w trend ożywiania Powiśla w Warszawie. Można by rzec, że jelonki stały się jaskółką przemian:)
Cieszyński jelonek może nie wykonał tak ogromnej pracy, ale się przyjął. Na tyle mocno, że przetrwał swych warszawskich braci i o ile o tamtych niewiele osób już pamięta, tak on dalej hasa po zamkowym wzgórzu. Pojawiając się też , ku uciesze najmłodszych, na tablicach historycznych w Wieży Piastowskiej.
Przez rynek do „Cieszyńskiej Wenecji”
Po zejściu z Zamkowego Wzgórza przejdźcie się na cieszyński rynek, który został założony w tym miejscu pod koniec XV wieku. Kiedy będziecie siedzieć na huśtawkach przy barokowej studni z figurą św. Floriana, możecie oglądając kolejne pierzeje na placu przejść przez kilka architektonicznych epok: podcienia renesansu, przepych baroku, klasycystyczny ratusz, czy modernistyczną kamienicę pod numerem 7. Na rynku jest po prostu ładnie. Budynki są odnowione i nie giną pod pstrokatymi szyldami i banerami, jak to często bywa w centrach polskich miasteczek. Przestrzeń jest uporządkowana i zachęca, żeby choć przez chwilę w niej pobyć. Dobrą reklamą rynku jest też wszechobecny czeski. Sąsiedzi zza Olzy najwyraźniej bardzo lubią to miejsce i knajpiane ogródki.
Dalej postanowiliśmy skierować się nad rzekę. Krążąc po klimatycznych uliczkach zahaczyliśmy jeszcze o Studnię Trzech Braci. Studnia powstała w XV wieku i korzystali z niej dominikanie. W XIX wieku dorobiła się legendy, wariacji krążących od wieków legend o trzech braciach założycielach. W jednej z pierwszych wersji studnia powstała w miejscu, gdzie zwykli polować synowie polskiego króla Leszka III – Bolek, Leszko i Cieszko. Ten ostatni, zachwycony bogactwem puszczy i krystalicznie czystą wodą bijącą ze źródła miał tu zbudować domek myśliwski, który rozrósł się do osady zwanej Cieszynem.
To jednak było trochę za mało jak na założycielski mit, więc po jakimś czasie pojawiła się dokładna data – 810 rok, a miejsce nabrało dodatkowego, radosnego charakteru. Otóż historia Cieszyna nie zaczęła się od domku myśliwskiego, ale od radosnego spotkania braci. To tu mieli się oni spotkać po tym, jak ojciec wysłał ich w trzy strony świata, by szukali szczęścia. I znaleźli je i siebie właśnie przy źródle. Uradowani spotkaniem uznali, że dość już podróży i w miejscu szczęśliwego spotkania założyli gród i miasto nazwane Cieszynem. W 1840 roku legenda trafiła do druku, a po kolejnych dwóch dekadach mieszczanie zaczęli zbierać pieniądze na odnowienie studni i przygotowanie odpowiednich tablic w trzech językach. Altana w obecnych kształcie stanęła w końcu w 1868 roku. Dotrwała do dzisiaj w prawie niezmienionym kształcie. Jedyną poważną ingerencją w jej wygląd było usunięcie w 1951 roku napisów po niemiecku.
Poniżej Studni, po zejściu schodami na ul. Przykopa trafiamy do „Cieszyńskiej Wenecji”. To urokliwa uliczka wzdłuż istniejącego od średniowiecza sztucznego kanału – Młynówki. Kiedyś Młynówka zasilała stojący przy niej Wielki Młyn, potem pojawiły się przy niej liczne zakłady rzemieślnicze, najczęściej połączone z mieszkaniami. A jeszcze niewiele ponad 50 lat temu działała tu nawet elektrownia wodna. Teraz to idealne miejsce na spacer, szczególnie w jakiś upalny dzień, bo ul. Przykopa zapewnia sporo cienia, żywej zieleni i chłodu od przepływającej Młynówki. Starsi dodatkowo ucieszą się ze skromnego, ale jednak, wyboru knajp, a młodsi na pewno zbiegną na chwilę do małego placu zabaw. A jeśli z jakiegoś powodu nie dotrzecie tam „w realu”, to w ostateczności możecie się wybrać na wirtualny spacer po „Cieszyńskiej Wenecji”.
Czeski Cieszyn
Z Cieszyńskiej Wenecji zeszliśmy nad samą rzekę i idąc wzdłuż jej brzegów wróciliśmy do mostu Przyjaźni. O nadrzecznych bulwarach nie wspomnimy, bo takowych nie ma, więc najlepiej wrócić sobie z powrotem przez miasto, podziwiając na przykład modernistyczną architekturę Cieszyna.
Za Olzę przechodziliśmy z ogromnymi nadziejami. Skoro polski Cieszyn robi tak dobre wrażenie, to jak ciekawie musi być po czeskiej stronie? I bardzo szybko przyszło rozczarowanie. W porównaniu do prawego brzegu Olzy, jej lewy brzeg wydaje się teraz prowincjonalnym, nijakim miasteczkiem. Pozamykane sklepy spożywcze, trzy restauracje, z których tylko jedna miała przyzwoity ruch bo właśnie pokazywała mecz czeskich hokeistów na mistrzostwach świata. Ale nawet on nie był w stanie przyciągnąć tylu gości, by zajęli wszystkie stoliki. Ponieważ już od dłuższego czasu nastawialiśmy się na syr z hranolkami, to postanowiliśmy dać jednej z restauracji szansę. I wtedy po raz kolejny okazało się, że z jakiegoś powodu Czesi nie przepadają za płatnościami kartą. Kilka miesięcy temu wyskoczyliśmy na obiad do Harrachova i biegaliśmy głodni w poszukiwaniu kantoru. W Cieszynie popełniliśmy ten sam błąd, a że godzina była już późna i wszystkie kantory były zamknięte, wróciliśmy na obiad do Willi Słonecznej, co koniec końców okazało się bardzo dobrym wyborem.
Oczywiście architektonicznie czeski Cieszyn też zachwyca swoimi modernistycznymi perełkami, jak na przykład synagogą Szomre Szabos na ulicy Bożkowej wzniesioną w stylu eklektycznym z mauretańskimi elementami. Ale już czeski rynek wydaje się za duży, hula po nim wiatr i kiedy stary rynek po polskiej stronie tętnił życiem, tu jedną ławkę okupowała wyraźnie znudzona czeska młodzież. To, że zwiedzanie czeskiego Cieszyna zajęło nam niewiele ponad godzinę, nie oznacza, że nie ma on nic do zaproponowania. Ma i to całkiem sporo ale jeśli Wasz czas w Cieszynie jest mocno ograniczony, to zdecydowanie doradzamy, by skupić się na polskiej części miasta.
Cieszyńskie Magnolie
Na koniec nie wypada nam nie wspomnieć o dumie mieszkańców Cieszyna, czyli o magnoliach. Cieszyn jako jedyne miasto w Polsce ma nawet „Szlak kwitnących magnolii”. Najlepiej zwiedzać go na przełomie kwietnia i maja, kiedy wypada czas ich kwitnienia, choć czasem natura potrafi spłatać figla, jak w tym roku, i kwiaty pojawiają się np. już na początku kwietnia.
– Mój wuj, który wychował się w Cieszynie musiał wyemigrować po wojnie (…) rok w rok do końca swojego życia przyjeżdżał w okresie kwitnięcia magnolii do Cieszyna, by przejść się po wszystkich pięknych ogrodach, willach i zobaczyć magnolie. Stąd sam pomysł – opowiadał „Dziennikowi Zachodniemu” Mariusz Makowski, kustosz Muzeum Śląska Cieszyńskiego. My też zakochaliśmy się w cieszyńskich magnoliach, a szczególnie w urokliwym drzewie w parku u podnóża Wzgórza Zamkowego. Szczególnie Maciek i Kalina mieli tam dużo radości, biegając po trawniku pokrytym dywanem z opadniętych płatków kwiatów.
Jeden dzień w Cieszynie to zdecydowanie za mało, by docenić to miasto. Jeśli więc zachęciliśmy Was do wizyty nad Olzą, to radzimy zarezerwować przynajmniej cały weekend, szczególnie, że z centralnej Polski można dojechać samochodem do Cieszyna już w 4 godziny (jadąc po bożemu, cały czas w granicach przepisów). Da się więc wyskoczyć w piątek z pracy, dojechać wieczorem, wypić dobre lokalne piwo w „Cieszyńskiej Wenecji”, poświęcić cały kolejny dzień na zwiedzanie miasta, a w niedzielę przed powrotem do domu skorzystać jeszcze z atrakcji, jakie znajdziecie w okolicy, np. Leśnego Parku Niespodzianek w Ustroniu.
Wizytę warto zacząć jeszcze przed wyjazdem od lektury przewodników po Cieszynie dostępnych w internecie. Miasto się bowiem postarało i zadbało o chyba wszystkie kategorie turystów: tych którzy szukają natury (trasa spacerowa Via Natura, szlak kwitnącej magnolii), miłośników historii (szlaki śladami cieszyńskich Żydów, Piastów, Habsburgów), architektury (szlak cieszyńskiej moderny, Via Sacra) i wielu wielu innych. W Cieszynie na pewno nie będziecie się nudzić!
Cieszyn ma wiele opcji noclegowych do wyboru. Jeśli szukacie sielskich widoków i pozamiejskich klimatów, to gorąco polecamy Willę Słoneczną:

Sorry, the comment form is closed at this time.
Sławek
Cieszyn jest naszym ulubionym miastem. Ludzie tutaj zawsze są uśmiechnięci i życzliwi – chyba to kwestia wymieszania kultury czeskiej z polską 🙂
Dodatkowo Cieszyn to miasto w Beskidzie Śląską-Morawskim, więc jest idealnym miejscem wypadowym na górskie wędrówki!
Fajny wpis, fajny blog! 🙂
osiemstop
Dzięki 🙂
CNiSCI
Super artykuł. Jest tez sklep dla wszystkich miłośników Śląska Cieszyńskiego 🙂
-> http://www.cieszy.pl
Pozdrawiamy!
osiemstop
Bardzo nas to cieszy:)
Magda
Nie byłam nigdy w Cieszynie. Twój post zachęcił mnie aby w końcu tam pojechać 🙂 Już planuję kiedy.
osiemstop
Cieszę się i mam nadzieję, że Ci się tam spodoba:)
Magdalena
Zapraszam do pięknego Cieszyna i 8pokoi.pl OFKA
Paweł Mąka
Fajnie, że ktoś jeszcze docenia nasze polskie widoki. 🙂 Bo aż smutno mi się robi, kiedy w kategorii „Podróże” trafiam wyłącznie na zagraniczne krajobrazy.
osiemstop
My też długo nie docenialiśmy własnego podwórka, ale widzimy, że warto spróbować:)
kocio
Staropramen nadal tak samo smakuje. Moze to to bylo powodem zatatgow granicznych?
osiemstop
Smakuje, smakuje, tylko my się bardziej wybredni zrobiliśmy, na szczęście Browar Zamkowy zaspokoił nasze wygórowane wymagania;)