
Bliskie spotkanie trzeciego stopnia z Devils Tower wywarło na nas ogromne wrażenie. Jest coś krańcowo odmiennego w doświadczeniu tego miejsca i Yellowstone. Najpiękniejszy, naszym skromnym zdaniem, park narodowy USA to ogromne przestrzenie, a przy tym namacalne i nieduże w tej skali zjawiska, takie jak źródła czy gejzery. Wieża Diabła odwraca te proporcje. To mały punkcik na mapie, ale monumentalnie góruje nad ranczerską okolicą.
Devils Tower jest tym piękniejsza, że przy jej bezpośrednim doświadczeniu, czyli, w naszym przypadku, spacerze u jej podnóża, w żadnym razie nie czuć rozczarowania. Często jest tak, że majestatyczne dzieła natury z bliska tracą swoją magię. Takie wrażenia mieliśmy z wizyty w Cathedral Valley w Capitol Reef. Tam monumentalne samotne świątynie okazywały się być zrobione ze skamieniałego błota. Zachwyt lekko przysłaniała refleksja podobna do tej wielko-płytowych blokowisk – „jak to jeszcze stoi???”.
Wieża Diabła to trochę słup graniczny Wyoming. Trafiliśmy do niej jadąc autostradą 90 na wschód. Po górskich atrakcjach zachodniego Wyoming wschodnia część stanu była jak wytchnienie. Ale już zaczynaliśmy tęsknić. Wiedzieliśmy, że potem czekają nas jeszcze Góry Czarne z głowami prezydentów, małe pagórki Badlands, a dalej już tylko płaskie przestrzenie Środkowego Zachodu. Może też dlatego, że już tęskniliśmy za górami, Wieża Diabła wywarła na nas tak piorunujące wrażenie?
Devils Tower. Mistyczny pomnik, który przyciąga
Wieża Diabła to posąg, hołd złożony skale, czy może kamieniowi. O ile góry w Grand Teton, czy Yosemite były po prostu piękne, formacje skalne Utah były artystycznymi popisami Matki Natury, Cathedral Valley w Capitol Reef wydała nam się niezbyt dopracowaną dekoracją, to Devils Tower wydała nam się monumentem, pomnikiem siły i to nie tylko fizycznej. Nie jakimś maźnięciem pędzlem czy innym narzędziem natury, ale realizacją głęboko przemyślanego, abstrakcyjnego planu. Ciekawe czy osadnicy jadący od wschodu mieli podobne do nas przemyślenia i Devils Tower jawiła im się jako powitalny słup na drodze do Górskiego Zachodu. Jej krawędzie wyglądają jak odlane kolumny, dodatkowo wygładzone na koniec dla lepszego efektu.
Dalecy jesteśmy od fiksacji na punkcie tej góry, na którą zachorowali bohaterowie filmu Spielberga. No ale jedyne bliskie spotkania trzeciego stopnia, które my mieliśmy w okolicy, były z naprawdę urzekającymi pieskami preriowymi tłumnie zamieszkującymi okolicę. Jednak w pełni rozumiemy panią ze sklepu z pamiątkami, która opowiedziała jak się tam znalazła. Otóż kilka miesięcy temu była na warsztatach fotograficznych w Montanie. Tam zobaczyła na zdjęciach Devils Tower i od razu wiedziała, że musi do niej pojechać. Przyjechała, spytała się o pracę w sklepiku i została.
I tak jak w filmie Spielberga od razu poczuliśmy się z nią członkami wspólnoty. To naprawdę dziwne uczucie. Dopiero co ją poznaliśmy, mówimy o atrakcji turystycznej odwiedzanej przez setki tysięcy ludzi rocznie, oglądanej zza ogrodzenia. A jednak. Kiedy sprzedawczyni skończyła swoją opowieść po jednej czy dwóch minutach na słowie „zostałam”, o nic nie musieliśmy pytać. Po prostu naprawdę głęboko poczuliśmy dlaczego to zrobiła. Co więcej, wcale nie była dla nas bardziej romantyczna niż rozważna. Skoro potrzeba bycia pod Diabelską Wieżą była tak silna, to najbardziej rozważną decyzją było podążenie za tym uczuciem.
Zresztą zanim jeszcze przyszły białe twarze góra przyciągała swoim mistycyzmem Indian. Odgrywa ona niezwykle ważną rolę w wierzeniach chyba każdego plemienia, które się z nią zetknęło. Wciąż pod górę przybywają Indianie, by modlić się, składać dary, choć już nie odprawiają pogrzebów. A pożegnano pod Wieżą Diabła wielu wodzów i wojowników z takich plemion jak Siuksowie, Kiowa, Lakota. Ci ostatni odbywają pod górą ceremoniały Tańca Słońca, które oczyszczają i odradzają jednostki i całe plemię.
Dla białych te ceremonie są zamknięte. Na drzewach pod górą widać wstążki zawieszane przez Indian, ale układ ze służbą parków narodowych jest taki, że Indianie mają wolny wstęp pod górę i utrzymują miejsce ceremoniałów w tajemnicy nawet przed strażnikami.
Jak powstała Wieża Diabła
W miejscu, gdzie stoi Wieżą Diabła, bawiło się kiedyś siedem sióstr i brat. Nagle brat przerodził się w niedźwiedzia, który zapragnął zabić siostry. Te uciekły pod wielkie drzewo, które przemówiło i nadstawiło gałąź, by mogły się schronić. Niedźwiedź jak oszalały rwał gałęzie drzewa, ale te rosło i rosło aż przemieniło się w górę a siedem sióstr zajaśniało na niebie jako gwiazdy Wielkiej Niedźwiedzicy.
Tak opisywali powstanie góry Indianie Kiowa. W mitologiach innych okolicznych plemion również bardzo często pojawiał się niedźwiedź. Dopiero biali zapomnieli o nim w swoich wierzeniach i wymienili go na diabła, przy okazji narzucając swoje nazewnictwo.
We współczesnej nauce dominuje wyjaśnienie intruzji wulkanicznej tłumaczącej powstanie Devils Tower wypchnięciem magmy, która jednak nie wydostała się na powierzchnię i zastygła. Erozja gleby stopniowo ją odkrywała aż do obecnego stanu. Tako rzecze oficjalna ulotka wręczana na wjeździe. Broni się chyba jeszcze teoria o odkryciu przez erozję „czopu” wulkanu, ale NPS w swoich ulotkach już o niej nie wspomina.
Oglądanie góry nie wystarczyło białym. Pierwsza ekspedycja dotarła do podnóża góry w 1859 roku. Zaledwie 34 lata później na górze zainstalowano drewnianą drabinę, po której, przy tysiącu widzów, na górę wdrapał się niejaki pan Rogers. Dwa lata nim wyczyn powtórzyła jego żona. Większa część drabiny jest nadal widoczna na ścianie, choć nikt już jej nie używa. Rocznie na Wieżę wchodzi teraz średnio 5000 ludzi rocznie. Prawie 15 osób dziennie. Na szczycie nie jest więc łatwo o samotność…
Wieża Diabła to pierwszy pomnik narodowy w USA powołany do życia przez Theodora Roosvelta w 1906 roku. Jak widać Wyoming miało szczęście do bycia pierwszym w takich konkurencjach, bo Yellowstone było w końcu pierwszym parkiem narodowym. I podobnie jak tam oraz w wielu innych parkach i pomnikach, większość dróg i udogodnień powstała w czasach Wielkiego Kryzysu. Po odwiedzeniu tylu pięknych miejsc wypada chyba oficjalnie podziękować Kryzysowi, że tak to ułatwił.
Nocleg pod Devils Tower
Nocowaliśmy na kempingu u podnóża góry. Niestety te kilka miejsc, z których widać Wieżę było już zajętych. Nie ma co narzekać, bo kemping kosztował tylko 12 USD, a widoki odsłaniały się po przejściu 200 metrów. Podobno z pobliskiego kempingu Devils Tower KOA są piękne widoki. Za jedną noc takiej przyjemności trzeba jednak zapłacić prawie 60 USD. Jako bonus dostaje się między innymi codzienny wieczorny pokaz „Bliskich Spotkań…”.
Oprócz spaceru wokół góry warto jeszcze wracając na dół skręcić w prawo w piaszczystą drogę prowadzącą do wyjścia na szlak Joyner Ridge. Stamtąd jest piękny widok Wieży, idealny do zdjęć.
Wczesnym popołudniem, po kilkugodzinnych zachwytach górą wyruszyliśmy dalej. Planowaliśmy jeszcze tego samego dnia dojechać do Mount Rushmore i zobaczyć głowy prezydentów wykute w kamieniu. To tylko 210 kilometrów. Chcieliśmy tam spędzić wieczór i po zmroku zatrzymać się na darmowym kempingu pod Rapid City. Wybór padł na parking ogromnego hipermarketu ze sprzętem do kempingu, od żyłek do łowienia ryb, kończąc na małych, gotowych chatkach łowieckich. Jak się potem okazało, miał to być nasz ostatni dziki kemping w przyczepie.