
Dwie stopy w nosidełku
Tak się jakoś złożyło, że z Maćkiem w tym wieku za dużo nie jeździliśmy, więc nie było potrzeby testowania innych wynalazków. Wyjazdy na Maltę czy do Toskanii przeżyliśmy z wózkiem, gorzej było w mało wózkowym Londynie, ale byliśmy tam tydzień i to bardziej na szkoleniu niż turystycznie. Na dłużej ruszyliśmy dopiero jak Maciek miał 3,5 roku i chodził potulnie, gdzie mu kazaliśmy…

Slida
No więc jak już się okazało, że jednak wyjeżdżamy, i że wózka raczej nie ma co brać, zaczęliśmy się zastanawiać, jak by to było z takim większym nosidełkiem. Wykorzystując bezwstydnie naszą uprzywilejowaną pozycję travel bloggerów poprosiliśmy firmę Fjord Nansen, żeby udostępniła nam do przetestowania nosidełko Slida.
Gdy kurier przyniósł paczkę, zaczęliśmy mieć wątpliwości. Kurczę, jak to spakować? Jakoś nie wpadło nam do głowy, że – w przeciwieństwie do Manduki, którą po prostu zwijaliśmy w kłębek i wrzucaliśmy do plecaka – nosidełko ze stelażem ma…tak! Stelaż! I to całkiem pokaźnej wielkości.
Jak to spakować?
No ale jak się powiedziało A to trzeba też powiedzieć B. Pogrzebaliśmy po szafach, znaleźliśmy starą torbę po łóżeczku turystycznym i przez znaczną część wyjazdu ciągaliśmy tę torbę w garści. I w sumie to chyba jest jedyna wada nosidełka: jeśli nie używa się go non stop do noszenia dziecka, a wszystkie dorosłe plecy zajęte są plecakami, to jest ono trochę nieporęczne w transporcie. Dlatego polecamy je raczej na wyjazdy stacjonarne, podczas których nie przenosimy się z dobytkiem co drugi dzień, albo takim rodzicom, którzy są dużo bardziej zaawansowani w pakowaniu niż my, i są w stanie spakować rodzinę w jeden plecak zostawiając drugie plecy do dyspozycji dziecka w nosidle.
Nam mniej więcej w połowie wyjazdu udało się opróżnić plecaki na tyle, że nosidełko wpakowaliśmy do jednego z nich. Z tego też płynie jakaś nauka, że jest duża szansa na zmieszczenie Sildy do 70-litrowego plecaka, do którego wejdą jeszcze upchane ubrania i kosmetyczka.
Wygodnie, choć nielekko…
Samo użytkowanie jest przyjemne, zarówno dla dziecka jak i dla rodzica. Szelki są wygodne i regulowane na kilka sposobów, co jest ważne zwłaszcza jak nosimy dziecko trochę starsze i co za tym idzie trochę cięższe, jak, nie wypominając, nasza córka. Przy pasie jest spora kieszonka w której mieści się telefon albo niewielki aparat fotograficzny, z tyłu jest kieszonka na wodę, jest też komora plecakowa w której spokojnie mieści się prowiant na drogę. Wszystko to trochę waży, więc trzeba się przygotować na to, że kilkugodzinne wędrówki poczujemy na plecach.
Kalina z noszenia była zadowolona, zwłaszcza dlatego, że wszystko widziała, a o tym, że jest jej wygodnie może świadczyć fakt, że wiele razy w nosidle zasypiała. Gdy robiliśmy sobie przystanki w drodze nie trzeba było jej nawet wyciągać, wystarczyło odstawić – solidny stelaż pełnił funkcję krzesełka.
Dziecko przypina się w środku pasem. Ręce ani nogi nigdzie się nie zaplątują i nawet jak czasem wydawało nam się, że jakaś pozycja jest dla Kaliny niewygodna, sama zainteresowana zaprzeczała.
Nosidełko ma też daszek od słońca – jest ono dodatkowym elementem, więc notorycznie o nim zapominaliśmy, ale wbrew obawom, jak już je zamontowaliśmy, nie uciekało przy silniejszych podmuchach wiatru.
Nosidełko Slida to naprawdę fajna sprawa, pozostaje nam żałować, że nie sprawiliśmy go sobie półtora roku temu. Zdecydowanie polecamy je rodzicom dzieci młodszych od Kaliny, takich, które dopiero zaczynają swoją przygodę z chodzeniem. Dla rodziców dzieci w wieku Kaliny, które na dwóch nogach sobie radzą, to raczej rozwiązanie na dłuższe wycieczki, ewentualnie na trudniejsze trasy, które dla małego dziecka mogą być po prostu zbyt trudne do pokonania. No i z racji stelaża i rozmiaru warto rozważyć czy je zabierać na dłuższy wyjazd niestacjonarny z przejazdami różnymi lokalnymi środkami transportu.