Zawsze myśleliśmy, że parki rozrywki to miejsce nie dla nas. Tłumy, kolejki, hałas. Na wizytę w Juraparku w Krasiejowie skusiliśmy się więc z obawami, mimo że uwielbiamy dinozaury. Okazało się, że nie mieliśmy się czego bać i podobało się zarówno nam, jak i dzieciakom. Szkoda tylko, że na wizytę mieliśmy ledwie kilka godzin, skoro atrakcji starcza na cały dzień. Albo nawet i dwa.
O TYM PRZECZYTASZ W TYM WPISIE
Parki rozrywki, czyli trudna miłość
Ludzie dzielą się na tych, którzy lubią wczasy last minute i tych, którzy wolą samodzielną włóczęgę z plecakiem. Na tych, którzy lubią mieć zaplanowaną każdą minutę wypoczynku i na tych, którzy idą na żywioł. Na tych, którzy na wakacjach najchętniej jedli by to samo co w domu, i tych, którzy szukają nowych smaków.
Nigdy nie ukrywaliśmy do której grupy należymy. Nie uważamy, że „nasz” sposób na życie jest lepszy, każdemu jego mojo, jak mawiał doktor House. Ale żeby nie było, że nie wiemy, o czym piszemy, to próbowaliśmy zorganizowanych wyjazdów. Dawno, dawno temu, kiedy osiem stóp było jeszcze sześcioma stopami (a najmłodsze dwie dopiero zaczynały się kształtować, powodując przy tym mdłości u najstarszych dwóch) wyjechaliśmy do Wielkiego Hotelu na Małej Wyspie. Wyspa była piękna, hotel męczył tymi samymi twarzami i jedzeniem, które smakuje identycznie w tysiącach innych, podobnych hoteli. Było ciężko. Nawet przy hotelowym basenie.
Innym razem postanowiliśmy sprawdzić czy lubimy fabryki parki rozrywki. Zapłaciliśmy za bilety wstępu kwotę, której dla własnego zdrowia psychicznego wolimy nie pamiętać i wraz z ponad 50 tysiącami (!) innych dzieciatych spędziliśmy dzień w Magicznym Świecie Walta Disneya. Niewiele pamiętamy: hałas, tłumy, kolejki do wszystkiego, najdroższe lody w życiu ukradzione przez mewę i migrena na koniec dnia to nie są wspomnienia, do których warto wracać. Pogodziliśmy się z tym, że pewne rzeczy po prostu są nie dla nas.
Nie jesteśmy jednak ortodoksami. W chwilach słabości potrafimy sobie wyobrazić, jak leżymy na plaży z drinkiem z parasolką (pewnie długo byśmy nie wytrzymali, ale zawsze warto być otwartym na różne opcje). Mimo lekkiej awersji do „kombinatów” rozrywki z pewną taką nieśmiałością czasem decydujemy się też sprawdzić, czy może miejsce, które z definicji wpada w naszą przegródkę „trzymać się z daleka” nie jest jednak warte odwiedzenia.
Do JuraParku w Krasiejowie zostaliśmy zaproszeni w ramach naszego opolskiego weekendu. Po długim, ale bardzo udanym dniu w Opolu i nocy na zamku w Mosznej na naszej liście została jeszcze jedna atrakcja: największy tematyczny park w Europie. Nie przyznawaliśmy się do tego głośno, ale trochę się tej wizyty obawialiśmy. Baliśmy się tłumów, zgiełku, kolejek.
Do tego, przyznamy się szczerze, nie wierzyliśmy jeszcze w to, że w Polsce może powstać park na światowym poziomie. Kiedy jeździliśmy po USA, byliśmy w szoku jak mogą wyglądać muzea, wystawy w parkach narodowych czy centra kosmiczne. Sądziliśmy, że takie miejsca w Polsce zobaczymy za lata świetlne. A tymczasem w ostatnich kilku latach przekonaliśmy się, że już mamy muzea, czy lokalne instytucje na amerykańskim poziomie. Tylko że parki rozrywki to zupełnie inna liga…
„Jurassic Park”, czyli nasze doświadczenia z dinozaurami
JuraPark miał jeden podstawowy element, któremu nie mogliśmy się oprzeć. Dinozaury. My to tak mamy z dinozaurami, jak wielu mężów z żonami. Kochamy je, fascynują nas, chcielibyśmy wiedzieć o nich jak najwięcej, a jednocześnie nic nie robimy w tym kierunku. Nic o nich nie wiemy, zapominamy w jakiej epoce się urodziły, nie potrafimy ich rozpoznać po szkielecie, z trudem przypominamy sobie, jak mają na imię. I tak naprawdę, z braku czasu oczywiście, nie robimy nic, by to zmienić.
Tak było w USA. Mijaliśmy kilka razy jakąś dinozaurową ścieżkę edukacyjną koło Moab w Utah, ale jakoś się nie złożyło, żeby tam zajechać. Na północy stanu skręciliśmy nie w tą stronę i mimo najszczerszych chęci do dinozaurów nie dojechaliśmy. Z kolei Badlands w Południowej Dakocie niby zwiedziliśmy, ale po łebkach, a w Muzeum Historii Naturalnej w Nowym Jorku do sali z dinozaurami wpadliśmy na 3 minuty przed zamknięciem i pewnie zostalibyśmy tam jeszcze chociaż ze 120 sekund, gdyby nie strażnicy, którzy wypchnęli nas stamtąd na siłę.
Naszym jedynym mocnym dinozaurowym doświadczeniem pozostawał więc „Jurassic Park” – film sprzed 20 lat. W temacie dinozaurów jak widać mamy trochę do nadrobienia.
Krasiejów – tu nadal odkrywa się dinozaury
JuraPark powstał w Krasiejowie nieprzypadkowo. „Pojechałem do Krasiejowa i zdałem sobie sprawę, ze jestem w miejscu, jakiego jeszcze w Europie nie odkryto…” – tak mówił prof. Jerzy Dzik, paleontolog z Polskiej Akademii Nauk, który przypadkiem zawitał w te rejony w 1993 roku. O Krasiejowie wiedziało już wtedy kilka osób, bo doskonale zachowane kości dinozaurów znajdowano na terenie wapiennego kamieniołomu już w latach 80-tych.
Ba! Triasowe kości i szkielety znalazł w tym miejscu wrocławski profesor Karl Ferdinand Roemer w… 1870 roku. Wtedy też nie zajęto się tym miejscem poważniej. Pokłady iłów zaczęto za to eksploatować przemysłowo – przed wojną wybudowano tu cegielnię. A po wojnie, w 1974 roku, na jej miejscu uruchomiono duży kamieniołom. Pełne szczątków dinozaurów skały wydobywano przez kolejne dekady w ogromnych ilościach i mielono na cement…
Tymczasem Krasiejów jest miejscem naprawdę wyjątkowym. 280 milionów lat temu w tym miejscu były bagna na brzegu ogromnego jeziora ciągnącego się kilkaset kilometrów na północ i tysiąc kilometrów na zachód. Okolicę zamieszkiwały spore zwierzęta lądowe i wodne. W jeziorze były silne prądy, które znosiły szczątki martwych zwierząt właśnie w to miejsce, gdzie dziś jest JuraPark. Przez kolejne miliony lat tworzyło się tu triasowe cmentarzysko. Na nie właśnie trafił prof. Dzik. I od razu docenił potencjał tego miejsca.
Wspiąłem się do szczytu ściany. Gdzieniegdzie wystawały z niej wapienne płaskury z widoczną na przełamach ciemną gąbczastą tkanką kości. Jedna z owalnych w przekroju kości sterczała ze skały. Oczyściłem młotkiem jej otoczenie i osłupiałem. Była to nosowa część czaszki dużego gada. Tego jeszcze w Polsce nie było! (prof. J. Dzik)
Przez kolejne lata prowadzono tu bardzo ograniczone badania. Dopiero po 2000 roku upubliczniono opracowanie krasiejowskich znalezisk, zdobyto pieniądze i rozpoczęto szeroko zakrojone prace. Lokalne i wojewódzkie władze powołały też Stowarzyszenie Dinopark, które miało się zająć zagospodarowaniem terenu i budową pawilonu paleontologicznego. Stowarzyszenie zadania spełniło i się rozwiązało. Wtedy znaleziono prywatnego inwestora – Stowarzyszenie Delta, które miało już doświadczenia z budową juraparków w Bałtowie i Solcu Kujawskim.
Stowarzyszenie nie zatrzymało się zresztą na Bałtowie i niedawno otworzyło swoją pierwszą placówkę w… USA! A dokładniej w Moab w Utah. Co ciekawe, paleosafari Moab Giants powstało zaledwie kilkaset metrów od miejsca, gdzie legalnie i w pełni za darmo można postawić swojego kampera. Nasza przyczepa stała tam kilka dni, kiedy podczas półrocznej podróży po USA w 2013 roku zwiedzaliśmy park narodowe w tamtej okolicy.
JuraPark w Krasiejowie – atrakcja goni atrakcję
JuraPark w Krasiejowie składa się z kilku części: Tunelu Czasu, który przenosi nas do momentu wielkiego wybuchu skąd podróżujemy w czasie i przestrzeni aż do triasu, półtorakilometrowej Ścieżki Edukacyjnej, wzdłuż której rozmieszczone są naturalnej wielkości rekonstrukcje mezozoicznych gadów i płazów, Pawilonu Paleontologicznego, gdzie przez szklaną podłogę podziwiać możemy triasowe skamieniałości, Prehistorycznego Oceanarium i kina 5D.
To atrakcje „edukacyjne”. Są jeszcze te bardziej rozrywkowe: plac zabaw, ukryty za nim park rozrywki, czyli dinozaurowe wesołe miasteczko, (ju)rajska plaża. Warto też pamiętać o kilku punktach gastronomicznych, które łącznie mogą pomieścić około 1000 osób, więc możecie spokojnie zaprosić na wspólny wyjazd wszystkich znajomych z fejsa.
Jakby tego było mało, to naprzeciwko głównego wejścia do Juraparku wyrósł całkiem niedawno Park Nauki i Ewolucji Człowieka, który spodobał się nam tak bardzo, że aż zgubiliśmy w nim Maćka. Niestety, wyszliśmy z niego na podobnym poziomie ewolucji co wcześniej i zgubiliśmy go jeszcze raz w Oceanarium. W parku organizowane są również warsztaty paleontologiczne, lekcje muzealne a nawet kolonie! Ich uczestnicy nocują wtedy w pokojach na miejscu.
Inni goście muszą zanocować trochę dalej od tych wszystkich atrakcji. Ale nie ma się czym martwić, bo w odległości kilku kilometrów od Krasiejowa jest sporo miejsc noclegowych. A warto rozważyć zwiedzanie z noclegiem – jeśli przenocuje się w okolicznych agroturystykach lub hotelach, następnego dnia wstęp na teren Juraparku jest bezpłatny (z wyjątkiem parków rozrywki, tu trzeba dokupić dodatkowy bilet).
My spędziliśmy w JuraParku prawie cały dzień i nie zdążyliśmy wszystkiego zobaczyć – z „podstawowych” atrakcji z żalem odpuściliśmy kino 5D. Nie dotarliśmy też w rozrywkowe rejony parku, omijając plażę i plac zabaw. Dzieciom na wszelki wypadek o tym nie powiedzieliśmy. Czego oczy nie widzą… Was za to możemy pokierować do okraszonych pięknymi zdjęciami wpisów Łukasza i Pawła, naszych towarzyszy wyprawy: JuraPark Krasiejów, czyli park dinozaurów dla dzieci oraz JuraPark – Park Nauki i Rozrywki w Krasiejowie.
No więc po kolei…
Tunel Czasu
Pomysł na Tunel Czasu jest nie byle jaki. Wsiadamy do pociągu z otwartymi wagonikami z miejscami do siedzenia ustawionymi jak na widowni i skierowanymi do boku. Kiedy wagoniki zapełnią się widzami, pojawia się obsługa i wręcza specjalne okulary 3D. Wszyscy gotowi? Można zaczynać! Para – buch, koła w ruch! Kilka sekund potem jesteśmy już w ciemnym i długim tunelu, na którego ścianie wyświetla się historia świata od wielkiego wybuchu aż do pojawienia się dinozaurów. Wtedy następuje światłość! Pociąg wyjeżdża z tunelu po drugiej stronie czasu, gdzie przed naszymi oczami biegają dinozaury.
W tunelu czasu trochę wyszedł z nas mały ośmiostopowy malkonent. Ciemno było, więc nie musiał się wstydzić. A to dlatego, że cały pomysł wydał się nam przekombinowany. Siedzenia są średnio wygodne dla większych (dorosłych) widzów, w środku jest przeraźliwie głośno, a film, choć technicznie zrobiony bardzo widowiskowo, to jednak obarczono tak naukowym komentarzem, że pogubiliśmy się już po dwóch zdaniach pełnych neutrin i akceleracji.
Tymczasem Maciek i Kalina byli przejażdżką zachwyceni, faktycznie poczuli się jakby tunelem czasu przejechali na drugą stronę świata, gdzie mieszkają dinozaury. Nie mieliśmy więc wyboru i naszego malkonenta zostawiliśmy w tunelu.Taki pociąg to jednak zdecydowanie lepszy pomysł niż kolejne nudne kino!
Ścieżka Edukacyjna
Dinozaury panowały na Ziemi miliony lat. A więc przygotujcie się na to, że ścieżką edukacyjną się idzie… i idzie… i idzie… Naprawdę długo się nią idzie, tak około 1,5 kilometra. Nawet jeśli skupiacie się tylko na wrażeniach estetycznych i nie planujecie czytać wyczerpujących opisów na tablicach informacyjnych, to i tak spędzicie tam sporo czasu. Dinozaurów jest ponad 200! Są małe i ogromne, jak np. 60-metrowej długości Brontozaur, który co prawda w okolicach Krasiejowa nie żył, ale przynajmniej teraz ma okazję.
Brontozaur jest jednym z nielicznych dinozaurów, które można w parku dotknąć. Ba! Można się nawet pod niego schować, kiedy na przykład pada deszcz. Taki z niego użyteczny dinozaur! Jednak większość dinozaurów na ścieżce czai się za płotem. Perfekcyjnie wykonane makiety (robi je polska firma powiązana ze Stowarzyszeniem Delta) bardzo dobrze znoszą warunki atmosferyczne, ale skaczące po nich dzieciaki już mniej. Dzięki temu nic ani nikt nie zakłóca widoku polujących czy pożywiających się dinozaurów.
Jest tylko jeden eksponat, na którym można usiąść. Trochę boimy się wrzucać zdjęcie naszych dzieci siedzących na dinozaurze, bo w dzisiejszych czasach, kiedy chwalenie się zdjęciem na słoniu albo wizytą w fokarium kończy się publicznym linczem, może się okazać, że dinozaury też cierpią jak się na nich siada. No ale zaryzykujemy. (oczywiście żartujemy i nikogo nie namawiamy do jazdy na słoniu, przeciwnie, zachęcamy do bardzo starannego wyboru rozrywek z udziałem żywych zwierząt).
Ścieżka edukacyjna jest wózkowo-przyjazna, ale przygotujcie się na kilka ostrzejszych podjazdów i zjazdów. Jeśli nie macie swojego wózka to możecie wypożyczyć małą dino-furmankę. My bardzo nie chcieliśmy popełnić tego błędu, bo wiedzieliśmy, że będzie to doskonała okazja do dziecięcej wojny na tematy, których nie jesteśmy sobie w stanie wyobrazić. Niestety wózek i tak się znalazł.
Najpierw więc poszło o to, że jedno się rozpycha, więc drugie nie ma miejsca, potem, że jedno jedzie za długo samo i drugie tak się nie bawi, potem że jedno ciągnie, a to drugie chciałoby ciągnąć, potem że drugie jedzie, a to pierwsze chciałoby jechać, potem że jechać ma sam miś, potem, że ciągnąć ma miś, a potem, że świat jest niesprawiedliwy, bo miś nie ciągnie tylko tak się patrzy tymi swoimi oczami… Na koniec Maciek się obraził i większość ścieżki przeszedł sam kilkadziesiąt metrów przed nami.
Duży fragment ścieżki ma też jeden mały, ale jakże niezwykle ważny szczególik, a mianowicie daszek. Kiedy ostro świeci słońce, daje odrobinę cienia, a kiedy pada deszcz pozwala nie zmoknąć za bardzo (wiemy, bo sprawdziliśmy obie opcje).
Pawilon Paleontologiczny
Mniej więcej po środku ścieżki trafiamy do Pawilonu Paleontologicznego. Na naszych dzieciach nie zrobił on szczególnego wrażenia. Na nas za to – ogromne. Po pierwsze, ten budynek to kawałek naprawdę dobrej architektury. W parku rozrywki! W starym kamieniołomie, po środku pól i lasów! To budynek, który miał nie zdominować przestrzeni i skupić gościa głównie na tym co w środku, więc jest prosty, surowy i oszczędny w formie. Ale przez tą surowość bardzo dobrze oddaje powagę tego co chroni i dokumentuje – największego i wciąż czynnego stanowiska paleontologicznego w Europie.
Po drugie pawilon skrywa niesamowite skarby, po których można… chodzić. No może nie do końca, bo chodzi się po szklanej podłodze zawieszonej kilkadziesiąt centymetrów nad ziemią. Z niej wystają szczątki prehistorycznych stworzeń. W ich czaszkach widać nawet oczodoły, przez co można odnieść wrażenie, że milcząco wpatrują się one w gości… „Przestań po mnie łazić humanoidzie, gdybym nie był martwy od 260 mln lat, to dałbym ci popalić” – tak sobie pewnie myślą.
W pawilonie prowadzone są też lekcje i zajęcia. W ich trakcie można dotknąć niektórych z wydobytych w Krasiejowie skamielin, np. skamieniałej kupy, czy gładkich kamieni, które zwierzęta połykały, by lepiej trawić dobrze zmielony pokarm.
Prehistoryczne Oceanarium
Na końcu ścieżki edukacyjnej, po zamknięciu półtorakilometrowej pętli wokół parku jest Prehistoryczne Oceanarium, które na naszym Maćku zrobiło zdecydowanie największe wrażenie ze wszystkich krasiejowskich atrakcji. My też byliśmy nim szczerze zafascynowani.
Tu chyba najłatwiej uwierzyć, że naprawdę przenieśliśmy się w czasie. Wszystko wygląda bowiem zupełnie naturalnie. Jak w prawdziwym oceanarium obserwujemy zwierzęta pływające za wielkimi szybami. Dzięki bardzo dobrze opracowanej grafice komputerowej, długim – kilkuminutowym filmom, które nie zapętlają się przed naszymi oczami oraz okularom 3D wrażenie jest niesamowite. Ekrany są ogromne (216 cali!), idealnie oddają głębię i kolory. Koniecznie tam zajrzyjcie.
Mniej podobało nam się w prehistorycznym batyskafie. To oddzielne pomieszczenie w oceanarium, które przypomina łódź podwodną. Po przekroczeniu jej progów stajemy się członkami ekipy badawczej opuszczonej w głębiny prehistorycznego morza. Przez okna naszego pojazdu widzimy jak potwór atakuje towarzyszącą nam łódź, zgniatając ją i rzucając o ściany. A potem bierze się i za nas, co odczuwamy dobitnie, dzięki ruchomej podłodze i realistycznym dźwiękom. Trochę to przerażające i mniejsi goście oceanarium mogą się porządnie wystraszyć.
Mniej straszny wydaje się przy tym prehistoryczny potwór, który atakuje ostatnie okno w oceanarium. Wielki potomek rekina uderza kilkakrotnie w szybę, która stopniowo pęka, aż zaczyna się przez nią przelewać woda. Od zagłady ratuje nas metalowa przegroda, ale czy na długo? Potwór nie rezygnuje i nawet ją jest w stanie wygiąć… Dzieci w każdym razie nie skończyły z traumą i potem długo i namiętnie wspomniały wizytę w oceanarium a nawet i podróż batyskafem w głębiny.
Plac Zabaw, Park Rozrywki, Bajkowa Kraina Dinozaurów, Jurajska Plaża
Czas nas gonił niemiłosiernie, bo jeszcze tego samego dnia mieliśmy dojechać do Warszawy, więc odpuściliśmy sobie (w tajemnicy przed dziećmi) relaksacyjne atrakcje JuraParku. Ale kiedy przyjedziemy tu następnym razem (a mamy nadzieję, że taki będzie), to zostaniemy w okolicy na noc i ze wszystkich zabawowych atrakcji wyciśniemy, ile się tylko da. A da się sporo. Największą atrakcją Placu Zabaw jest 12-metrowa wieża. W schowanym za placem zabaw Parku Rozrywki znajdziecie karuzele, Statek Piracki, dmuchane zjeżdżalnie, automaty do gier, symulatory, trampoliny i euro-bungy (cokolwiek to jest).
Bajkowa Kraina Dinozaurów to labirynt pełen tajemniczych przejść, zjeżdżalni i zakamarków. Na Jurajskiej Plaży można pobawić się w piasku, wynająć rowery wodne i inne pływające jednostki i popatrzeć na JuraPark z perspektywy miejscowego jeziorka.
Park Nauki i Ewolucji Człowieka
Zanim jeszcze wjedziecie na ogromny parking Juraparku, waszym oczom ukaże się futurystyczny budynek Parku Nauki i Ewolucji Człowieka. Wszystko w nim wygląda kosmicznie. Łączę ze zwiedzającymi, którzy przy wejściu muszą założyć specjalne hełmy.
PNiEC to kolejny etap naszej podróży w czasie. Widzieliśmy wielki wybuch w Tunelu Czasu i dominację dinozaurów na Ziemi. Teraz wchodzimy do specjalnego statku kosmicznego, który najpierw wyniesie nas na orbitę, a potem pozwoli wrócić na naszą planetę w chwili, kiedy rozpoczyna się era panowania człowieka.
W środku rzeczywiście jest kosmicznie. Za każdym rogiem czai się multimedialna atrakcja. Przedmioty i wystawy „mówią” nam przez kask po tym, jak staniemy w wyznaczonym strefach. Wrażenie wnętrza statku kosmicznego potęguje starannie dobrane oświetlenie, kolorowe listwy na ścianach i podłodze. W gablotach widzimy praludzi w różnych sytuacjach, epokach, strefach klimatycznych. Nie są to sytuacje przypadkowe, dobrano je starannie, by pokazać jak rozwijał się gatunek ludzki i jakimi ścieżkami podążał.
W Parku Nauki i Ewolucji można też spojrzeć w oczy naszym przodkom i innym homonidom, których ewolucja zabrnęła w ciemny zaułek i naszymi przodkami nie zostali. W jednym z pomieszczeń zorganizowano bowiem imponującą wystawę czaszek. Można więc podziwiać jak niesamowite formy homonidy chowały lub nadal chowają pod swoimi czuprynami.
Człowiek z Lodowca
Dzieciaki czaszkami były mało zainteresowane. Ich uwagę na dłużej skupił za to Człowiek z Lodowca – Oetzi, a dokładniej bardzo wierne odtworzenie jego grobu w dolinie Ötztal w Południowym Tyrolu. Wcale im się nie dziwimy, bo historia Oetzi jest wyjątkowa.
A było to tak. W 1991 roku dwoje niemieckich turystów natrafiło wysoko w górach na ciało człowieka odzianego w skóry. Pomyśleli, że to jakiś zaginiony turysta i powiadomili władze. Austriackie służby zwiozły ciało z gór do Innsbrucku i okazało się, że denat może i zaginął w górach, ale dość dawno, bo jakieś 5300 lat temu!
Innsbruck nie był ostatnim przystankiem w pośmiertnej podróży Oetziego. Okazało się bowiem, że zagłębienie skalne, w którym znaleziono jego ciało, leży jednak we Włoszech, a nie w Austrii. Po drobnej przepychance dyplomatycznej Oetzi trafił więc z powrotem do Włoch, niedaleko swej rodzinnej doliny w górach – do Bolzano.
Włoscy naukowcy nie dali Oetziemu spokoju. Mumię prześwietlano, krojono, pobierano z niej próbki, nawet rozmrożono, żeby w końcu dostać się do żołądka. I tak powoli wyciągano wszystkie tajemnice Człowieka z Lodowca. Ustalono na przykład, że miał ok. 160 cm wzrostu, ważył 50 kilogramów i zginął w wieku 40-53 lat. Miał ciemne włosy i oczy. Jego ciało pokrywało wiele tatuaży. Niektóre odpowiadały miejscom odpowiadającym punktom akupunktury dla schorzeń, na które chorował! A miał parę problemów zdrowotnych. Chorował na boreliozę, miał też tendencję do miażdżycy tętnic i pewnie gdyby nie zginął w górach, to i tak w ciągu 10 lat zmarłby na zawał serca lub udar mózgu.
Oetzi miał przy sobie wiele ciekawych przedmiotów. Ubrany był w skóry niedźwiedzia, kozicy i jelenia, miał kołczan ze strzałami i niedokończony łuk, do tego nóż z krzemienia i hubę, która najprawdopodobniej służyła mu do rozpalania ogniska. Dalsze badania pozwoliły określić, w której dolinie mieszkał, a nawet jaka była pora roku , kiedy zginął i skąd wtedy szedł. Badania genetyczne pozwoliły też na poszukiwanie jego żyjących przodków! Okazało się jednak, że nie ma nikogo, kto mógłby się tytułować jego pra-pra-prawnukiem. Za to jego krewni nadal mieszkają na południu Europy.
Najciekawsze badania dotyczyły tego, jak zginął Oetzi. Dopiero w 2001 roku dostrzeżono grot strzały wbitej w jego plecy. A więc nie był to nieszczęśliwy wypadek lecz zabójstwo. Morderca próbował zresztą zatuszować swój czyn. Widać to po nienaturalnej pozie ciała Oetziego i takim ułożeniu ręki, by zasłaniała strzałę. Fakt, że morderca ułożył ciało, miejsce wejścia strzały i ślady krwi pozwoliły ocenić, że Oetzi szybko się wykrwawił i zmarł.
Długo myślano, że Oetziego zabito w trakcie pogoni. Tę hipotezę potwierdzały ślady skromnego i zapewne w pośpiechu zjadanego posiłku znalezione w jego przewodzie pokarmowym. Dokładniejsze badania pozwoliły jednak odnaleźć w jego żołądku resztki porządnego obiadu z koziorożca alpejskiego. Oetzi nie uciekał więc i nie spodziewał się ataku. Umarł najedzony do syta i to nie byle czym.
To wszystko niestety wyczytaliśmy w internecie po powrocie do domu. A szkoda, bo lodowa mumia robi ogromne wrażenie i przydałaby się przy niej pełna informacja, najlepiej w postaci krótkiego filmiku pokazującego życie Oetziego w dolinie Val Venosta i śmierć wysoko w górach.
Krótkie podsumowanie
Jurapark w Krasiejowie jest dla nas najlepszym dowodem na to, że czasem warto wyjść poza własną sferę komfortu i spróbować czegoś, co budzi u nas wątpliwości. Jesteśmy pod naprawdę ogromnym wrażeniem tego miejsca, a i tak nie widzieliśmy przecież wszystkiego. Zdajemy sobie też sprawę, że nie jest to tania rozrywka (Jurapark – ceny biletów), ale warto pamiętać, że w Juraparku możecie spędzić cały dzień. Albo nawet dwa, jeśli macie takie tempo zwiedzania, jak my.
Szukacie noclegu w Krasiejowie i okolicach? Sprawdźcie najnowsze promocje!
Most w Ozimku – bonus dla wszystkich fanów mostów
Na końcu jeszcze mały bonus. Jadąc z Opola do Krasiejowa lub do Warszawy przejeżdża się przez miejscowość Ozimek. I warto zrobić sobie w niej krótki przystanek, by zobaczyć najstarszy w Europie wiszący most żelazny! Wielokrotnie podkreślaliśmy, że jesteśmy fanami mostów (takimi niedouczonymi, estetycznymi fanami, podobnie jak dinozaurów), więc musieliśmy się tam zatrzymać.
Most leży na przedłużeniu ulicy Hutniczej i spina dwa brzegi rzeki Mała Panew. Powstał (uwaga, uwaga) w 1827 roku! Odlano go tuż obok, bo w Hucie Małapanew (Malapane). Huta wchłonęła go nawet po II wojnie światowej na długie lata w swoje granice. Był wtedy wewnętrznym, pracowniczym mostem spacerowym. Jednak kilka lat temu zdecydowała się go oddać miastu.
W latach 2009-2010 mocno nadszarpnięty zębem czasu most przeszedł gruntowny remont. Modernizacja była przeprowadzona po mistrzowsku. Most całkowicie rozebrano, przeczyszczono mu wszystkie części i ponownie złożono. A na koniec dorzucono do niego jeszcze spacerowy bulwar na ul. Hutniczej. Wygląda to naprawdę ładnie!
Most zaprojektował królewski inspektor hutniczy Karl Schottelius. Przeprawa miała wytrzymać 3 tony nacisku, ale nośność okazała się 5 razy przewyższać szacunki. Huta Malapane miała już wtedy doświadczenie z żelaznymi przeprawami. W latach 1794-1795 odlano w niej przeprawę dla Nicolasa Augusta W. von Burghausa, hrabiego Lassan-Peterwitz, właściciela Łażan na Dolnym Śląsku.
Most – wtedy drugi na świecie całkowicie wykonany z żelaza – przetrwał prawie 150 lat. Zniszczył go w 1945 roku radziecki czołg. Podobny los o mało co nie stał się też udziałem mostu w Ozimku. Na szczęście ta przeprawa przetrwała przejażdżkę radzieckiego czołgisty. Wojnę przetrwała też Huta Małapanew – obecnie najstarsza działająca huta w Polsce (ponad 260 lat nieprzerwanej produkcji).
Sorry, the comment form is closed at this time.
Tour to Ukraine
Super wycieczka. Koniecznie muszę się rozerwać i odwiedzić 🙂
osiemstop
Bardzo polecamy!
Taor Karpaty
Dzieci uśmiechnięte i zadowolone 🙂 Fajny post.
osiemstop
I dzieci i dorośli:)
Dzięki!
Sabinqa
Park Nauki i Ewolucji Człowieka mnie rozczarował. Gdyby nie ta ruchoma platforma i kaski na głowach to były by nic nie znaczące okna z wystawkami. Dorosłym radzę się głęboko zastanowić czy chcą wydać 36 zł
osiemstop
Pewnie sprawa gustu, nam akurat się bardziej podobał Park Nauki i Ewolucji niż dinozaury:)
Alek
Wybieram się z moją kobietą i liczę na tak samo dobrą zabawę 🙂
Magda
My chętnie tam wrócimy bo nie na wszystko czasu wystarczyło. Jak dla mnie idealne miejsce na jednodniową wycieczkę dla małych i dużych.
osiemstop
To tak jak my:)
Pola - Odpoczywalnia
Faktycznie robi wrażenie!
I świetna, szczegółowa relacja!
My też należymy raczej do tych turystów nie ciągnących specjalnie do tłumów i specjalnych turystycznych atrakcji. Zwłaszcza, że nasze dzieciaki są jeszcze małe (2 i 4 lata), więc najlepszą atrakcją jest piasek do przesypywania, kamyczki do wrzucania w wodę i obserwowanie żuczków, czy ślimaków;)
osiemstop
Z takimi maluchami rzeczywiście nie ma co, pamiętam jak Maciek miał że dwa lata i wzięliśmy go do zoo, największe wrażenie zrobiły na nim mrówki;)