
– Dzisiaj przejedziemy się kolejką wąskotorową – powiedziała Ola. Maciek lekko się skrzywił. – Kolejką? Ja wolę pendolino! – Nie wiemy skąd Maciek zna słowo pendolino. Nie wiemy też kiedy pendolino dojedzie na Pomorze Zachodnie, gdzie właśnie się znajdowaliśmy, ale jakoś bardzo nas to nie martwiło. Do Niechorza dojechaliśmy bowiem kamperem.
Zaczęło się kilka miesięcy wcześniej, kiedy zgłosiła się do nas firma reprezentująca Urząd Marszałkowski Województwa Zachodniopomorskiego z zaproszeniem. Mielibyśmy przyjechać, zwiedzić i opisać, na naszych warunkach, ale za ich pieniądze. Marzenie każdego travel bloggera! Zgodziliśmy się oczywiście, i zaznaczyliśmy, że sami ustalamy trasę i nikt nie ingeruje we wpisy na naszym blogu. I że chcemy kampera.
Dostaliśmy zgodę i zaczęliśmy planować. Jak u nas jest z planowaniem, już wspominaliśmy, ale tym razem naprawdę musieliśmy się spiąć. Po pierwsze trzeba było przedstawić budżet naszym sponsorom, po drugie wiedzieliśmy, że będzie to wyjazd kilkudniowy (planowaliśmy 3-4, a wyszedł tydzień), a przy tak krótkich wyjazdach jednak lepiej mieć chociaż zarys.
O TYM PRZECZYTASZ W TYM WPISIE
Kamperem na Pomorze
Kampera, po krótkim rozeznaniu na polskim rynku, planowaliśmy wynająć od camperowanie.pl. Dostaliśmy super ofertę, korespondencja z Tomkiem – właścicielem wypożyczalni, nastrajała bardzo optymistycznie, a w dodatku mieliśmy być pierwszymi użytkownikami nowiutkiego wozu. Byliśmy już dogadani i bardzo podekscytowani perspektywą jazdy kamperem „spod igły”, ale niestety nawalił dealer i okazało się, że, jak to mówią, „nie ma towaru w mieście”. Szkoda, może następnym razem. Koniec końców skorzystaliśmy z wypożyczalni e-kamper.pl i wynajęliśmy Weinsberga 700AL na bazie Fiata Ducato.
Nazwaliśmy go pieszczotliwie Heisenbergiem na cześć Walter White’a z serialu wszechczasów, czyli „Breaking Bad”. White, który przybrał pseudonim na cześć niemieckiego fizyka, autora zasady nieoznaczoności, chciał pewnie w ten sposób zamanifestować swoją niemierzalną i trudną do ogarnięcia przemianę z nauczyciela chemii w narkotykowego barona. U nas po prostu zagrało brzmienie:) Choć i w jego, i w naszej przygodzie kamper odgrywał ważną rolę.
Kiedyś w Libii zaprosiliśmy do naszej willi znajomych, z którymi Paweł mieszkał na pierwszym swoim kontrakcie w rozpadających się kontenerach. Kiedy pokazywaliśmy im kolejne pokoje, coraz szerzej otwierali oczy ze zdumienia, że tak się da. Takie było nasze pierwsze zetknięcie z ledwie rocznym kamperem. Eddie – nasza amerykańska przyczepa – miał swoją duszę, ale miał też przeciekające okna, dziurę w podłodze, wyłączającą się lodówkę, akumulator na kilka godzin działania prądu i takie tam. Tutaj guzik wystawia i pozycjonuje antenę, wyświetlacze pokazują stan zbiorników, fotowoltaika na dachu ładuje mocny akumulator, kamera cofania pomaga się cofnąć i ustawić, a pod tylnym łóżkiem jest schowek na skuter(!).
Oczywiście to wszystko kosztuje. Wypożyczenie kampera nie jest w Polsce rozrywką tanią. Ofertowe stawki za średni sezon to 450-550 zł brutto za dobę, w sezonie wysokim trzeba wydać o co najmniej 100 zł więcej. Do tego dochodzi zwyczajowo cała litania opłat: serwisowa (za specjalny papier toaletowy, środek do toalety, pełne butle gazowe, itp.), za sprzątanie wewnątrz (można zawsze posprzątać samemu), za mycie samochodu z zewnątrz (my nie zdobyliśmy się na bieganie z myjką ciśnieniową wokół, jakby nie było, ciężarówki), przekroczenie limitu kilometrów, drobne uszkodzenia, itp. Mamy w głowie oddzielny wpis o wypożyczaniu kampera, więc może się jeszcze o tym rozpiszemy.
Prowadzenie
Są podobno tacy ludzie, którzy nienawidzą samochodów na „F”, czyli fiatów, fordów i francuzów. Ale na Fiata Ducato i to, co na nim zbudowano, nie mamy prawa narzekać. Weinsberg miał co prawda prawie 7,5 m długości, ale w Stanach nasz zestaw (Jeep Grand Cherokee oraz Eddie) był o prawie 3 metry dłuższy. W dodatku samochód prowadzi się niezwykle pewnie, dzięki temu że siedzi się wyżej widać wszystko jak na dłoni, pomagają też duże lusterka. Bardzo łatwo go wyczuć na szerokość, a w wyczuciu długości pomaga kamera cofania. Przydała się nie tylko na kempingach, bo parę razy musieliśmy się cofać, kiedy albo mosty były za wąskie, albo przejazdy kolejowe za niskie (Weinsberg 700AL ma 3,2 m wysokości).
Pozytywnym zaskoczeniem było to, że nie mieliśmy żadnych negatywnych przygód na drodze. Dojazd kamperem na Pomorze okazał się praktycznie bezstresowy. Pewnie pomagało, że jeździliśmy po zachodniej Polsce (oni się tam zatrzymują na znaku STOP, naprawdę, tak zupełnie, a nie tylko zwalniają!!!). Podsumowując, jeśli chodzi o technikę jazdy, parę rzeczy jest do wyczucia (jak na przykład zachodzenie tyłu i ścianie zakrętów przez tylną oś), ale łapie się to po 1-2 dniach, a sama jazda po polskich drogach jest naprawdę przyjemna. Szczególnie, jeśli się jest na wakacjach i można z czystym sumieniem jechać w tempie tirów.
Noclegi na kempingach…
Nasze wcześniejsze doświadczenia z RV pochodzą ze Stanów, w Polsce była to dla nas kompletna nowość, ale w ciągu tego tygodnia udało nam się zorientować, przynajmniej pobieżnie, czy kamperowanie w Polsce jest możliwe. Otóż jest. Na Pomorzu Zachodnim miejsc noclegowych jest sporo i są one na tyle różnorodne, że każdy znajdzie coś dla siebie.
Pierwszy nocleg (jeśli nie liczyć tego w drodze, spędzonego na podwórku znajomych spod Piły) spędziliśmy na przeuroczym kempingu Pomona w Niechorzu. Jego ogromną zaletą jest położenie. Kemping zlokalizowano na wzgórzu, tuż obok latarni morskiej i parku miniatur. Latarnię – jedną z najpiękniejszych, o ile nie najpiękniejszą, na polskim wybrzeżu widać z terenu kempingu, choć jest częściowo zasłonięta przez drzewa. Jeśli jednak staniemy na jednym z pierwszych miejsc, to wieczorem przez okna kampera możemy oglądać niezwykły spektakl. Latarnia bowiem nie tylko wysyła snop światła na ponad 37 km, ale też jest przepięknie iluminowana. I pisząc przepięknie, naprawdę mamy to na myśli, bo Pomorze to jednak często zagłębie kiczu. Tutaj bardzo zręcznie podkreślono majestat wysokiej ceglanej wieży i siłę światła z laterny, delikatnie ale stanowczo podświetlając mury na biało, czerwono i granatowo/fioletowo.
Pomona oferuje wydzielone miejsca campingowe zarówno dla kamperów jak i namiotów, z podłączeniem do prądu. Jest plac zabaw, kuchnia i czyściutkie sanitariaty, miejsce na ognisko i… cisza. Najgłośniejszym odgłosem w nocy było chrapanie w namiocie ustawionym na sąsiednim stanowisku. Nie spodziewaliśmy się takiej ciszy w – jakby nie było – miejscowości nadmorsko-wczasowej. Myśleliśmy, że może jeszcze nie sezon na imprezującą młodzież, ale nie: z rozmowy z właścicielem wynikało jasno, że taka jest „polityka firmy”. Hałasującym sugeruje się delikatnie, żeby się uciszyli, a jak nie, to doradza się inne miejsca, gdzie będą się czuli bardziej komfortowo. Czyli gości bez krawatów nie obsługujemy. I chwała im za to, bo spokój był naprawdę błogi i odprężający.
Na kolejną noc trafiliśmy na kemping z zupełnie innej beczki. Niemiecki ordung (w Pomonie zdecydowanie przeważali emerytowani sąsiedzi z Zachodu) zastąpiła wolność i swoboda. Kemping Tramp leży przy drodze wojewódzkiej nr 102, łączącej Międzyzdroje z Kołobrzegiem, na terenie Wolińskiego Parku Narodowego. Jest dużo większy niż Pomona, zadrzewiony i pofałdowany, przez co może trochę trudniej się ustawić, ale wynagradza to słodki zapach żywicy o poranku. Nie ma oznakowanych/wydzielonych miejsc, co oznacza, że możemy się ustawić jak nam się zamarzy. Na miejscu jest kawiarnia, restauracja i smażalnia, gdzie można na przykład (ku radości Pawła) obejrzeć mecz. Przez to było to chyba najgłośniejsze miejsce, z tych, w których się zatrzymaliśmy.
Mimo, że nadal było sporo Niemców, to średnia wieku spadła o jakieś 40 lat. Zdecydowanie miejsce dla tych, którzy nie lubią uciszania o godz. 22 (ale też wbrew naszym obawom wcale nie było źle, imprezy ucichły przed północą). Ach, no i zasadniczą zaletą Trampa jest to, że jest tuż nad samym morzem – krótki spacer i jest się na czystej, pustej plaży. Minusem, że po zaparkowaniu kampera jest się trochę niewolnikiem kempingu, jako że do najbliższego miasteczka – Międzywodzia – są ponad 3 kilometry.
Nieoznaczone miejsca były też na kempingu PTTK Marina w Szczecinie, choć tam było zdecydowanie bardziej płasko. 24-godzinna recepcja, czyściutkie sanitariaty, wi-fi i przystań jachtów – jakby było odrobinę cieplej moglibyśmy pomyśleć, że jesteśmy na Florydzie. I znowu średnia wieku wzrosła. Nie wiemy czy to my się starzejemy, ale miejsca z wyraźnie zaznaczoną cisza nocną nas cieszą. Co nie przeszkodziło nam siedzieć do późnej nocy przy ognisku.
Wszystkie kempingi, na których nocowaliśmy miały możliwość podłączenia do prądu. Bijemy się za to w piersi (a może w co innego), że nie udało nam się sprawdzić sytuacji ściekowych. Ścieki zrzucaliśmy w marinie w Szczecinie i tam jest to rozwiązane przyjaźnie, tzn. na stanowisko do zrzutu wody szarej (umywalki i prysznic) i ścieków (zwanych w Polsce „toaletą chemiczną”) da się nawet wycofać. Dlaczego w Polsce nie da się zrobić przejazdowych miejsc noclegowych dla kamperów i przejazdowych punktów sanitarnych – tego nie wiemy.
Co prawda i tak byśmy ścieków nie spuścili odkręcając zawór, bo nasz kamper nie miał bezpośredniego zrzutu ścieków, tylko zbiornik na kółkach, który wyciągało się z boku pojazdu. Właściciel tłumaczył nam, że prawo zabrania bezpośredniego zrzutu ścieków, tzn. posiadania rury pod podłogą z zaworem, ale nie znaleźliśmy potwierdzenia tej informacji. Ważne jest za to, że teoretycznie każdy MOP przy autostradzie i ekspresówce powinien mieć miejsce oznaczone znakiem WC BUS pozwalające na zrzut z obu zbiorników i nabranie świeżej wody, aczkolwiek podobno jest duży problem z ich zlokalizowaniem.
W USA standardem na lepszych kempingach były też przyłącza telewizji kablowej. W Polsce najwyraźniej się tego nie praktykuje. I słusznie:) W końcu chodzi o bliskość natury, a nie oglądanie telewizji. W praktyce kończy się to jednak tak, że anteny na dachach wariują próbując przebić się przez drzewa, a miejsca kampingowe się mocno rozrastają, bo wszyscy parkują pod drzewami dla cienia, a potem ciągną kable i rozstawiają anteny na polanach szukając sygnału…
Wszystkie kempingi, na których nocowaliśmy na oprócz stanowisk dla kamperów oferowały też domki gościnne i miejsca dla namiotów. Wszystkie też cechowały się bolesnym brakiem kamperów na polskich numerach. Dominowali Niemcy, ale z rozmów z właścicielami wiemy, że w sezonie jest też sporo Holendrów, Skandynawów a nawet Czechów. Mamy nadzieję, że nie wynika to z braku kamperowej aktywności Polaków a z tego, że oni są w tym czasie w Holandii, Skandynawii i Czechach. Generalnie podkreślano jednak wzrost polskiej kamperowej aktywności. I tak w sezonie na kempingu Pomona w Niechorzu zdarza się, że Polacy zajmują już nawet połowę miejsc.
Jeśli nie jesteśmy na tyle odważni, by nocować na dziko, to trzeba się niestety przygotować na dość spory wydatek. Zwyczajowe ceny na zachodniopomorskich kempingach, które widzieliśmy podczas podróży i internetowego riserczu, to 22-29 zł za zaparkowanie kampera, ok. 10 zł za osobę dorosłą, czasem dodatkowo trzeba zapłacić za ciepłą wodę pod prysznicem. Rodzinna noc może więc kosztować nawet ponad 60 zł.
Jeśli nie kemping, to co?
A może Polaków nie ma na kempingach, bo wolą pensjonaty i agroturystyki? My skorzystaliśmy dwukrotnie. Pierwszy raz na Wolinie, gdzie zatrzymaliśmy się w Marinie Karsibór. Marina oferuje nie tylko noclegi (kampery to raczej poboczna działalność, w ofercie znajdują się przede wszystkim domki) ale także domowe posiłki, kajaki i rowery wodne, i – przede wszystkim – rejsy po Starej Świnie. Oraz wędkowanie, choć to wspominamy raczej z kronikarskiego obowiązku, jako że na wędkarstwie nie znamy się ani trochę.
Nie jesteśmy też ornitologami, jednak rejs po krainie 44 wysp jest tak malowniczy, że nie trzeba być specjalistą od ptaków, żeby go docenić. Siedzieliśmy z lornetkami przy twarzy, a właściciel Mariny, pan Andrzej, objaśniał nam cierpliwie co widzimy. Z tych 44 wysp trzy są całkiem spore i zamieszkane – to Uznam, Wolin i Karsibór. Pozostałe to często malutkie wysepki, którego jedynymi mieszkańcami jest wodne ptactwo. Wyspy wchodzą częściowo w skład Wolińskiego Parku Narodowego lub stanowią ptasie rezerwaty. Czasem znikają pod wysoką wodą, by pojawić się znów, kiedy ona opada. Gdy pływaliśmy po wodach Starej Świny, miejscami miała ona ponad 7 metrów głębokości, a miejscami prawie szorowaliśmy po dnie płytki dnem naszej łódki.
Naszym absolutnym faworytem jeśli chodzi o noclegi (i w ogóle o odwiedzone miejsca) został Domek pod lasem w Zatomiu, w Drawieńskim Parku Narodowym (który to park, wbrew pozorom, także podlega terytorialnie pod Pomorze Zachodnie). Można tam się zatrzymać kamperem, można rozbić namiot, a można skorzystać z domku. Można też mieć pewność, że właściciele, Zbyszek i Jola, zrobią wszystko co w ich mocy, żebyśmy poczuli się tam komfortowo. Gdy przyjechaliśmy do Zatomia było koło godz. 22. Trochę nam było głupio – zapowiadaliśmy się na popołudnie/wczesny wieczór, a zwalamy się na świętą noc…
Zbyszek i Jola przyjęli nas jak dawno nie widzianych znajomych. Posadzili przy ognisku, zaparzyli herbaty i … kolejne 3 godziny spędziliśmy na pogaduchach. I na oczekiwaniu na bezchmurne niebo. A to dlatego, że niebo nad Drawieńskim Parkiem Narodowym jest wyjątkowo ciemne. Podobno na mapach tzw. zanieczyszczenia świetlnego – light pollution, Zatom to najczystsze miejsce idąc na północ od Pirenejów. Zjeżdżają tu miłośnicy astronomii, ale nawet laicy mogą w pełni docenić to miejsce, szczególnie, że gospodarze mają całkiem niezły, amatorski teleskop. O drugiej w nocy chmury wreszcie ustąpiły i Zbyszek pokazał nam gwiazdy, mgławice i Saturna z pierścieniami! Wprawdzie byliśmy tam tuż przed równonocą, kiedy nawet noc nie jest do końca ciemna, ale to co widzieliśmy zrobiło na nas piorunujące wrażenie. Zwłaszcza ten Saturn.
I jak tu spać, gdy tuż obok szumi Drawa albo Bałtyk, a nad głową albo dostojne sosny, albo ten Saturn z pierścieniami…
Sorry, the comment form is closed at this time.
Emilia Smolka
moje Pomorze! <3 Niedługo też je będę odkrywać na nowo 🙂
Natalia Malec
można też dalej 🙂
8 stóp
Nawet trzeba 😉
Simon Pedro Viajero
Jak wyjechaliście z Warszawy na Pomorze to ja przyjechałem znad morza do stolicy – co za mijanka 😉
8 stóp
Szkoda, że się nie spotkaliśmy! Mieliśmy nadzieję, że dotrzemy na Twój pokaz, ale daty naszego wyjazdu się zmieniały jak w kalejdoskopie, a na później już nie mogliśmy przekładać…
8 stóp
PS. Zapraszamy ponownie:)
Łukasz Kuźma
Kamper. Moje wspomnienia to Chorwacja bez klimatyzacji. Tragedia ;(
8 stóp
My jesteśmy do tego stopnia ciepłolubni, że klimatyzację naszego Eddiego w Stanach pierwszy raz włączyliśmy sprzedając go, żeby sprawdzić czy działa, mimo że wcześniej nie raz były ostre upały 🙂
Teresa
Super! Proszę o ciąg dalszy!
Yola
SUPER! Pomorze dzikie, wreszcie odkryte :). Jest tu moc atrakcji nie tylko dla miłośników nadbałtyckich plaż. Pozdrawiamy i zapraszamy! 🙂