Od zawsze chciałem się wybrać rowerem do Kampinosu. Od ponad 20 lat mieszka tam moja babcia, zresztą przy tej wizycie dowiedziałem się, że mieszkała też tam w czasie Powstania Warszawskiego po ucieczce z Powązek. Zawsze jednak kończyło się na wizycie samochodem w Izabelinie. A Puszcza kusiła. I w końcu się udało i to nie samemu, bo z dwoma brzdącami w przyczepce za rowerem.
Wizyta w Kampinosie była możliwa dzięki sklepowi Goonline24.pl – dystrybutorowi niemieckich (tego babci nie wspomniałem) przyczepek rowerowych Qeridoo. Można je kupić na stronie sklepu, a dwa modele (Speedkid2 i Sportrex1) obejrzeć u nas w kawiarni – w Cafe 8 Stóp niedaleko wejścia do warszawskiego zoo. Kiedy dogadywaliśmy się z Goonline24.pl w sprawie ekspozycji przyczepek postawiliśmy też warunek – będziemy mogli je zabrać w drogę na test. I tak naprawdę od początku w głowie miałem pomysł, by była to wycieczka do Kampinosu.
O TYM PRZECZYTASZ W TYM WPISIE
Kampinos, czyli trochę rodzinnej historii
Z Puszczą Kampinoską jest jednak mały problem. Niby w głowie mi siedzi, że jest od Warszawy w odległości wręcz spacerowej, ale jak głębiej sięgnę w podświadomość dlaczego mi się tak wydaje, to okazuje się, że moje informacje pochodzą tak mniej więcej z 1944 roku, więc są lekko nieaktualne. Do tych moich nieaktualnych informacji kilka opowieści o bieganiu do Puszczy i z powrotem dorzuciła babcia z Izabelina, u której w czasie rowerowej wizyty w Kampinosie zrobiliśmy sobie dłuższą przerwę.
Kiedy wybuchło powstanie, jej rodzice zdecydowali się wyjść z miasta i schronili się właśnie w Izabelinie. Stąd babcię wyciągnęli do miasta na roboty Niemcy, ale gdzieś na Żoliborzu babcia uciekła, przy okazji zdobywając po drodze dobry męski płaszcz, który szybko komuś sprzedała. Po kilku dniach od łapanki nie tylko była z powrotem w Izabelinie, ale w dodatku z całkiem porządnym pieniądzem w garści. No i dodatkowo z 30 czy 40 kilometrami w nogach. „Zuch dziewoczka!” – jakby powiedziała Armia Czerwona i może właśnie dlatego jeden z radzieckich oficerów chciał się z nią w ’45 ożenić, ale to już inna opowieść.
Qeridoo Speedkid2
No ale ja przecież miałem rower i ważącą tylko 10,5 kilo przyczepkę Qeridoo Speedkid2. Co prawda pod domem wpakowała mi się do niej młodzież sztuk 2, przez co przyczepka balansowała na granicy maksymalnej wagi całkowitej, czyli 60 kg. Dzień był młody, Kampinos tylko 20 km przede mną, ruszamy!
Przyczepki na płaskim terenie praktycznie się nie czuje, dla mnie – doświadczonego raczej z przyczepami kempingowymi, niż rowerowymi sporym zaskoczeniem była jednak jej szerokość. Przy szybkiej jeździe rower w sumie ma szerokość dwóch kół, no może kierownicy, w ostateczności rozstawu barków rowerzysty. Przyczepka zwiększa szerokość całego zestawu do 90 cm. A to sporo. Jazda leśnymi ścieżkami nie należy już wtedy do najłatwiejszych, omijanie dziur to albo wpadanie w nie dwoma kołami roweru, albo jednym kołem przyczepki. Trzeba więc za każdym razem podejmować decyzję, czyje cztery litery tym razem oberwą.
Przyczepka jest przyzwoicie amortyzowana. Co prawda jeden z klientów w kawiarni trochę kręcił nosem, że to sprężyny i to w dodatku nieosłonięte żadną tuleją, ale Kalina (2,5 roku obecnie) i Maciek (5,5 roku) nie narzekali na wyboje, bardziej na nudę przy dłuższych, więcej niż półgodzinnych, fragmentach jazdy. Na szczęście dla nich (a nieszczęście dla mnie) Puszcza Kampinoska nie jest skrojona pod rowerzystów z przyczepkami.
Kampinos z przyczepką, raczej dalej niż bliżej
No właśnie. Wielokrotnie na blogu podkreślaliśmy, że marnie u nas z planowaniem. Zamiast usiąść i poważnie przyjrzeć się trasie, sprawdziłem tylko, gdzie zaczyna się zielony szlak w Puszczy (Uroczysko Opaleń przy ul. Estrady). Plan był taki, żeby dojechać nim do Mariewa, potem przeskoczyć na pomarańczowy szlak do Cmentarza w Palmirach, stamtąd wrócić kawałek do Izabelina i potem znowu zielonym szlakiem i dalej nad Wisłą pojechać do domu. Jakieś 70-80 kilometrów. Co to dla mnie.
Pierwszy kawałek z Pragi Północ jest prosty: most, potem nowa, przyjemna ścieżka nad Wisłą, skąd można odbić w stronę cmentarza komunalnego na Wólce Kosowskiej. Google maps zasugerował trasę za cmentarzem, już w lesie, co wydawało się być dobrym pomysłem. Okazało się jednak, że trasa za cmentarzem została przerobiona przez fanów moto-crossu na maksymalnie piaszczystą trasę z regularnymi muldami. Pierwsze kilka kilometrów w Kampinosie wyglądało więc tak, że ja ciągnąłem sobie rower z przyczepką, kombinując przy okazji jak zbudować sprawną i strawną dla dzieci narrację o wojnie z okazji mijanych tu i ówdzie powstańczych mogił.
W tej przeprawie przez piachy Kampinosu dobrze sprawdziły się duże, 20-calowe koła od przyczepki. Potem wystarczyło pobłądzić trochę w okolicach głównej bramy od cmentarza, popytać niemiejscowych, którzy nic nie wiedzieli i miejscowych, którzy wiedzieli wszystko i Polana Opaleń była przed nami. Łatwo było ją poznać po ilości zaparkowanych w okolicy samochodów. Jadąc w tamtą stronę, rzuciłem kilka sarkastycznych uwag pod nosem, wracając zastanawiałem się co mnie podkusiło, żeby samochód zostawić pod domem. Przyczepka w końcu jest skonstruowana na tyle zgrabnie, by szybko zmieścić ją do standardowego, samochodowego bagażnika.
Problem z Kampinosem jest taki, że wbrew temu co mi się nie wydawało (bo nie sprawdziłem), to w sumie jest dość piaszczyste miejsce (na Mazowszu prawdziwa niespodzianka). Szlaki rowerowe na tym niewielkim fragmencie, który przejechałem są często wytyczone mniej lub bardziej lokalnymi asfaltowymi drogami, ale łączniki to dość proste ścieżki, często z piaszczystymi wyspami, których zestaw o szerokości 90 cm nie jest w stanie ominąć.
W Laskach (20-coś kilometrów na trasie) wiedziałem już, że Mariew i Palmiry trzeba sobie zostawić na kiedy indziej i skręciliśmy na rodzinną wizytę do Izabelina. Zbyłem milczeniem babcine „o jezu, a w czym ty te dzieci wozisz”, bo jaskrawa przyczepka z flagą na maszcie, z pasami w środku, zabezpieczona przed wiatrem i robalami, to jak dla mnie dość bezpieczny środek transportu. Dzieciaki się wybawiły i najadły, a ja nabrałem sił na podróż powrotną.
Szukając Nadwiślańskiego Szlaku Rowerowego
Wracając wpadłem za to na genialny pomysł, żeby pojechać przez Łomianki i wjechać na Nadwiślański Szlak Rowerowy. Tylko, że szlak zaczyna się od granicy Łomianek z Warszawą i bez nawigacji nie tak prosto na niego trafić… No to może da się dojechać do niego wałem przeciwpowodziowym? I znowu pudło, ścieżka bowiem szybko zrobiła się trudna nawet dla samotnego roweru, a co dopiero dla roweru, przyczepki i jej śpiącej zawartości.
Skończyło się więc przeprawą bocznymi drogami do Lasu Młocińskiego, gdzie większość miejsc przy ogniskach zajęły spore czeczeńskie rodziny (lub romskie – robiło się późno, jechałem dość szybko i umykały mi etniczne niuanse), pozostawiając reszcie wielką polanę do grillowania. Tuż za Mostem Północnym, po mniej więcej 50 km przyszedł kryzys. Niestety nie można mu było ulec, bo oświetlenie całego zestawu było ubogie, a zmrok zbliżał się nieuchronnie.
W końcu zadzwoniłem do Oli i umówiliśmy się w nadwiślańskiej knajpie po drugiej stronie rzeki od domu. Tam odbudowałem lekko siły, Ola zabrała przyczepkowy i niezwykle już rozbudzony bagaż do domu, a ja odstawiłem przyczepkę pod kawiarnię, gdzie na stałe stacjonuje.
Qeridoo Speedkid2 zdała ten egzamin chyba lepiej niż ja. Dzieciaki były zachwycone, choć ograniczona przestrzeń nieraz zaostrzała sytuację między nimi i wymagała moich słownych interwencji. Dobra rada jest jednak taka, żeby szukać szerszych i twardszych terenów na przejażdżki z dziećmi, szczególnie na początku sezonu. Taką idealną trasą wydają się w Warszawie okolice Wisły. Po prawej stronie mamy przyjemny, leśny, ale równy i szeroki trakt od Mostu Grota-Roweckiego do Mostu Łazienkowskiego, po lewej stronie rzeki od Lasu Młocińskiego na Mokotów – ten jest w dużej mierze po asfalcie, a zamiast lasu mamy po drodze bulwary i fontanny na Podzamczu a w ostateczności nawet Centrum Kopernik (choć tu zalecałbym dobre zabezpieczenie przyczepki, bo rowery niestety ciągle często giną w Warszawie).
Przyczepki Qeridoo Speedkid2 i Sportrex1 możecie obejrzeć przed naszą kawiarnią – Cafe 8 Stóp – w Warszawie. Do kupienia są w sklepie internetowym Goonline24.pl. Gorąco polecamy (choć niektóre części mojego ciała nadal mają pewne obiekcje)!
Sorry, the comment form is closed at this time.
Sebastian
Bardzo fajny opis i wycieczka … naprawdę długa! Brawa za determinację ciągnącego i wytrzymałość ciągniętych, bo z doświadczenia wiem, że dzieciaki nie lubią tylko siedzieć. Jednak wycieczki z maluchami to małe wyzwanie, zorganizować atrakcje nie zawsze jest łatwo 🙂
Niezłe trasy na przyczepki są na południu – od Lasu Kabackiego na południe, do Konstancina i dalej w kierunku Czerska – drogami lokalnymi, ale mało uczęszczanymi.
Pozdrawiam!
osiemstop
Łatwo nie było, to prawda:)
A co do tras na południu to dzięki, chętnie przetestujemy:)
Radek
Taka przyczepka to też pewnie niezła „moskitiera na kółkach”, bo akurat w Puszczy Kampinoskiej komary jeńców nie biorą. Pozdrowienia z Pragi (Pn). 🙂
osiemstop
Jak jeździliśmy, to tak strasznie z komarami nie było. Może nie mogły nadążyć:)
osiemstop
Cofanie faktycznie nie jest łatwe, w Kampinosie fajne jeszcze były szlabany na szlaku rowerowym z wąskim przejazdem z boku i koniecznością szybkiego skrętu o 90 stopni z powodu rosnących od razu za nim drzew:) A babcia co wizytę ma coraz lepsze opowieści.
Ewa
Fajny ten nowy blog, ale u was i tak zawsze najciekawsza treść, a nie forma. I świat dowiedział się niechcący (?), gdzie mieszkacie. To mam pytanie: czy ten stary grafitowy kamper, który wygląda jak przyczepa z kierownicą i stoi pod waszym blokiem to wasza własność? Przechodzę tam prawie codziennie i zawsze podziwiam. Tu Ewa, jedna z pierwszych klientek, dzwoniłam kiedyś w sprawie USA, a jakoś w marcu czy kwietniu gadałam z Pawłem o naszej rodzinnej kamperowej objazdówce po Kalifornii, Utah i Arizonie.
osiemstop
Hej,
Trochę nam się gubią na razie te komentarze. Dopiero teraz znaleźliśmy go w jakimś dziwnym folderze… Co prawda i tak już odpowiedzieliśmy na to pytanie w parku, ale raz jeszcze, żeby było widać, że odpowiadamy na komentarze:) Kamper, który parkuje u nas pod blokiem jest absolutnie kosmiczny, kwadratowy, wygląda jak sprzed wojny i… jak najbardziej jeździ. Kupił go okazyjnie sąsiad z klatki obok, miał problemy z silnikiem, ale też okazyjnie udało mu się kupić części i wszystko działa jak należy. Wrzucimy kiedyś jego zdjęcie na fejsa:)
p&o
Justa
Ale historia…z historią w tle- zaciekawiła mnie ta o Babci, bo mam słabość do Babć. A przyczepki są super, to wiemy 🙂 Choć piachu też nie lubimy. Ja ostatnio przeszłam kolejny stopień wtajemniczenia, jeżdżenia z dwójką właśnie ( w tym półroczniakiem). Najgorzej wychodzi mi cofanie tego pociągu 🙂 Pozdrowienia z Małopolski!