
Pałac Marianny Orańskiej w Kamieńcu Ząbkowickim. Ocalona perła architektury
Kiedy Armia Czerwona wkroczyła do Kamieńca Ząbkowickiego można było mieć nadzieję, że wojenna pożoga oszczędzi pałac Marianny Orańskiej. Tak się jednak nie stało. Radzieccy żołnierze złupili wyposażenie, a potem podłożyli ogień. Wyposażenie przepadło, ale bryła i architektoniczne detale nie przestają zadziwiać. A teraz powoli pałac wraca do dawnej świetności.
Wizyta w Kamieńcu Ząbkowickim miała być dla nas odpoczynkiem po miejskich atrakcjach Wrocławia. W stolicy Dolnego Śląska spędziliśmy cztery intensywne dni i na kolejne dwa ruszyliśmy „na łono natury”. Niedaleko czeskiej granicy znaleźliśmy Kemping nad Stawami, który wprawdzie okazał się być mało klimatyczny, ale postanowiliśmy nie wybrzydzać. Uznaliśmy, że na dwie noce, tak żeby rozbić namiot i zrobić ognisko nad wodą, da radę. Błotnica stała się też naszą bazą wypadową do zwiedzenia nie tylko Kamieńca Ząbkowickiego z jego słynnym pałacem, ale także położonych niedaleko Ząbkowic Śląskich i Złotego Stoku.
O TYM PRZECZYTASZ W TYM WPISIE
Rachunek za pałac: trzy tony złota
Trzy tony złota, czyli obecnie 450 milionów złotych – tyle właśnie kosztowały budowa i wyposażenie XIX-wiecznego Pałacu Marianny Orańskiej w Kamieńcu Ząbkowickim. I choć do dawnej światłości rezydencji jeszcze wiele brakuje, to okaleczona i rozgrabiona nadal urzeka swym pięknem i rozmachem.
Pałac nie jest łatwo przegapić. Wznosi się na wzgórzu górującym nad Kamieńcem. Wśród gęstych drzew wyraźnie rysuje się monumentalna, neogotycka budowla z czterema potężnymi narożnymi basztami. By dotrzeć do pałacu trzeba się odrobinę wysilić, bo, na szczęście, nie można podjechać samochodem pod samą bramę. Trzeba go zostawić na jednym z dwóch parkingów. Z pierwszego – przy ul. Kolejowej, czeka nas 700-metrowy spacer przez kamienieckie błonia rozciągające się między wzgórzem a rzeką, za którą widać zabudowania dawnego opactwa cysterskiego. Z drugiego – przy ul. Zamkowej, do przejścia mamy trochę mniej – jakieś 450 metrów. Spacer w obu przypadkach kończy się lekkim podejściem piękną leśną drogą, stanowiącą część dawnego parku.
Jak Marianna Orańska, królewna niderlandzka, córka króla Niderlandów Wilhelma I Orańskiego znalazła się w Kamieńcu? Odziedziczyła te dobra w spadku po zmarłej w 1836 roku matce – Fryderyce Luizie Pruskiej. Do Kamieńca przyjechała już dwa lata później i podobno zakochała się w okolicy. Od razu zapadła decyzja o budowie letniej rezydencji, powstały też pierwsze szkice pałacu. Kamieniec miał się stać miejscem wytchnienia od nieudanego małżeństwa z Albrechtem Pruskim i surowej atmosfery pruskiego dworu w Berlinie.
Do prac Marianna zatrudnia znanego niemieckiego architekta – Karla Friedricha Schinkela, twórcę Starego Muzeum w Berlinie, Charlottenhofes w Poczdamie i wielu śląskich posiadłości. Monumentalny pałac w Kamieńcu ma być dziełem jego życia. Schinkel jest twórcą projektu, ale prace na miejscu nadzoruje jego uczeń – Ferdynand Martius. Początkowo mury pałacu pną się szybko, ale po kilku latach pojawiają się poważne problemy. Najpierw – w 1841 roku umiera Schinkel, potem rozpada się ostatecznie małżeństwo Marianny i Albrechta. Księżna związuje się ze swoim koniuszym i decyduje się na niezwykły w tamtych czasach krok – porzuca męża i przenosi się w 1845 roku z partnerem do Holandii. To oczywiście kończy się ogromnym skandalem i rozwodem, a z nim – wstrzymaniem na kilka lat prac w pałacu.
To nie wszystko – Marianna dostaje zakaz przebywania w Prusach dłużej niż 24 godziny bez przerwy. Nie przeszkadza jej to we wznowieniu prac w pałacu. By je nadzorować, kupuje posiadłość w czeskiej, a dokładniej austro-wegierskiej Białej Wodzie – ledwie 12 kilometrów w linii prostej od Kamieńca. W końcu, w 1857 roku, 19 lat po rozpoczęciu budowy, Marianna wprowadza się do pałacu. Ze względu na ograniczenia po rozwodzie, nie może jednak zamieszkać w reprezentacyjnej części pałacu. Dlatego każe sobie urządzić pokoje w jednej z baszt, do której, z racji braku drzwi, wchodzi się od ogrodu przez okno.
Oficjalnie budowa pałacu wraz z 200-hektarowym parkiem kończy się w 1872 roku. Wtedy, na wzgórzu za pałacem zostaje odsłonięta figura Nike (czyt. Nike a nie najki:). Rachunek za budowę i wyposażenie pałacu zamyka się na 971 692 talarach, czyli na wspomnianych już trzech tonach złota. Pałac budzi ogromny podziw. Liczy ponad 100 pomieszczeń, sal i komnat. Powierzchnia użytkowa to blisko 20 tys. m kw. Gościom i teoretykom sztuki nie jest łatwo jednoznacznie określić jego styl. Uznano, że nawiązuje do późnego gotyku angielskiego, z wpływami architektury krzyżackiej i sycylijskiej.
Wnętrza urządzono z ogromnym przepychem i niezwykle nowocześnie. Wyposażono go w wiele dzieł sztuki. Wnętrza zdobiły marmury, mozaikowe posadzki, zainstalowano nawet centralne ogrzewanie a ciepła woda rozprowadzana była kanałami technicznymi w podłogach. Dech w piersiach zapierał widok z ogromnego, wykładanego marmurem tarasu na opactwo cystersów. Odsłaniało je kaskadowo schodzące założenie parkowe z kolejnymi fontannami i piętrami. Na taras wychodzono z bogato zdobionej sali balowej.
Marianna cieszy się jeszcze swoją posiadłością przez 11 lat. Umiera w 1883 roku. To duży cios dla lokalnej społeczności, bo Marianna bardziej niż jako rozwódka z obsesją monumentalnej rezydencji została zapamiętana jako bardzo dobra gospodyni dóbr, którymi zarządzała. Inwestowała w drogi, prowadziła intensywną gospodarkę leśną, zakładała huty, kamieniołomy, rozwijała nowoczesne rolnictwo. Jej działania widać nawet w lokalnych nazwach, takich jak ją Mariańskie Skały, Droga Marianny, czy Marianówka.
Pałac Marianny Orańskiej ginie w płomieniach
Sam pałac niestety jak większość na Dolnym Śląsku nie miał wiele szczęścia i nie oszczędziła go wojenna pożoga. W 1942 roku rezydujący w pałacu Hohenzollern, potomek Marianny Orańskiej zostaje zmuszony przez nazistów do opuszczenia pałacu. Budynek zajmuje paramilitarna organizacja Todta, która zwozi do niego dzieła sztuki zagrabione nie tylko na Śląsku, ale nawet podobno część wawelskich zbiorów. W 1945 roku większość z nich udaje się Niemcom wywieźć na Zachód, a pałac zajmuje Armia Czerwona i kwateruje w nim około 2000 żołnierzy. Rosjanie grabią co się da, pakują wszystko na wagony (podobno było ich aż 15) i wywożą na Wschód. A po kompletnej dewastacji pałacu na koniec jeszcze go podpalają. Pierwszy pożar mieli ugasić miejscowi Niemcy razem z pierwszymi polskimi osadnikami. Rosjanie podpalają więc pałac drugi raz, tym razem stawiając na jego straży uzbrojonych żołnierzy.
Pożar trwa dwa tygodnie. Wypalają się wnętrza, ginie całe wyposażenie pałacu, zawalają się stropy i dachy. Ale pałac i park dalej mają ogromny urok i miejscowa ludność przychodzi tu wypoczywać, czy robić zdjęcia. Oraz szabrować. Wywożone są marmury – te nawet oficjalnie na potrzeby budowanego w Warszawie Pałacu im. Józefa Stalina, ale też dużo bliżej. Zrabowane marmurowe żłoby miały trafić do katedry w Katowicach. W latach 50-tych znikają kolejne kamienne elementy, okucia, ozdobne barierki z parku czy balkonów i tarasów. Upada też monumentalna rzeźba Nike i prawdopodobnie zostaje oddana do skupu złomu.
Pałac zmierza niechybnie do strasznego końca i nagle w latach 80-tych pojawia się szaleniec – prof. Włodzimierz Sobiech z Poznania, który postanawia ratować zabytek za swoje prywatne pieniądze. Wydzierżawia budynek na 40 lat i rozpoczyna remont, czasem nie do końca tak, jakby chcieli tego konserwatorzy, ale jest dla pałacu wybawieniem. Remont to oczywiście worek bez dna, pożerający oszczędności pasjonaty. Sobiech umiera w 2010 roku nie doczekawszy jego zakończenia i pałac trafia w ręce jego spadkobierców. A ci postanawiają dogadać się z gminą, która decyduje się swoimi skromnymi środkami kontynuować prace remontowe, jednocześnie nie zamykając pałacu dla zwiedzających.
Zwiedzanie pałacu: przez plac budowy na piękne tarasy
Pałac można teraz zwiedzać jedynie z przewodnikiem. Kiedy dotarliśmy tam w piękny sierpniowy poranek, byliśmy jedynymi gośćmi, dzięki czemu wybraliśmy się na prywatne zwiedzanie. Pałac robi ogromne wrażenie, mimo że jego wnętrza są zupełnie ogołocone, a miejscami po prostu są placem budowy z racji trwających prac modernizacyjnych. Na ścianach gdzieniegdzie straszą kiczowate freski. To oczywiście nie jest pozostałość oryginalnych zdobień, ale resztki dekoracji do kręconego tu lata temu filmu. Ale nawet biorąc pod uwagę fatalny stan wnętrz, łatwo sobie wyobrazić jaki przepych w nim panował w czasach największej świetności przed II wojną swiatową, kiedy korytarze i sale pełne były dzieł sztuki sprowadzonych przez Hohenzollernów.
Szczęście w nieszczęściu, że pożary i późniejsze grabieże nie były w stanie zniszczyć detali architektonicznych bryły pałacu. Oczywiście zniknęły marmury, wiele metalowych elementów małej architektury, rzeźby parkowe. Zniszczono piękne parkowe fontanny. Ale urzekające kolumnady, pięknie zdobiona studnia na dziedzińcu czy detale otworów okiennych pozwalają ocenić kunszt budowniczych pałacu. Duża w tym zaleta naszej przewodniczki, która niezwykle plastycznie i z wielką pasją opisywała kolejne sale i rozwiązania techniczne wykorzystane w pałacu. Dość ostro wypadła też opowieść o wywożeniu marmurów do Warszawy, ale po tym, jak już przyznaliśmy skąd jesteśmy, to dodaliśmy, że Sala Kongresowa, gdzie miały trafić ząbkowickie marmury jest od dawna w niekończącym się remoncie, więc my także nie możemy cieszyć nimi oczu.
Miejscem, które miało robić i nadal robi wrażenie jest podjazd pod główną klatkę schodową. Zaplanowano na nim dwa pasy dla samochodów, tak by przy dużej liczbie gości móc ich spokojnie obsłużyć. Nie potrzeba zbyt wielkiej wyobraźni, by przed oczami pojawiły się starannie wypucowane automobile podwożące elegancko ubranych panów i panie, którzy po powitaniu z gospodarzami kierowani byli po schodach do sali balowej. Ta, niewielkich rozmiarów, choć podobno niezwykle bogato urządzona, w naturalny sposób wyprowadzała gości na wspomniany już przez nas ogromny marmurowy taras. Na nim, pod rozgwieżdżonym niebem, bawiono się do samego rana. Taras, po odtworzeniu balustrady, jest już udostępniony dla zwiedzających. Brakuje oczywiście marmurów, ale na nie trzeba będzie jeszcze długo poczekać.
W ramach trwającej renowacji poza balustradami tarasu udało się na razie odtworzyć część stolarki okiennej oraz wykonać wiele prac zabezpieczających. Działają też fontanny, które kiedyś obsługiwała przepompownia zlokalizowana u podnóża wzgórza. Siła pomp zapewniała ogromny wyrzut wody w dolnych fontannach, tak że była ona się w stanie zrównać z 33-metrowymi wieżami pałacu. Trwa też ogradzanie 200-hektarowego parku. Tego, z racji braku czasu nie udało nam się zwiedzić. Park jest ogromny i na spacerowaniu po nim można spędzić długie godziny.
Autorem założenia parkowego był nie byle kto, bo generalny dyrektor Ogrodów Pruskich Peter Joseph Lenné, autor m.in. projektu zagospodarowania przestrzennego Berlina, który zlecił mu sam król Wilhelm IV. W części parku bliżej pałacu zaproponował on tarasy i 27 fontann. Otaczała je starannie dobrana i wypięlgnowana roślinność oraz mała architektura, jak na przykład ławki z marmuru. Dalej miało być bardziej romantycznie. Wśród starodrzewu porozrzucano więc formacje skalne, sadzawki, wodospady i punkty widokowe. Do tego część parku dostały we władanie dzikie zwierzęta. Jeśli macie więc trochę czasu, to spacer po wzgórzu będzie również niezapomnianą przygodą.
Pałac Marianny Orańskiej, ul. Zamkowa, Kamieniec Ząbkowicki
Godziny otwarcia: zwiedzanie tylko z przewodnikiem co godzinę w godz. 10-17
Bilety: 25 PLN (normalny), 15 PLN (ulgowy). Do kupienia w Czerwonym Kościółku lub w kawiarni zaraz za wejściem do pałacu.
Opactwo cysterskie – czyli z krowami wśród kolumn
Po zejściu z pałacowego wzgórza warto przeciąć kamienieckie błonia i zajrzeć choć na chwilę do dawnego opactwa cysterskiego, w którym teraz mieści się oddział Archiwum Państwowego we Wrocławiu oraz Ośrodek Hodowli Zarodowej, chwalący się na swojej stronie internetowej między innymi bardzo urokliwymi zdjęciami obory z kolumnami. Opactwo funkcjonowało tu od XIII wieku. Miało swoje lepsze i gorsze momenty, ale nie ulega wątpliwości, że przez dziesięciolecia bardzo mocno i pozytywnie wpływało na rozwój okolicy. Opactwo rozwiązano w 1810 roku i większość dóbr zakupiła niedługo potem Fryderyka Luiza Pruska – matka Marianny Orańskiej.
Na terenie opactwa największe wrażenie robi zbudowany na przełomie XIII i XIV wieku kościół p.w. Wniebowzięcia NMP. Niestety nie mogliśmy wejść do środka, ale rzuciliśmy okiem na wnętrze przez kraty. Można przez nie dostrzec między innymi bogato zdobioną ambonę oraz przede wszystkim jeden z najwyższych, drewnianych ołtarzy w Polsce. Wykonany w latach 1704-1705 przez wrocławskiego rzeźbiarza Krzysztofa Koenigera ma ponad 22 metry wysokości. Ciekawa jest też fasada kościoła, w której zderzają się charakterystyczne elementy wczesno-gotyckie i barokowe, dobudowane na początku XVIII wieku. Z budynków, które pozostały po cystersach wyróżnia się północne, pięknie odnowione skrzydło, zajęte obecnie przez wrocławskie archiwum.
Kamieniec Ząbkowicki – gdzie zjeść i zanocować
Kamieniec Ząbkowicki może być dobrą bazą wypadową do zwiedzania okolicy. Zanocować możecie między innymi na wspomnianym wcześniej Kempingu nad Stawami. Jeśli jednak nie jesteście fanami namiotów, ani domków letniskowych (nad stawami jest tylko taki jeden, więc warto sprawdzić jego dostępność), to macie też inne opcje w Kamieńcu. Jedną z nich są Pokoje Gościnne i Restauracja Pod Wieżą, pozostałymi – bardzo dobrze oceniane Pokoje Gościnne na Skraju Lasu i Pokoje Gościnne na Skraju Wsi.
W Kamieńcu nie umrzecie też z głodu:) Jeśli nocujecie nad wodą, to oczywiście polecamy ognisko, do którego prowiantu możecie nabrać albo w lokalnej Biedronce lub w jednym ze sklepów w centralnej części Kamieńca. A jeśli wyznajecie zasadę, że jak wakacje to tylko restauracje, to też dacie radę. W Kamieńcu możecie się posilić między innymi we wspomnianej już Restauracji pod Wieżą lub w niepozornej Restauracji i Pizzerii Zamkowa, gdzie cenny pizzy zaczynają się już od 15 zł. My trafiliśmy na obiad właśnie do tej drugiej i zarówno ceny, jak i jedzenie wydały nam się bardzo przyzwoite.
Sorry, the comment form is closed at this time.
www
Zazdroszczę zwiedzania bez tłumów. Świetne miejsce, jeszcze kilka lat temu kompletnie zrujnowane, wraca do łask dzięki zaangażowaniu lokalnych zapaleńców. Mam nadzieje, ze za kilka lat wyremontują wszystkie sale i będzie tam jeszcze piękniej!
osiemstop
Trzymamy za nich mocno kciuki i chętnie wrócimy za kilka lat zobaczyć co się zmieniło!