
Gdzie zobaczycie tuż obok niemieckiego Me 262 oraz japońskie i amerykańskie myśliwce z czasów II wojny światowej? Gdzie podejdziecie do samolotu, który jako pierwszy przeleciał Atlantyk? Podczas naszej podróży do USA trafiliśmy do kilku muzeów, z których trzeba było nas wyganiać siłą. Z Muzeum Lotnictwa Marynarki Wojennej w Pensacoli na Florydzie wychodziliśmy prawie ze łzami w oczach.
Scary Permanent Residents
Z Florydy wyjeżdżaliśmy z mieszanymi uczuciami. Z jednej strony nas wynudziła i zmęczyła środkową częścią z parkami rozrywki, z drugiej była pierwszym etapem naszej amerykańskiej podróży i odkryła przed nami kilka niespodziewanych miejsc. Jak tylko więc z ulgą przekroczyliśmy jej granicę to postanowiliśmy wrócić. Zanocowaliśmy już w Alabamie, ale kolejny dzień planowaliśmy spędzić z powrotem na Florydzie.
Kemping pod Mobile (Chickasabogue Park RV Camping) był kolejnym noclegowym wyzwaniem, mianowicie najtańszym płatnym do tej pory noclegiem z podłączeniem do prądu, wody i ścieków. Z opinii w internecie wynikało, że jest w niezbyt zachęcającej okolicy, przy ogólnodostępnym parku, gdzie różni ludzie robią sobie imprezy i ma „scary permanent residents”. Za to ma ochronę. Zawsze coś… Cena za taką przyjemność po zniżce z Passport America – 9,36 USD za noc. To naprawdę dobra cena. Czyli coś za coś…
Byliśmy tam dwie noce. Dojechaliśmy wczesnym wieczorem, tuż przed zmierzchem. Zaczęło się miło, bo strażnik na bramie bardzo ucieszył się z naszych polskich korzeni. Opowiedział od razu o swojej koleżance – Polce z Nowego Jorku, z którą był nawet dwa razy w Warszawie. Ze stałych mieszkańców kempingu ze swoich dwudziesto-i-więcej letnich przyczep widzieliśmy jednego młodzieńca, który wyglądał średnio „scary”. Z pozostałych kilkunastu przyczep nikt nie wyszedł, ale i deszczowa pogoda do tego nie zachęcała. Turystów nie było żadnych. No ale pamiętajmy, że byliśmy tam na początku lutego.
Za to zatyczki do uszu i łuski po nabojach z broni gładkolufowej leżące na podjeździe świadczą o tym, że na kempingu bywa głośno. My nie narzekaliśmy. Było spokojnie i całkiem przyjemnie.
Nasz plan na okolicę był następujący – 2-3 godziny w National Museum of Naval Aviation i tego samego dnia jeszcze szybka rundka po USS Alabama. Następnego dnia udało nam się nawet wstać odpowiednio wcześnie – wyjechaliśmy z kempingu ciut po godz. 9, co jak na nasze możliwości jest naprawdę niezłym wynikiem.
Pensacola. Muzeum Lotnictwa Marynarki Wojennej
Wstęp do muzeum i parking są darmowe. My postanowiliśmy zaszaleć i poszliśmy jeszcze na film do IMAXa (8,5 USD za dorosłego, dzieciarnia za friko) na film, który miał być o historii lotnictwa, a był tak naprawdę o Blue Angels – eskadrze akrobacyjnej Marynarki USA. Kalina spała równo, a Maciek, mimo naszych obaw, że szybko się znudzi (film trwał 45 minut) obejrzał całość z żywym zainteresowaniem. W filmie oczywiście pojawił się nasz ulubiony wątek spełniania marzeń – powoli staje się to motywem przewodnim naszego wyjazdu. Za film trochę przepłaciliśmy, bo potem jedna pani z ochrony dała nam kupon na 2 dolary zniżki na IMAXa. Dobra rada – spytać się na wejściu obsługi, czy nie mają jakichś kuponów na tamtejsze atrakcje.
Muzeum to mnóstwo samolotów rozstawionych i rozwieszonych w dwóch olbrzymich hangarach. W pierwszym eksponaty przedstawiają historię (głownie amerykańskiego) lotnictwa od początku XX wieku do wojny w Korei. W drugim zaprezentowano późniejsze samoloty i na niego niestety nie starczyło nam czasu. Oprócz opisów są oczywiście przewodnicy (darmowi) pomykający swoimi elektrycznymi wózeczkami i okraszający fakty anegdotkami, często z własnego lotniczego życia. Większość eksponatów można dotykać, do niektórych nawet można wsiąść, jest też mini placyk zabaw, ale i bez niego dzieciaki raczej się tu nudzić nie będą.
Oprócz samolotów i IMAXa były jeszcze symulatory lotów, odtworzona uliczka amerykańskiego miasteczka z lat 40-tych, wystawa o podboju kosmosu, makiety lotniskowców i całe mnóstwo innych atrakcji. Nawet sklepik z pamiątkami był miejscem, z którego nie dało się łatwo wyjść (i to bez Maćka!:).
O samolotach za bardzo się nie rozpiszemy. W pierwszym hangarze była ich pewnie ponad setka. Niby nawet tacy laicy jak my zdają sobie sprawę, że są przeróżne typy myśliwców, bombowców, samolotów zwiadowczo-rozpoznawczych, a jeszcze do tego dochodzą różne dziwne rzeczy, które zamawiała amerykańska marynarka. Jednak co innego wiedzieć, a co innego zobaczyć. Myśl techniczna i szczegółowe rozwiązania ewoluowały w niesamowitym tempie, przynosząc przez pół wieku tak fascynującą mnogość kształtów, że nawet samo uczepienie się estetyki nie daje stamtąd wyjść przez cały dzień.
Zdarzyło się oczywiście braciom Amerykanom też coś czasem podkręcić. Po wejściu do hangaru w oczy rzuca się od razu ogromny NC-4. Poświęcono mu całą wystawę, dokładnie opisano załogę, lot i trasę, a to dlatego, że NC-4 miał dokonać pierwszego lotu przez Atlantyk. W materiałach wspomniano nawet o nagrodzie Daily Mail za ten wyczyn, ale podkreślono, że amerykańska marynarka nie weszła do wyścigu dla pieniędzy, ale by rozwijać swoje zdolności bojowe.
Ale przelecieli prawda? Dostali kasę? A może nie? Postanowiliśmy to sprawdzić w internecie, bo na wystawie nie było o tym ani słowa. Otóż nie, bo po drodze wodowali. Nagrodę odebrali Brytyjczycy miesiąc później za lot samolotem o podwoziu lądowym i to bez międzylądowania, czym zupełnie przyćmili wyczyn NC-4 i to oni, w powszechnym uznaniu, zaliczyli sprawność „pierwszy lot przez Atlantyk”. Euforyczna wystawa jest super, ale o tym że tak naprawdę euforia trwała miesiąc i świat szybko zapomniał o NC-4, bo chwilę później fetował pełny sukces Brytyjczyków nie ma już ani słowa…
Irytująca estetyka nazistowskich maszyn
Jako że skupialiśmy się bardziej na estetyce, nie mogliśmy obojętnie przejść obok Me 262. Dobrze wiadomo, że naziści byli estetycznymi mistrzami. Po towarzystwie innych samolotów widać było jak pierwszy odrzutowiec, który wszedł do działań wojennych w 1944 roku, wyprzedzał swój czas. Nie byliśmy szczególnie zdziwieni tym, jak ważne miejsce na wystawie zajmował. Ba, pomyśleliśmy, że mogliby go jeszcze bardziej wyeksponować, bo rozwój wojskowego lotnictwa mocno przyspieszył od momentu jego przejęcia przez aliantów. Komuś się przydała ciężka niemiecka praca. Krótki risercz w internecie ostudził bezwarunkowy podziw dla niemieckiej myśli technicznej – wszyscy w tym czasie byli już zaawansowani w pracach nad napędem odrzutowym. Ale mimo wszystko Me 262 był przełomem i maszyną trochę nie z tej ziemi.
W Pensacoli doceniono wrogą myśl techniczną. Niedaleko Me 262 wisiał Mig, kilkanaście metrów dalej stał japoński myśliwiec, pewnie jeden z nielicznych, któremu udało się dotrzeć do USA. Najpiękniej prezentował się z nich Me 262. Podczas naszej wizyty dodatkowego uroku dodała mu grupa niemieckich pilotów, którzy kończyli jakiś staż albo szkolenie w Pensacoli i mieli uroczystość pod wiszącymi samolotami. „Na ja, und das ist ein Messerchmitt”- dało się usłyszeć, kiedy poszli oglądać dawną chlubę Luftwaffe.
O godz. 17 obsługa musiała nas wyprosić. Byliśmy ostatnimi zwiedzającymi, a za nami kroczyło trzech panów lekko wypychając nas w stronę wyjścia. Jeden nawet zainteresował się skąd jesteśmy i kiedy odparliśmy, że z Polski, wspomniał jakiegoś chłopaka z Piszu, który pomieszkiwał niedawno u jego rodziny. On sam, jak przystało na zmęczonego życiem 60-paro-latka, pół roku pracuje jako strażnik w Pensacoli a pół roku jako ranger w Yellowstone. Ciężkie jest życie staruszka…
Nasz niedosyt po wyjściu był tak silny, że przez chwilę rozważaliśmy powrót następnego dnia, ale koniec końców zrezygnowaliśmy. Przynajmniej mamy powód, żeby jeszcze tu kiedyś wrócić. Ten rejon Florydy jest na pewno warty jeszcze jednej wycieczki. Może na emeryturze? A przynajmniej przez tych kilka zimnych miesięcy w roku:)
Sorry, the comment form is closed at this time.
Anonimowy
Widac Mackowi pobaja sie takie zabawki 🙂