Miejsce (a.k.a. destynacja)
Dawno dawno temu, kiedy nie mieliśmy dzieci, kawiarni i miliona innych rzeczy, po podjęciu decyzji co do, z przeproszeniem, destynacji, człowiek zaczytywał się w przewodnikach, z nabożeństwem rozkładał papierowe mapy i godzinami oddawał się starannemu planowaniu co-gdzie-kiedy*. W dzisiejszych czasach, kiedy blogi podróżnicze można czytać na telefonie w tramwaju, przewodnik ściągnąć na kindla a mapy google’a pokażą wszystko z ulicznym widokiem włącznie, wydawać by się mogło, że będzie jakoś prościej. No więc po podjęciu decyzji i zakupieniu biletów wygooglowaliśmy i zapisaliśmy w ulubionych stosowne blogi oraz zaopatrzyliśmy się drogą wyłudzenia od znajomych w przewodniki Lonely Planet – papierowy Wietnam i Tajlandia i kindlowy po Azji Południowo-Wschodniej.
Leżały i czekały na zmiłowanie przez ładnych kilka tygodni. Kilka dni przed wyjazdem Ola postanowiła naruszyć pierwszy z brzegu. Trafiło na Wietnam. Mając 5 przystanków tramwajem do przedszkola Kaliny i 2 przystanki do kawiarni za dużo się wprawdzie nie naczytała, ale okazało się na przykład, że do Wietnamu potrzebne są wizy… Dobrze, że przelot mamy do Bangkoku a tam wiz nie potrzeba.
Oczywiście jak już dotarła na miejsce i przejechała pociągiem do Phaya Thai to zapomniała nazwy ulicy, na którą chciała dojechać. Pamiętała tylko główną hotelowo-imprezową Khao San Road i tam pokierowała taksówkę. Wysiadając zobaczyła odchodzącą w drugą stronę Rambuttri Road i przypomniała sobie, że to o tą ulicę chodziło pierwotnie. I Bogu dzięki, bo późniejsza wizyta na Khao San pokazała, że za żadne pieniądze nie chcielibyśmy tam nocować. Pierwszy napotkany hotel na Rambuttri (Rambuttri Village Plaza, ktoś gdzieś go polecał) okazał się kosztować grubo ponad 2000 bathów za „family room” (tłumaczenie, że chcemy dwójkę, a dzieci będą z nami spały, na niewiele się zdały), w drugim (New Siam III) cena spadła o połowę, i mimo poczucia, że nocleg w Tajlandii powinien kosztować ze 3 dolary, wygrał.
Niezrażeni przedłużyliśmy pobyt o kolejną noc i poszliśmy zwiedzać miasto. Miasto jak miasto. Nie lubimy miast. Zmęczyliśmy się strasznie szybko. I mimo że w sumie zobaczyliśmy niewiele i głównie z zewnątrz, to szybko przeszliśmy od zwiedzania świątynio-pałacowego do naszego ulubionego szwendania się po mieście. A następnego ranka zerwaliśmy się już wcześnie, żeby z Bangkoku czym prędzej uciec. Gdzieśtam wstępnie zakładaliśmy, że zostaniemy tu kilka dni, w końcu te wszystkie pałace i świątynie trzeba zobaczyć, ale… po prostu nie mieliśmy ochoty na siedzenie w mieście. Może te wszystkie „must see” zobaczymy w drodze powrotnej.
Przychodzi nasza kolej, pytamy o miejsca na kolejny dzień do Chiang Mai. Nie ma. Wracamy na koniec kolejki. Patrzymy w przewodnik, internet (darmowy na stacji!). No to może Sukhotai? Też nie ma miejsc. A kiedy są? Na północ za dwa dni. No to kolejny powrót na koniec kolejki i kolejny rzut oka na mapę. No to może jednak pojechać w dwóch rzutach. Najpierw gdzieś blisko, a kolejnego dnia nocnym. Jedziemy więc do Lopburi (godzina drogi z Ayutthay’i) a bilety do Chiang Mai kupujemy na kolejny dzień.
*Wierutne kłamstwo, zawsze mieliśmy dobre chęci i nigdy nam nie wychodziło – raz na przykład wybraliśmy się autostopem do Dublina bez mapy, śpiworów i pieniędzy. Skończyliśmy w West Bay, Dorset (choć, żeby nie było, Dublin po drodze też zaliczyliśmy), co zresztą okazało się na tyle przyjemnym miejscem, że wracaliśmy tam jeszcze wiele razy. I nie był to jedyny przypadek podróżowania „na żywioł”. Jako-takie planowanie odstawialiśmy tylko, kiedy wyjeżdżaliśmy większą ekipą, głównie dla zachowania pozorów.
Sorry, the comment form is closed at this time.
brytyjka
Mąż jest typem „planisty”, ja wolę spontan. W praktyce zawsze wychodzi „mix” :). Jest to o tyle fajne że zawsze czeka nas przygoda, w dawce jaką jeszcze możemy „przyjąć” :).
Kasia
Również uważam że planowanie to podstawa. Dobry plan to połowa sukcesu. Trzymaj tak dalej.
osiemstop
Tylko nam nigdy nie wychodzi:) Ale radosna improwizacja często prowadzi nas w zupełnie nieoczekiwane miejsca:)
plecak na laptopa
Podróżowanie z dziećmi czasem bywa trudne, ale warto się na nie zdecydować. Niezapomniane wrażenia są warte drobnych niedogodności 😉
osiemstop
Wychodzenie poza strefę komfortu nigdy nie jest łatwe ale zawsze warto:)