Dzieciaki na kajaki, czyli rodzinny wypad nad Bzurę
– Eee, po co Wam tyle wioseł, przecież ta mała i tak nie da rady wiosłować – zażartował ktoś widząc jak pakujemy się do kajaka. Uwaga rzucona bez cienia złośliwości, a nawet z przymrużeniem oka, na Kalinę zadziałała jak płachta na byka. Co? Ja nie dam rady? – zdawały się mówić zadziorne iskierki w jej oczach. I już było wiadomo, że kto jak kto, ale ona – Kalina – z Bzurą sobie poradzi.
Bzura nie jest może szczególnie wymagającą rzeką – chyba, że dla tych co mają problemy z opalaniem, ale jak dla 5-latki to wyzwanie w sam raz. A więc nasza dzielna córka z zapałem udowadniała, że na kajakach można na nią liczyć i dorzucała swoje 5 groszy, kiedy przyspieszaliśmy tempa. A że ochota na takie dziwactwa przychodziła nam dość rzadko i co najwyżej raz na jakiś czas machaliśmy wiosłem z jednej czy drugiej strony, żeby nie wpłynąć w szuwary czy ominąć nieliczne na trasie kamienie, to Kalinie w końcu się przysnęło.
Tylko raz w trakcie dwudniowego spływania przyszła nam ochota na porządne wiosłowanie. Drugiego dnia wpadliśmy w większą grupę dość głośnych maruderów i by ją wyminąć, zafundowaliśmy sobie pół godziny ostrego wiosłowania. Śmignęliśmy w pięknym stylu, iście olimpijskim tempem, również z pomocą Kaliny.
O TYM PRZECZYTASZ W TYM WPISIE
Wakacje, czyli dozwolone do lat 18-tu
Jakieś te nasze tegoroczne wakacje nijakie. Pogoda piękna, aż się prosi, żeby gdzieś wyjechać, a my akurat w ferworze pracy, remontów i fuch po godzinach nie za bardzo jesteśmy w stanie wygospodarować czas na odpoczynek. Doszło do tego, że ostatnio Ola nazwała szumnie urlopem jeden dzień wolnego podzielony na 4 dni (czytaj: przez 4 dni wychodziła 2 godziny wcześniej z pracy, żeby pozałatwiać zaległe sprawy i odbierać Maćka z lata w mieście bez angażowania w to rodziny i przyszłych sąsiadów).
Dobrze, że przynajmniej dzieciaki miały okazję wyjechać. Maciek spędził ponad dwa tygodnie na trzecim już obozie zuchowym, oboje byli też z dziadkami nad morzem i w końcu wylądowali na dłużej pod Warszawą, gdzie spędzają czas między kolejnymi weekendami, podczas gdy my siedzimy w pracy. Ale wyrzuty sumienia, że nigdzie z nimi nie wyjechaliśmy, trochę nas cisną. Staramy się więc chociaż te weekendy jakoś ciekawie zagospodarować, co czasem się udaje, a czasem lądujemy na pół dnia na zakupach budowlano-meblowych.
W pierwszy sierpniowy weekend uznaliśmy, że kolejna sobota ze szwedzkimi klopsikami to już dla nas za dużo. Poza tym pogoda była tak piękna, że żal było znów oglądać ją przez tych kilka chwil zza wielkich szyb niebiesko-żółtego hangaru. Postanowiliśmy więc ruszyć się z Warszawy na krótki, weekendowy wyjazd.
Krótki nie tylko dlatego, że mieliśmy mało czasu, ale też przez nasze ostatnie przygody na polskich drogach. Z jednej strony do Cieszyna czy Wisły potrafiliśmy dojechać z Warszawy w czasie poniżej 5 godzin, jeszcze mniej zajął nam powrót z Gdyni (przestrzegając na całej trasie przepisów, bo tylko tak jeździmy). Z drugiej, jadąc nad morze utknęliśmy na długie godziny na krajowej „7”, umieraliśmy też z nudów w częstochowskim korku oraz innych mniejszych zatorach wywołanych przez stłuczki na drodze prowadzącej w drugą stronę. Jak zwykle po powrocie z mniejszych tras, mogliśmy też sobie pogratulować dalszego posiadania pełnej puli żyć. I to mimo tego, że po raz kolejny mieliśmy okazję zajrzeć w oczy śmierci mającej w Polsce postać świateł samochodów wyprzedzających na trzeciego na podwójnej ciągłej.
Chcieliśmy jednak wyjechać, bo wiedzieliśmy, że jeśli poprzestaniemy na parku linowym czy najbardziej nawet wypasionym placu zabaw to ani dzieciaki nie poczują, że „wyjechały” ani my nie odpoczniemy, bo wieczorem znowu usiądziemy do pracy. Miało być więc blisko, ale jednocześnie na tyle daleko, żeby zostawić w domu komputer i wieczorem usiąść pod gwiazdami przy ognisku. No i najlepiej, żeby było w miarę (ale bez przesady) aktywnie, albo przynajmniej, żeby nie siedzieć pół dnia w jednym miejscu. I tak wylądowaliśmy w Moto Przystani nad Bzurą.
Bzura, Pisia, Utrata – rzeczny trójkąt bermudzki
Swój trójkąt bermudzki swego czasu miał chyba każdy zakątek Polski. Warszawska Praga miała ich co najmniej dwa, bo każdy chciał podkreślić, że mieszka w najbardziej niebezpiecznej części najbardziej niebezpiecznej dzielnicy Warszawy. W trójkącie tworzonym przez trzy przepływające przez Sochaczew rzeki, czyli Bzurę, Pisię i Utratę, utracić można było coś zdecydowanie cenniejszego niż parę złotych. Coś cenniejszego nawet niż dermatologiczny i zapachowy spokój ducha. Utracić można było przede wszystkim resztki wiary w ludzkość.
Bzura przez lata była jedną z najbardziej zanieczyszczonych rzek w Polsce. Swoją dawkę chemii dostawała już u źródeł pod Łodzią, od miasta, które od czasów Reymonta było krainą chemikaliami płynącą. A było to jeszcze na długo przed budową kanalizacji, która radośnie tę całą łódzką produkcję zaczęła odprowadzać prosto do rzek. Bzura była tak brudna, że w latach 70-tych nie polecano tego szlaku dla gumowych kajaków. Silnie zanieczyszczona chemią woda mogła zaszkodzić ich konstrukcji. Do kolorytu Bzury najbardziej przez dekady przykładał się Zgierz i to w iście szatańskim stylu, bo za pośrednictwem Zakładów Produkcji Barwników „Boruta”. No a potem wiadomo, przyszedł kapitalizm, dzika prywatyzacja i Boruta, podobnie jak inne mity z przeszłości, musiał odejść.
Pisia i Utrata dostawały swoją dawkę chemii od lokalnych wielkich zakładów, choćby od Boryszewa. I o ile podczas wycieczki retro-pociągiem z Sochaczewa, słychać było żal i tęsknotę za wielkim utraconym przemysłem, tak nad rzekami tego żalu nie usłyszycie.
Trzy sochaczewskie rzeki wróciły z dalekiej podróży, chyba nawet dalszej niż Legia Warszawa ze Spartakiem Moskwa w 2011 roku. Wśród miejscowych krążą jeszcze opowieści o tym jak płonęła Utrata, czy jak jeszcze kilka lat temu można było na niej utknąć na dobre w kajaku w niezidentyfikowanej bliżej mazi. A kiedy Paweł zaczął opowiadać o spływie przez Sochaczew swojej fryzjerce, ta stwierdziła, że kiedyś była tam taka rzeka – Pisia, ale nie wie, czy jeszcze jest, bo podczas ostatniej wizyty w okolicy zupełnie nie czuła ciągnącego się od niej zapachu. A skoro Pisia nie śmierdzi, to kto wie, co się z nią stało. Przez lata nikt normalny nad nią nie zachodził, bo groziło to wypaleniem oczodołów i trwałym uszczerbkiem na psychice.
Upadek wielkich zakładów, zmiana w podejściu mieszkańców, a także wycofywanie się rolnictwa znad rzeki i inwestycje w oczyszczalnie zmienił to ściernisko w San Francisco. A może raczej odwrotnie. Teraz łatwiej złowić na Bzurze porządnego okonia niż plastikową butelkę. Nawet na terenie Sochaczewa rzeka jest czysta. Woda miejscami faktycznie jest mało przezroczysta, ale praktycznie nie ma śmieci! Duża w tym zasługa lokalnych aktywistów, w tym fantastycznej ekipy Moto Przystani.
Bzura – idealne miejsce na spływ pod Warszawą
Zachęceni?:) Na pewno! To ruszamy! Dwudniowy rodzinny spływ kajakowy Bzurą polecamy każdemu. My rzuciliśmy się na jedną z dłuższych opcji, jakie znaleźliśmy na stronie Moto Przystani. Pierwotny plan był taki, by zacząć spływ w Kozłowie Szlacheckim, dopłynąć na nocleg w przyczepie kempingowej, wieczorem urządzić sobie ognisko, następnego dnia wstać rano, spłynąć aż Kamiona, niedaleko ujścia Bzury do Wisły. Według mapy spływów po Bzurze przygotowanej przez Moto Przystań miało to nam zająć 5 godzin.
Zajęło trochę więcej. Po pierwsze, wyliczenia Moto Przystani zakładają jednak trochę wiosłowania. Nie jakoś strasznie dużo, ale na pewno coś więcej niż okazyjne machnięcie wiosłem z okazji zakrętu. Po drugie, na spływ dojechaliśmy późno. To znaczy jak na nas dość wcześnie, bo prawie w samo południe. Zanim jednak się zainstalowaliśmy w przyczepie, obejrzeliśmy kemping i wrzuciliśmy coś na ząb, to już godzina gdzieś uciekła. Ale to kwestia naszego tempa, bo wypożyczalnia w Moto Przystani jest świetnie zorganizowana. Same formalności trwają chwilę, a przewiezienie do miejsca startu (bądź odebranie jeśli wypływa się z Przystani) to kwestia kilkunastu minut.
Niech Was nie przerazi też ilość kajaków – mimo iż flota Moto Przystani osiągnęła już imponującą liczbę 120, to miejscowa załoga nad wszystkim panuje niezwykle zręcznie. Sprzęt jest sprawny i zadbany, a kapoki są w doskonałym stanie. Dzieciaki od 4-5 lat w górę poradzą sobie same na normalnym, dorosłym siedzisku. Dla młodszych dzieci dostaniecie dodatkowe foteliki, wtedy mogą usiąść tuż przed wami i jeśli jesteście rodziną 2+małe 1, to spokojnie popłyniecie jednym kajakiem. Ten czas jest już dawno za nami, więc zapakowaliśmy się w dwa oddzielne kajaki i ruszyliśmy w drogę.
bz
Spływ Bzurą. Kozłów Szlachecki – Plecewice
Zaczęliśmy leniwie. Baaaardzo leniwie. Po prostu się rozmarzyliśmy. Bzura od Kozłowa niespiesznie wije się wśród pól i łąk, miejscami zwęża się nawet do pięciu metrów, czasem dość szeroko się rozlewa. Brzegi są raczej niskie, porośnięte przez kępy drzew, czasem przez niewielki las. Przy pięknej pogodzie w sierpniowe popołudnie płynie się nią praktycznie cały czas w słońcu, warto więc pamiętać o nakryciach głowy i dobrym kremie do opalania oraz dużej ilości wody. Komarów, ku naszemu zdziwieniu, nie uświadczyliśmy.
Było cicho i pusto. Mimo, że rzeka meandruje przez miasta i wsie, to te są od rzeki wycofane. Przez drzewa widać co prawda zabudowania Kozłowa Biskupiego, ale cywilizacja zaczyna się dopiero narzucać od Dachowy pod Sochaczewem. Wcześniej jest sielanka: zieleń drzew i pól, błękit nieba i wody… Naprawdę czystej wody. Rzeka jest tu dość płytka, łatwo można dostrzec piaszczyste dno. Przy Dachowie, po mniej więcej 1,5h (a w naszym przypadku ponad 2h) musieliśmy wziąć się trochę do machania, by pozostać w głębszej – nurtowej części rzeki i omijać pojawiające się tu i ówdzie kamienie.
Przed Dachową nad rzekę zaczynają też schodzić pola, tuż obok przebiega „92”, więc zaczyna być niestety trochę bardziej cywilizowanie. Słychać samochody, zaraz potem nad rzeką pojawiają się domy, przed mostem na dawnej „autostradzie” (uważajcie na kamienie!) do Bzury przytula się jeden z jej dawnych trucicieli – zakłady w Boryszewie. Tuż przed nimi możecie też po prawej stronie wypatrzeć ujście Pisi do Bzury. Rzeka robi się trochę mniej przejrzysta – ale to raczej kwestia intensywnego rolnictwa na jej brzegach niż innych zanieczyszczeń. W krajobrazie od jakiegoś czas dominuje bowiem pradawne mazowieckie zboże, jakim jest kukurydza. Może to kwestia jej wysokości, ale z punktu widzenia kajaka wygląda na to, że na Mazowszu uprawia się wyłącznie kukurydzę!
Sochaczew wygląda na mocno odwrócony od Bzury. Prawy brzeg jest miejscami dość wysoki, dodatkowo od domów oddziela go linia drzew. Miasta praktycznie nie widać i nie słychać. Pojawia się dość znienacka w postaci miejskiej przystani i plaży. I zdecydowanie polecamy, żeby tam się zatrzymać na godzinę czy dwie. Kajaki można zostawić na brzegu, my wpłynęliśmy za pomost, wciągnęliśmy kajaki na lekko tylko stromy brzeg i dodatkowo zapytaliśmy się panów obsługujących sprzęt, czy nie będą im zawadzać.
Obok przystani znajdziecie całkiem przytulny bar, taką typową plażową hipsterkę, ale z cenami znacznie przyjaźniejszymi niż podobne przybytki na warszawskich plażach. Jeśli znajdziecie wolne miejsce na plaży, to możecie się dodatkowo wykąpać, ale tę rozrywkę lepiej zostawić sobie na jakieś spokojniejsze miejsce. A dla rozprostowania kości można zrobić szybki spacer na pobliskie wzgórze zamkowe i przejść się po ruinach zamku Książąt Mazowieckich. Podobno niezwykle pięknie wyglądają po zmroku, kiedy włączana jest iluminacja murów.
Kiedy spojrzeliśmy na zegarek, to nagle i niespodziewanie okazało się, że wieczorne oglądanie zamku jest całkiem realną perspektywą. Zakręciliśmy się wokół kajaków i tym razem raźno już wiosłując popłynęliśmy dalej. Sochaczew towarzyszył nam przez dłuższą chwilę po prawej stronie, po lewej kombajny obracały w pył pola kukurydzy. Robiły to tak intensywnie, że przez ładny kilometr płynęliśmy rzeką pokrytą warstewką kurzu, a potem urządziliśmy sobie jeszcze wyścigi z jadącym wzdłuż rzeki traktorem. Ciszej i spokojniej zrobiło się dopiero kilkaset metrów za ostatnim mostem w Sochaczewie. A koniec cywilizacji zwiastował wysoki, umocniony kamieniami brzeg. Ostatni kilometr do Moto Przystani był czystą przyjemnością. Znowu było cicho, zielono i dziko.
Moto Przystań – kemping nad Bzurą
W wieczornej, sierpniowej szarówce dobiliśmy do Moto Przystani. Noclegowo to doskonała opcja. Poza czterema przyczepami jest też duży, zorganizowany teren przygotowany pod namioty czy kampery. Jest też kilka miejsc na ognisko, część w pełni zorganizowanych z wiszącymi rusztami, stolikami z parasolami i ławkami, część trochę bardziej dzikich. Do tego czyste sanitariaty, spory plac zabaw, mini-barek z zapiekankami, pierogami, lodami i piwem i łagodne zejście do rzeki gdzie można zacząć spływ albo popluskać się w upalny dzień.
Do kempingów w Polsce zawsze podchodzimy jak do jeża. Imprezy do rana, krzyki pijanych hord skutecznie utrwalały w nas przekonanie, że nie ma jak spanie na dziko. Na szczęście okazało się jednak, że w Moto Przystani cisza nocna obowiązuje nie tylko na papierze. I choć jeszcze po północy paliło się kilka ognisk, to po kempingu niósł się co najwyżej szmer przyciszonych rozmów. Jeśli szukacie więc miejsca na ognisko z odrobiną cywilizacji podanej w kulturalnej atmosferze, to Moto Przystań jest właśnie takim miejscem.
Moto Przystań to przede wszystkim idealne miejsce, żeby przyjechać większą grupą. Miejsca jest dużo, więc spokojnie można całą większą ekipą rozbić tabor, przepłynąć się kajakami, wieczorem pograć sobie w siatkówkę, kiedy dzieciaki szaleją w płytkiej i bardzo przyjaznej w tym miejscu Bzurze albo na placu zabaw, a kiedy zapadnie zmrok rozpalić ognisko.
Moto Przystań ma też jedną ważną rzecz, której często brakuje na kempingach, mianowicie bardzo dużą zadaszoną wiatę, gdzie spokojnie zmieści się kilkanaście a nawet więcej osób. Macie więc też pewność, że jeśli wieczorem złapie was zła pogoda, a wam nie przejdzie ochota na socjalizację ze znajomymi, to nie będziecie zmuszeni chować się w namiocie. I znowu, ogromny plus dla właścicieli, że wiatę odwrócili od kempingu. Nawet jeśli zdarzy się, że zasiedzi się tam większa i głośniejsza ekipa, to kładąc się spać wcześniej niż sąsiedzi (jak przystało na rozsądnych rodziców), zrobicie to we względnej ciszy.
Spływ Bzurą. Dzień 2: Plecewice – Witkowice
Mimo naszych najszczerszych chęci, nasze dzieciaki nie do końca doceniły ponad 5 godzin na kajaku poświęconych wyłącznie beztrosce. „Ile będziemy płynąć?”, „Ja nie chcę tyle co wczoraj”… taki mieliśmy radosny wstęp o poranku do kolejnego dnia kajakowej przygody. Cóż było robić… Poszliśmy na kompromis. Najpierw puściliśmy dzieciaki na dłuższą zabawę na plac zabaw, obiecaliśmy równie długą kąpiel w Moto Przystani po powrocie ze spływu i ograniczyliśmy trasę do Witkowic. Trochę nam było szkoda, bo chcieliśmy jednak dopłynąć do ostatniego punktu, czyli Kamiona i zobaczyć rozlewiska Bzury przy ujściu do Wisły… Może następnym razem.
Od Moto Przystani do Witkowic jest chyba jeszcze ładniej niż na „sochaczewskim” odcinku Bzury. Brzegi są trochę niższe, jest jeszcze spokojniej, bo okoliczne wsie są niewielkie i odsunięte od rzeki. Witkowice, które stoją nad wodą, to ledwie kilka zabudowań. Tłoczniej jest za to na samej rzece. To zdecydowanie chętniej wybierany przez kajakowiczów fragment Bzury. W wakacyjny weekend nie ma co liczyć na dłuższe chwile samotności.
Ten fragment ma też ciekawe brzegi. Albo są niewysokie skarpy, często poprzecinane korzeniami nadrzecznych drzew, albo zachęcające plażowe łachy, choć na pojawienie się tych ostatnich miał na pewno wpływ niski stan wody w rzece w czasie naszego spływu. Dzikie mini plaże przyciągały zresztą ekipy, które wypłynęły przed nami i przy większości z nich stały kajaki, a obok pluskali się bzurzowicze. Bardziej wytrawni eksperci od lokalnej fauny pewnie wypatrzą na niebie jakieś ciekawe okazy ptaków, a w skarpach dojrzą jamy wykopane przez bobry (tak, te ostatnie się wycwaniły i zamiast mieszkać w żeremiach wolą teraz budować sobie nory).
Udało się też zaliczyć jeden nawet trochę wymagający manewr wyminięcia zwalonego drzewa w całkiem wyczuwalnym nurcie. Oczywiście to nic trudnego, ale po dwóch spokojnych dniach leniwego wiosłowania aż chce się o tym wspomnieć. Ten fragment czasem może ostrzej meandruje i ma bardziej wyczuwalny nurt, ale jeśli chodzi o podwodne przeszkody, to jest ich zdecydowanie mniej niż przed i w okolicach Sochaczewa. Podsumowując: jeśli planujecie na Bzurze spędzić tylko jeden dzień i nie zależy wam na zupełnej samotności, to celujcie raczej w część od Moto Przystani w stronę Wisły.
Po dwóch godzinach byliśmy w Witkowicach. Po ekipę z Moto Przystani nawet nie musieliśmy dzwonić, bo akurat zabierała kajakowiczów spod mostu. Sprawnie zabraliśmy się z następną grupą i szybko zameldowaliśmy się z powrotem w miejscu startu. Potem oddaliśmy jeszcze cesarzom co cesarskie (czyli dzieci miały swoją godzinę pluskania się w Bzurze) i przed godz. 16 wyruszyliśmy do Warszawy. Godzinę później byliśmy w domu.
Weekend na kajakach – ile to kosztuje
Ile wyniesie Was taki weekendowy wyjazd na kajaki pod Warszawę?
- Trasa Warszawa-Plecewice to 120 km w obie strony, czyli na benzynę wydacie jakieś 40-45 zł.
- Wypożyczenie dwóch kajaków to 160 zł (trasa Kozłów Szlachecki – Plecewice) plus 100 zł (Plecewice – Witkowice).
- Nocleg w przyczepie (pamiętajcie o własnej pościeli) to 80 zł.
- Ognisko dla 4 osób to 40 zł
- Wałówka własna
Pełen cennik znajdziecie na stronach Moto Przystani. Dwudniowy rodzinny wyjazd zamknie się Wam w 500 zł.
Bzura – nie tylko kajaki
Ciągnie Was na kajaki, ale niekoniecznie na całe dwa dni? Połączcie wyjazd nad Bzurę z wizytą w Sochaczewie, albo Żelazowej Woli/Brochowie!
[mks_col]
[mks_one_half]
Opcja 1: Kolejka wąskotorowa + Sochaczew
Pierwszego dnia wybierzcie się na przejażdżkę zabytkową koleją wąskotorową z Sochaczewa do Kampinosu. Retro pociąg jeździ w weekendy od lipca do października. W Muzeum Kolej Wąskotorowej w Sochaczewie musicie się zameldować przed godz. 9 rano, wrócicie przed godz. 16. Tu możecie przeczytać, jak wygląda przejazd zabytkową kolejką.
Potem możecie wpaść na plażę w Sochaczewie, obejrzeć ruiny, albo przejść się po mieście. Wczesnym wieczorem przenieście się do Moto Przystani. Wymęczcie dzieciaki w rzece albo na placu zabaw, rozpalcie ognisko i odpocznijcie.
Następnego dnia wypożyczcie kajaki i dopłyńcie najlepiej aż do Kamiona. Do Moto Przystani wrócicie wtedy późnym popołudniem. Jeśli nie planujecie wrócić potem w te okolice to koniecznie zajedźcie do kościoła św. Rocha w Brochowie. To jedna z niewielu bazylik obronnych w Polsce i ważne miejsce w życiu rodziny Chopinów. To tu rodzice Fryderyka brali ślub i tu potem był on chrzczony. O świątyni możecie poczytać w publikacji poświęconej Szlakowi Chopinowskiemu. [/mks_one_half]
[mks_one_half]Opcja 2: Szlak Chopinowski
Jeśli więcej w Was z melomana niż kolejarza, to na wspomniany Szlak Chopinowski spokojnie poświecicie cały dzień. Większość czasu zajmie Wam wizyta w Żelazowej Woli. Warto to zrobić latem, bo choć traficie na ogromne tłumy, to będziecie mieli okazję wysłuchać recitali muzyki Chopina w miejscu, w którym się urodził. Sobotnie i niedzielne recitale chopinowskie odbywają się od maja do końca sierpnia.
Ale Szlak Chopinowski to nie tylko Żelazowa Wola. To też wspomniany już Brochów i chociażby nieodległe Sanniki. Warto też odwiedzić opisaną w przewodniku po Szlaku Chopinowskim lipową aleję w Łazach. Co prawda z Fryderykiem ma tyle wspólnego, że nosi jego imię, ale kto wie, może wielki kompozytor miał okazję się nią kiedyś przejechać. A jeśli nie miał, to niech żałuje. Aleja jego imienia to malownicza droga, przy której rośnie wzdłuż niej ponad 850 drzew, większość ma status pomnika przyrody
O wieczór i kolejny dzień doskonale zadba Moto Przystań. Kemping, pięć godzin kajaków, widok ujścia Bzury do Wisły i aktywna niedziela na świeżym powietrzu za Wami![/mks_one_half]
[/mks_col]
Chcieliśmy serdecznie podziękować ekipie Moto Przystani za zaproszenie oraz, a raczej przede wszystkim, za wiele lat ciężkiej pracy włożonej w promocję i opiekę nad Bzurą i jej dopływami. Oby więcej rzek miało takich sąsiadów. Tak trzymać!
Sorry, the comment form is closed at this time.
Aga z podróży szczypta
brawa dla wszystkich, a szczególnie dla Kalinki 🙂
osiemstop
Dzięki, zwłaszcza w imieniu Kalinki:)
Marcin Zielonka
Potwierdzamy, byliśmy. Bardzo sympatycznie
Teraz pora odkryć kolejne podobne miejsca do 75km od Warszawy. W planach mamy Warkę i Przystań na Winiarach.
8 stóp
My się wybieramy na Pilicę:)
Ocalmy tereny nad Kanałem Żerańskim
Świetne warunki na pływanie kajakiem są też na Kanale Żerańskim, polecamy trasę Żerań – Nieporęt 🙂
8 stóp
Jak wróci pogoda to chętnie sprawdzimy:)
Ewa Świderska
U mnie w Plecewicach (lokalsi zawsze powiedza na Plecewicach) takie cuda? . Fakt, przejezdzalam rowerem tamtedy jakis jesienia i kemping pkus przystan wzbudzilo moje zainteresowanie, wygladalo porzadnie. Co do Utraty, dom rodzinny nan sie miesci, pamietam, ze rzeka miala kolor danego dnia taki, na jaki farbowano przedze w fabryce.. . Zgroza. Fakt, ze rzeka przebiega przez Zelazowa Wole i wstyd pred turystami sprawily, ze wybudowano oczyszczalnie. OK, ja moglabym dlugo w temacie okolic, zatem dolaczam sie do zaproszen.
8 stóp
Zamień na chwilę rower na kajak i odkryj własne okolice na nowo z nowej perspektywy:)
Ewa Świderska
Coz, z powodu schorzenia biodra tylko rower, ale innym polecam. Za to jakbyscie reflektowali na wycieczke na dwoch kolkach w przyszlosci, to ja chetnie poprowadze po okolicy (musze tam najpierw byc, fakt)