DSC

Floryda jest fascynująca. Równie ciekawie na niej co na środkowym Zachodzie. Wojtek Orliński w swojej książce o Route 66 napisał, że jego największą i najstraszniejszą przygodą podczas dwutygodniowego wyjazdu było zgubienie okularów. Historie z St. Augustine też mrożą krew w żyłach.
Naszą największą przygodą w St. Augustine było to, że dotarliśmy tam o godz. 17.08 czasu wojskowego, jak powiedzieliby Amerykanie. Tymczasem publiczne toalety zamknięto o godz. 17.00. Podobnie zresztą jak położony tuż obok XVII-wieczny fort. Zaczęło się więc strasznie. Bez toalet i zabytków!

St. Augustine to najstarsze, bez przerwy zamieszkane, miasto w Stanach Zjednoczonych. Zostało założone przez Hiszpanów w 1565 roku. Położone malowniczo nad ujściem rzeki okazuje się być czymś na kształt skansenu stylizowanego na hiszpańskie miasteczko.

Choć mapka, którą mieliśmy, pokazuje całkiem spore „stare miasto”, to wygląda to trochę inaczej niż można by się spodziewać. Na tych kilku w miarę ogarniętych ulicach królują atrakcje w postaci uroczych kawiarenek i zdecydowanie za drogich knajpek oraz sklepików z pamiątkami i czekoladą. Tymczasem wystarczy krok w bok i od razu kończą się i sklepiki i chodniki.

Jest cicho i spokojnie, można powoli spacerować w półmroku bocznych alejek. Uroczych, bo pełnych starych domów z gankami i tajemniczymi ogrodami, ale tzw. dysonans poznawczy jest uderzający. Jesteśmy w końcu w najstarszym mieście USA. Spodziewaliśmy się wymuskanych zabytków a dostajemy lekko chaotyczną i tajemniczą atmosferę tropików. Podobne wrażenie będziemy mieli niedługo potem na samym południu Florydy – na Key West i pozostałych „keysach”.

 St. Augustine

Boczna uliczka St. Augustine

Mimo wszystko miejscami jest całkiem ładnie. W bocznych uliczkach od głównego deptaku na gankach malowniczych domków jak z serialu „True Blood” siedzą i gawędzą ich mieszkańcy albo zieją pustką bujane fotele czekając na cieplejszą aurę, kiedy wrócą do swej głównej funkcji. Większość miasteczka i tak widzieliśmy po zmroku, chłodnym wieczorem. Jak to my, zanim się zebraliśmy, zanim zrobiliśmy poranne pranie (wymuszone poniekąd dzień wcześniej przez Kalinę), zanim podjechaliśmy do sklepu po płyn hamulcowy, bo nam się jakaś kontrolka zaczęła świecić, zanim wreszcie przejechaliśmy te ponad 150 mil, to jakoś się tak późno zrobiło.

No cóż, przynajmniej zaoszczędziliśmy na biletach wstępu do lokalnych atrakcji. Nie weszliśmy do fortu, za to twardo obeszliśmy go dookoła (poniekąd szukając toalety, ale niech to zostanie między nami). Poza tym dzięki spacerom mogliśmy się trochę rozgrzać, bo styczeń na północy Florydy bywa całkiem chłodny. Przynajmniej dla turystów, bo mieszkańcy najwyraźniej się przyzwyczaili.

St. Augustine najstarsze miasto USA

St. Augustine – ciepło tu nawet w styczniu (przynajmniej niektórym)

Kolejnym po forcie zabytkiem, do którego nie weszliśmy, ale daliśmy radę zobaczyć z zewnątrz przed zmrokiem była najstarsza drewniana szkoła w USA i najstarszy dom w Stanach Zjednoczonych (zbudowany w 1727 roku).

Za to dzięki temu, że późno zaczęliśmy, to przekonaliśmy się, że po zmroku cała starówka oświetlona jest niczym miasteczko świętego Mikołaja. Nie przekonaliśmy się za to, jak wygląda część miasta położona na wysepce za mostem. Patrząc jednak na zdjęcia satelitarne, to już bardziej snobistyczna część z własnymi przystaniami i domami otoczonymi wysokimi żywopłotami. Lepiej jednak pochodzić sobie po „starówce”.

Najbardziej szczęśliwy z wycieczki był Maciek, który wzięty na barana bez przerwy machał do wszystkich. W ten sposób wymachał sobie odznakę „Junior St. Augustine Police Officer” od policjanta w wieku przedemerytalnym mijającego nas na rowerze. Od tej chwili sterując ruchem na chodnikach i w supermarketach oraz wręczając mandaty (jego ulubiona ostatnio zabawa – nie wiemy skąd, bo jesteśmy zdecydowanie bezmandatowi) mógł powołać się już na autorytet odznaki.

St. Augustine

St. Augustine po zmroku

Podsumujemy anegdotką: nasza przyjaciółka marzy o zrobieniu porządnej zupy i choć robi wszystko jak zalecają w przepisie, to (według niej) zawsze wychodzi po prostu woda z warzywami. Z St. Augustine też tak jest. Przepis jest dobry: kilka zabytków, zachęcający deptak, małe sklepiki i knajpki, ale co by nie zrobić to nadal jest to prowincjonalne miasteczko, które udaje historię.

 Wyjeżdżając z niego bardzo późnym wieczorem i w dodatku mając przed sobą trzy godziny jazdy, uznaliśmy, że nie było warte wizyty. Jednak po powrocie do domu, oceniając całą podróż po USA, St. Augustine było jednym z przyjemniejszych miejsc do zobaczenia na Florydzie. Miało długą jak na Stany historię, potrafiło ją wyeksponować, a jednocześnie miasteczko nie było „upudrowane”. W bocznych uliczkach było prawie jak na Karaibach, życie toczyło się powoli i bez specjalnego silenia się na bycie amerykańskim Biskupinem, ani Beverely Hills z historią. Ten sam, wyluzowany i nie-elitarny klimat znajdziemy potem na Key West i tam również, po odfiltrowaniu zmęczenia wywołanego kilkoma godzinami jazdy samochodem w jedną stronę, poczujemy się całkiem swobodnie.

Skończyliśmy już blogować, więc wyłączyliśmy komentarze. Nasze posty mogą się teraz starzeć w ciszy i godności:)

  • 11/02/2013

    🙂 to najprawdziwsza prawda jest!

  • 08/02/2013

    Utrata okularów w USA to żaden problem – jest pełno sklepów które zrobią badanie wzroku i nowe okulary w ciągu jednej godziny a do tego nie zedrą skóry.

    St. Augustine jest fajne latem, kiedy jest ciepło. W zimie jest rzeczywiście trochę smutno.

    P.S. Wyłączcię tą captcha przy dodawaniu komentarzy bo normalnie oszaleć można!

    • 08/02/2013

      Aaaa to niestety "zaleta" bloggera – sama mam z tym problem na swoim blogu 🙁
      Przykro, że straciliście tyle na drogę, ale z drugiej strony w 6 ies chyba i tak całe stany się uda zwiedzić? 🙂

  • Anonimowy

    08/02/2013

    A ja tak zachęcałam! Zupełnie inaczej odbieram to miasteczko! Malutkie rzeczywiście ale z prawdziwą atmosferą i prawdziwymi zabytkami. Oczywiście podkręcone dla turystów ale czego i gdzie się nie podkręca !

Sorry, the comment form is closed at this time.