
Bangkok był dla nas w pierwszym rzucie, co dość oczywiste, zderzeniem z azjatyckim transportem. Zderzeniem oczywiście złagodzonym przez to, że to w sumie cywilizowane miasto. Pociągi, autobusy, tu i tam nawet ustalone stawki za przejazd. Tak jak na przykład za pociąg z lotniska Suvarnabhumi do Paya Thai. Dopiero tam, by dotrzeć w okolice turystyczne, trzeba było się już trochę potargować.No właśnie. Tu pewnie każdy prawdziwy podróżnik jest już po tygodniach spędzonych na planowaniu, wie gdzie chce jechać, ile za to mniej więcej zapłaci, więc targowanie jest dużo prostsze. Znany jest cel i tylko trzeba go osiągnąć.
My, bijemy się w piersi, czasu na planowanie podróży nie znaleźliśmy i to był właśnie moment, kiedy przyszło za niego zapłacić. Kiedy jechaliśmy z Paya Thai na Rambuttri (spokojniejsza okolica słynnej imprezowej Khao San) usłyszeliśmy cenę 200Bt za tuk-tuka. Daliśmy swoją – 100Bt, a skończyło się oczywiście po środku – na 150Bt. Gdzieś czytaliśmy, że turyści dostają stawki co najmniej dwukrotnie zawyżone, ale jak poznać te lokalne już nikt nie pisał…
Potem spróbowaliśmy jeszcze innej metody. W internecie znaleźliśmy trochę wiekowe chyba ceny taksówek (35Bt za trzaśnięcie drzwiami i 6-8Bt za kilometr). I takie ceny przyjęliśmy. A co, będziemy twardzi! Na przykład z ulicy Rambuttri, gdzie nocowaliśmy, na dworzec kolejowy było trochę ponad 5 kilometrów, więc taksówka powinna kosztować max. 80Bt. Dla tuk-tuka przyjęlimy 3/4 ceny taksówki, czyli w tym wypadku 60Bt.
Uzbrojeni w tą wiedzę udaliśmy się na negocjacje. Jeśli z tuk-tukami by nam nie wyszło, chcieliśmy złapać taksówkę opisaną TAXI-METER, czyli taką z taksometrem, chociażby po to, żeby poznać aktualne stawki na własnej skórze. Ale to wcale nie okazało się łatwe. Być może to przypadłość tej okolicy (Khao San, Rambuttri).
Zaskoczenie Niby człowiek był tu i tam, ale jak się w końcu wybrał do tej Azji Południowo-Wschodniej, to oczekuje, że coś go jednak zaskoczy. Co do kuchni, to jakieś wyobrażenie jest, co do ludzi też (ladyboy’e, pijana australijska młodzież, babcie w słomianych kapeluszach) plus Honda, Yamaha, Coca-Cola, Pepsico i pozostałych kilka korporacji rządzących światem. Dla nas pierwszym zaskoczeniem było to, że tak naprawdę Tajlandia nie jest do chodzenia.
Są piesze enklawy, okolice światyń, bazary, ale w sumie to się nie chodzi. Co do pozycji pieszego przy przechodzeniu przez ulicę, czy o braku myślenia o ludziach przy projektowaniu dróg, to się nie łudziliśmy. Ale pierwsze wrażenie jest takie, że Tajowie wszędzie jeżdżą. To wrażenie się pogłębi na prowincji, a najlepiej zobaczyć to na przykłądzie Ayyuthay’i, gdzie chodniki jeśli w ogóle są to służą tylko i wyłącznie do parkowania skuterów, ewentualnie rozstawiania straganów. Tymczasem gdzieśtam z tyłu głowy tkwiło wyobrażenie, że w tej części świata dużo się chodzi i potoki ludzkie przelewają się ulicami. Może źle dobieramy nasze ścieżki?
Sorry, the comment form is closed at this time.
Karolina
Wlasnie jestem w trasie powrotnej do Bangkoku i domu… 🙁 super blog!
osiemstop
Dzięki! Co mi przypomina, że nasz wpis z Bangkoku sprzed trzech lat jest już prawie-prawie gotowy:D
Anita
Taksówki to mój największy koszmar. Mam wrażenie że mam jakąś fobię taksówkową. Za dużo kosztuje mnie targowanie się. Nie lubię tego i nie umiem. Zawsze kombinuję tak, by jednak je ominąć. Nawet w Polsce korzystanie z taksówek mnie stresuje bo mam wrażenie że każdy taksiarz chce mnie oszukać. Więc i tak Was podziwiam za negocjacje i byci twardymi 😀
osiemstop
My strasznie nie lubimy się targować, z całą miłością do Azji, Bliskiego Wschodu i Ameryki Południowej targowanie się traktujemy jako zło konieczne. Ale praktyka czyni mistrza:)
Piotrek
My z dworca kolejowego jechaliśmy raz na Rambuttri autobusem (nr 53) – bilet 6,50. Z samego rana autobus był prawie pusty więc mogliśmy się wygodnie rozłożyć z całym majdanem. Pojechaliśmy raczej z ciekawości, a nie z oszczędności, bo przy bangkockich cenach taksówek zawsze pozwalamy sobie na ten luksus i zapominamy o autobusach, a tam gdzie można korzystamy z tramwaju wodnego.
W grudniu 2013 za taxi Rambuttri-dworzec płaciliśmy 70, trochę dalsze jazdy do 100, więc te ceny które podałaś wydają się jak najbardziej aktualne. Tylko jedna rada – my nigdy nie podchodzimy do stojących taksówek, szczególnie w popularnych okolicach. Liczą się jedynie te zatrzymane na ulicy. Inną sprawą jest to, że w godzinach szczytu taksiarz na pewno nie zgodzi się na meter, albo powie, że tam to on w ogóle nie jedzie bo jest korek 😛