
W każdym razie post o Salt Lake City i stanie mormonów aż prosi się o inteligentne i mało poprawne politycznie (czy raczej religijnie) anegdotki. Niestety, jak przystało na współcześnie inteligentnych ludzi bez Wikipedii nie stać nas na żadne nawiązania do Księgi Mormona. Przynajmniej mamy kolejny powód do zostania mormonami (poza nienagannym strojem, wiecznym uśmiechem i sukcesem finansowym, bo co do poligamii to zdania są podzielone). Ale jak zostaniemy mormonami to będziemy mieli taką wiedzę, że żartom nie będzie końca (o ile jeszcze będziemy mogli żartować).

Słone jezioro
Do rzeczy! Naszym pierwszym przystankiem w Utah było Salt Lake City, a to z dwóch powodów: po pierwsze chcieliśmy zobaczyć Antelope Island (bo parę osób nam mocno polecało), po drugie na przedmieściach SLC mieszka córka Grega i Dianne, naszych Kalifornijskich gospodarzy – to oni nam zasugerowali, że jeśli będziemy w okolicy to możemy się zatrzymać u Elicii i Boba. Po trzecie Paweł miał jakieś dziwne i niejasne wyobrażenie SLC jako mieszaniny olimpijskiego (2002) i mormońskiego (1846) ducha i tak mu to nie pasowało, że chciał sobie owo niepokojące wyobrażenie nieco uspokoić.

Maciek na ulicach SLC
Jak akurat nie ma wojny, to amerykańska armia jest super pracodawcą. Daje kasę na studia, potrafi jeszcze sypnąć zieloną kartą, dodatkowo przy każdym wyjeździe (6 miesięcy lub dłużej, jeśli obu stronom się spodoba) ma się pół kontenera do zapakowania. Jak to w cywilizowanym kraju, armia przyśle firmę, która wszystko co im się pokaże (w ramach limitu oczywiście) ładnie zapakuje w folię i pudełka a potem wyśle na drugi koniec świata. Jeśli komuś nie zależy tak bardzo na ulubionym łóżku, to może na przykład poprosić o zapakowanie motoru. Tak zrobił Bob i zwiedził dzięki temu na motorze spory kawałek Turcji. Być może kiedyś armia rzuci go jeszcze do Niemiec, to będą mogli z Elicią wpaść też do Warszawy…




Statek – matka
Nie przejechaliśmy się darmowymi tramwajami w centrum. Nie wypróbowaliśmy różnych dziwnych alkoholowych przepisów w barach (np. na raz można pić tylko półtora uncji alkoholu, ale jeśli drugie półtora będzie z lodem to przejdzie – nie siłujemy się na wytłumaczenie bez doświadczenia w praktyce). Nie wjechaliśmy na malownicze szlaki nad miastem. No i w końcu nie wypróbowaliśmy jak to jest z tą poligamią, ale Utah jeszcze długa i szeroka…

Dojazd na wyspę
Wyspę nazwała ekspedycja Fremonta w 1845 roku, a już trzy lata później pojawił się na niej pierwszy mieszkaniec – niejaki Fielding Garr i założył ranczo. Działało jeszcze chyba kilkadziesiąt lat temu, teraz służy trochę za skansen. Bydło w każdym razie jest dalej wypasane. Wyspę zamieszkują też niewielkie stada antylop (widzieliśmy jedną) i 500-700 bizonów (widzieliśmy ich mnóstwo, w tym olbrzymie stado przechodzące przez ulicę, tuż przed naszym samochodem). Mieszkają tam również – niestety – całe stada małych gryzących robali. Podobno i tak mieliśmy szczęście przy ładnej pogodzie jest ich dużo więcej. Generalnie piękne widoki, dużo zwierzyny, wkoło słona woda…ale chyba nam trochę wymagania skoczyły. Ładne, ale żeby tu iść 1000 mil z Illinois to chyba musielibyśmy być mormonami.

Antylopa

Bizony
Sorry, the comment form is closed at this time.
orangenanu
Śliczne zdjęcia, duże widoczne i z klimatem. Nic dodać nic ująć, pozdrawiam 🙂
osiemstop
Dzięki, też pozdrawiamy!:)
Anonimowy
Tak się zaczytałam, ze zapomniałam ,że mam do sprzątania piwnicę, a mormonów nie ma , bo po doświadczeniach z miejscowym proboszczem, kto wie ?