
Willa Słoneczna – dobre miejsce pod Cieszynem
„Sielski krajobraz” – taka zbitka słowna, kiedy widok jest piękny, ale nie wiadomo, co o nim powiedzieć. O Willi Słonecznej w Dębowcu i jej okolicach wiemy, co chcemy napisać, ale malując obraz tych pofalowanych wzgórz, gdzie jasnożółty rzepak przecina błękit stawów i zieleń pól i lasów, i tak musimy zacząć od jego „sielskości”.
Cieszyn przyciągał nas od dawna. Wszyscy znajomi blogerzy dawno już tam byli, bo od kilku lat cyklicznie (i coraz częściej) odbywają się tam Spotkania Blogerów. Ostatnia, piąta edycja, miała miejsce ledwie kilka tygodni przed naszą wizytą w tych okolicach. 5. Transgraniczne Spotkania Blogerów Podróżniczych jak zwykle były sukcesem. Znajomi rozpływali się nad miastem, knajpami, widokami, klimatem. Wrócili napojeni gigabajtami wiedzy blogerskiej i hektolitrami miejscowego piwa. I choć Cieszyn kusił, to zaczął nam kojarzyć się z imprezowo-profesjonalnym klimatem, gdzie trudno o miejsce dla podróżujących rodzin. Byliśmy w błędzie.
Takie miejsce, doskonałe dla rodziny „dwa plus jedno lub więcej” jest tuż obok. To Willa Słoneczna w Dębowcu. Właśnie na jej zaproszenie przybyliśmy w te okolice. Jak co roku o tej porze (tegoroczny późny kwiecień od biedy można było nazwać wiosną), zmęczeni przeciągającą się zimą i coraz trudniejszą codziennością, która w tym roku wyjątkowo nam dokopała, poczuliśmy rozpaczliwą potrzebę wyjechania gdzieś natychmiast, najchętniej w miejsce odcięte od świata, żeby odsapnąć i naładować baterie. Pod namiot było jeszcze za zimno, na ognisko za mokro a długie wędrówki po lesie wolimy jednak w lipcu. Zresztą czasem fajnie jechać gdzieś, gdzie nie tylko można zanocować, ale i nakarmią dobrze, i wymasują zbolałe plecy, i na dzieci nie będą się krzywić, i jest co pozwiedzać w okolicy… Wszystkie te warunki spełniała Willa Słoneczna. I właśnie dzięki temu zaproszeniu udało nam się rozwiać kilka mitów.
O TYM PRZECZYTASZ W TYM WPISIE
Mit 1: Cieszyn jest dalej niż myślisz
Cieszyn jest dużo bliżej niż myślisz. Opowiemy Wam bajkę. Dawno, dawno temu, pewna rodzina (dwoje dorosłych i dwulatek) wybrała się samochodem marki deawoo lanos (to taki mityczny pojazd, który kiedyś w Warszawie produkowali Ukraińcy na koreańskiej licencji) do Toskanii. Na swój pierwszy przystanek wybrali Katowice. Googlemaps mówił im, że dotrą tam po 7 godzinach, dotarli po ponad dziewięciu osiągając zawrotną średnią prędkość 60 km/h. No ale wiadomo, taka zurbanizowana ta Polska, że ciężko jechać przez nią szybciej…
Prawie sześć lat później ta sama rodzina (w już trochę innym samochodzie, a na dodatek w powiększonym składzie) jadąc prawie cały czas przepisową prędkością zameldowała się kilkadziesiąt kilometrów na południe od Katowic w cztery i pół godziny po wyjeździe z Warszawy! I to po wyjeździe ze stolicy w piątkowe popołudnie! A to oznacza, że jeśli mieszkacie w Poznaniu, Łodzi, Warszawie, czy nawet Toruniu albo Bydgoszczy, to jak wyjdziecie w piątek z pracy, tego samego dnia możecie się zameldować w Willi Słonecznej w Dębowcu. A jak jeszcze dobra zmiana skończy autostradę pod Częstochową, to kto wie, możecie nawet zdążycie do willo-słonecznej restauracji na kolację!
Mit 2: Niebieski wieloryb to zło
„Niebieski Wieloryb” to hasło, które u większości rodziców i nauczycieli wywołuje panikę. Nie pomogły liczne artykuły poświadczające, że gra, która rzekomo miała nakłaniać dzieci do okaleczania się i samobójstwa była tylko miejską legendą, jak Czarna Wołga albo ciepły Bałtyk. A szkoda, mogła to być to świetna okazja do refleksji o bezpieczeństwie w sieci i sprowokować do rozmów z dziećmi na temat zasad korzystania z internetu. Ale my nie o tym chcieliśmy, tylko o innym Niebieskim Wielorybie. O takim, który wywołuje wyłącznie uśmiech i słoneczne wspomnienia.
To stały gość, a może raczej jeden z gospodarzy Willi Słonecznej. Wieloryb jest drewniany, z zębiskami ze sznurka i ławeczkami i stolikiem w przepastnym brzuchu. Na błękitny grzbiet można się dostać na wiele różnych sposobów. Można wejść przez paszczę odgarniając zębiska, by potem wystawić głowę w niebo przez grzbietowe okno. Można skorzystać z chwytaków do wspinaczki na bokach drewnianego zwierzaka. Można też podciągnąć się na płetwie, ale to już wyższa szkoła jazdy.
Najlepszą drogą na dół są za to dwie zjeżdżalnie. Wczesną wiosną najlepiej nie wykłócać się z młodzieżą o pierwszeństwo zjazdu i puścić ich przodem. Dzięki temu będziemy mieli czysty tyłek i dowiemy się czy na dole w trawie nie piszczą jakieś kałuże.
Wieloryb uświadomił nam dwie rzeczy. Po pierwsze, że w końcu doczekaliśmy tego czasu w naszym życiu, kiedy możemy dzieciom powiedzieć „idźcie się pobawić” i nie musimy za nimi iść, pomagać i podtrzymywać, i kontrolować czy nie wybiegają na ulicę, nie sprawdzają czy umieją latać i nie biją nikogo łopatką po głowie (poza sobą nawzajem, ale na to staramy się nie reagować). Możemy się zdrzemnąć, poczytać książkę albo posiedzieć i pogapić się na rzepakowe pola. Zwłaszcza w miejscu takim jak Willa Słoneczna, gdzie ulica jest mało ruchliwa i jakoś tak od wieloryba nie po drodze.
Druga myśl była trochę mniej radosna. A mianowicie, uświadomiliśmy sobie, jak bardzo nam takiego miejsca brakuje na co dzień. To nawet nie jest kwestia życia w dużym mieście, tylko jakości bezpośredniej okolicy miejsca, w którym przyszło nam mieszkać. Wysokiego bloku w pobliżu ruchliwej trasy, bez przyzwoitego podwórka, za to uliczką osiedlową, gdzie mimo skromnej ilości miejsca przez chaotycznie zaparkowane samochody i tak da się rozpędzić znacząco ponad dopuszczalny limit prędkości.
Mit 3. Cieszyn i okolice to nie jest miejsce dla rodzinnych podróżników
No dobra, to może nasz prywatny mit, który wziął się z kilku rozmów i niezrealizowanych planów wyjazdowych na blogerskie spotkania, a i trochę też przez to, że bliskość południowej granicy kojarzy nam się głównie piwnie i studencko. Cóż, każdy nosi w głowie takie mity i przekonania, na jakie sobie zapracuje i czasem trudno je porzucić. Na przykład: w Radomiu są tylko chytre baby (a nie prawda, bo są też chytre dziady)*, albo: nie ma lepszej rzeczy niż rogal świętomarciński (jest: zastrzyk w karetce z odpowiedniego koktajlu leków, który powstrzyma reakcję alergiczną wywołaną w/w rogalem) i tym podobne. Gorąco polecamy wychodzenie z własnych stref komfortu i obalanie prywatnych mitów (chyba, że dotyczą alergii, wtedy polecamy stosować się do zaleceń lekarza i/lub własnej wiedzy o tym, czym świat chce nas skrzywdzić).
A więc zaproszono nas, by w końcu okolice Cieszyna zaczęły nam się kojarzyć rodzinnie. Zaczęło się dobrze. Willa urzekła od pierwszego wejrzenia. A właściwie od braku tego pierwszego wejrzenia. Wiecie jak to jest, jak jedziecie do miejsca, które ma być w pięknej okolicy, odsunięte od świata, z pięknymi widokami, a potem trafiacie w środek miejscowości, gdzie tylko z tego jednego okna da się złapać ujęcie spokojnego krajobrazu, pustki i sielanki po horyzont? By dojechać do Willi Słonecznej trzeba zjechać w Dębowcu z głównej drogi na dość lichej jakości trakt. Kiedy dojeżdża się tam po zmroku, to wyjeżdżając z sennego już wtedy Dębowca wpada się czarną pustkę. Zabudowania giną za wzniesieniami i trudno opanować wtedy strach, że może nawigacja wybrała jednak nie ten Dębowiec co trzeba, a my wcale nie jesteśmy obok jakiejś willi, tylko zaraz z rozpędu wjedziemy w jakieś uroczysko i ślad po nas zaginie.
Dopiero po minucie czy dwóch przy trakcie pojawia się budynek. I nawet po zmroku budzi miłe uczucia. Ma sporo uroku, nie jest nachalny, nowobogacki, nie udaje beskidzkiej chaty. Jest trochę schowany we wzgórzu, postawiono go poniżej poziomu drogi, przez co nie narzuca się w przestrzeni i pozwala docenić krajobraz. Wnętrza ma przytulne, zapraszające, jasne i przestronne. Zadaszony, osłonięty z trzech stron dziedziniec otwiera się na łąki schodzące do pobliskiego stawu i gwarantuje, że nawet w deszczowy wieczór można znaleźć dla siebie kawałek przyjemnego miejsca. Wspólne przestrzenie są pełne uroczych drobiazgów i mebli „z historią” cieszą oko, a jednocześnie znalazło się tam miejsce na kącik z zabawkami dla dzieci.
Willa jest odsunięta od pobliskich zabudowań. Otaczają ją łąki i pola (m.in. właśnie uderzającego swym intensywnym żółtym kolorem rzepaku), na których może nie pędzi fasola, ale za to hasa leśna zwierzyna. Podczas krótkiej rowerowej wycieczki wypatrzyliśmy sarny i coś roboczo nazwane chyba-zającem. Okolice są też bardzo lubiane przez ptaki z racji naszej zupełnej ignorancji opisywane dzieciom jako ptaki (chyba że trafił się bocian, tego kojarzymy).
W Dębowcu naporowi żółtych pól i zielonych lasów opiera się król okolicy, czyli błękit. Okolicę opanował dzięki stawom. W Dębowcu jest ich obecnie ponad 240 hektarów i mają wielowiekową tradycję. Woda jest wszędzie naokoło. No, z wyjątkiem stawów otaczających Dwór w Dębowcu, te akurat wyschły, ale miejmy nadzieję, że tylko chwilowo. W dębowskich stawach hoduje się głównie karpie, pstrągi. Nawet byśmy spróbowali, czy jest się czym chwalić, ale niestety w Dębowcu nie ma żadnej smażalni ryb. Minęliśmy jedną gdzieś w okolicach Kończyc Wielkich, ale akurat wtedy byliśmy po porządnym, willo-słonecznym śniadaniu i nawet nie sięgnęliśmy po długopis, by zanotować lokalizację. A więc jeśli chodzi o stawy w Dębowcu to pozostają piesze i rowerowe wycieczki oraz wrażenia czysto estetyczne. A w samym Dworze w Dębowcu zamiast na ryby postawiono na SPA. To też dębowiecka tradycja, ale o niej jeszcze będzie okazja wspomnieć.
Po dłuższym spacerze czy przejażdżce rowerem warto na chwilę wrócić „na pokoje”. Te są proste, ale wygodne i szczęśliwie bez telewizora (nasze dzieci pozbawione tego „luksusu” na co dzień, hotele kojarzą głównie z bajkami i reklamami, i zwykle niełatwo ich od tego oderwać – tu szczęśliwie nie zauważyli telewizora w przestrzeni, nazwijmy to, „świetlicowej”). Wi-fi jest, choć widoki za oknem są o niebo lepsze niż jakiekolwiek memy na fejsbuku. Idealne miejsce, żeby się odciąć od świata. Na placu zabaw oprócz wieloryba czeka drewniana konstrukcja po której można się wspinać, labirynt z żywej wierzby i wielka łąka, na której można grać w piłkę, biegać i skakać do woli podczas gdy rodzice przysypiają na leżakach.
Willa Słoneczna to też świetne miejsce, żeby przyjechać większą ekipą – jest w niej aż 16 pokoi – i w ogóle się stamtąd nie ruszać. Zresztą to popularne miejsce na urodziny (tę opcję przetestowały ostatnio Kajtostany), komunie i wesela. Jedzenie jest pyszne, trafiliśmy akurat na tydzień wegański, ale wybór był spory, od sałatek i zup przez pizzę po pełne dania obiadowe i desery, jest też piwo, wino i pyszna kawa, każdy znajdzie coś dla siebie.
Willa stawia na lokalne wyroby. Na restauracyjnych stołach i w lokalnym sklepiku można znaleźć dżem truskawkowy z białą czekoladą, czy wiśniowy z rumem, nalewki, wypiekany na miejscu pyszny chleb na zakwasie i zioła z willowego ogródka. Jeśli potrzebujecie dodatkowych atrakcji, jest w czym wybierać – w Willi organizowane są najróżniejsze warsztaty i dla dzieci i dla dorosłych, od jogi i medytacji przez warsztaty kulinarne i florystyczne po szycie aniołów.
Wracając jeszcze do rowerów, to niestety w micie o „nierodzinności” cieszyńskich okolic może być ziarnko prawdy. Dla niedzielnych rowerzystów nawet krótka wyprawa z Willi może być dużym wyzwaniem. Szczególnie jeśli na bagażniku wieziemy dwie sztuki dzieciarni naraz. Ale nawet z jednym pasażerem w foteliku i drugim potomkiem na własnym sprzęcie, rodzinny podjazd pod lokalne górki może stać się wymagającą logistycznie rozrywką zakładającą wsiadanie/zsiadanie, prowadzenie i wracanie… Niby stawy i sielskie widoczki, ale w końcu to jednak pogórze cieszyńskie.
Jeśli ruszycie w drogę, to w internecie bez trudu znajdziecie mapkę szlaków rowerowych w okolicy Dębowca. Lokalne drogi są wąskie i z bardzo mocno sponiewieraną nawierzchnią, ale to akurat zaleta, bo trudno się na nich mocniej rozpędzić samochodem. Na miejscu do dyspozycji są dwa „dorosłe” rowery, więc jeśli potrzebujecie fotelików lub małych rowerków najlepiej przywieźcie je ze sobą.
Mit 4. W okolicy nic nie ma
O tym, że Dębowiec to miejsce „do biernego wypoczynku” przeczytaliśmy na jednej ze stron w internecie. Ale my, dzieci mazowieckich pustkowi i odbudowanej Warszawy, mamy bardzo nisko zawieszoną poprzeczkę i każda wizyta na południu Polski kończy się dla nas szokiem, że prawie każda wieś czy miasteczko ma swój pałac, dwór, drewniany kościół z XVIII wieku, albo chociażby siedzi na pokładach solanki, jak właśnie Dębowiec.
Wystarczy bowiem kilkanaście minut na rowerze z Willi Słonecznej, by poczuć się jak nad morzem. A nawet lepiej, tak sześć razy lepiej. Tutejsze solanki zawierają w swym składzie jedne z najwyższych w Europie, stężenie jodu i bromu – 6 razy więcej niż nad Bałtykiem! Niedawno w centrum Dębowca wybudowano małą, ale zgrabną i przyjemną tężnię solankową. Możemy więc wynagrodzić naszym płucom heroiczny bój z dwoma wzniesieniami, które trzeba pokonać po drodze, fundując im sesję w solankowej mgiełce.
Alternatywą dla spacerów i przejażdżek rowerowych mogą być krótkie wycieczki po okolicy. Niedaleko stąd do Pszczyny, Skoczowa, Cieszyna, a także Jastrzębia Zdroju, Rybnika i Ustronia. Ale nawet w najbliższej okolicy spokojnie można znaleźć tyle atrakcji, że wypełnią nie tyle weekend, co kilka tygodni. Gdzie nie spojrzeć tam trafimy na drewniane kościoły, galerie sztuki ludowej i dwory, dworki, folwarki obecnie masowo przerabiane na hotele i restauracje, dzięki czemu odzyskują dawny blask. No i jeszcze są atrakcje typowo „rodzinne”. A oto co nam się udało zobaczyć w ten jeden majowy weekend
Co zobaczyć poza Dębowcem?
Będąc w Dębowcu zdecydowanie nie należy przegapić Kończyc Małych i Wielkich. To dwie niepozorne wsie o „ledwie” ponad 700-letniej historii. Jadąc od Dębowca warto najpierw zatrzymać się przy drewnianym kościele z 1777 roku, jednym z pięciu obiektów ze Śląskiego Szlaku Architektury Drewnianej, które znajdują się w promieniu 10 km od Dębowca. Kościół znajduje się na lekkim wzniesieniu i jest ściśle otoczony przez schodkowy cmentarz. Wygląda trochę jak budowla obronna chroniona przez wiernych, którzy odeszli w ostatnich dekadach, albo czarny statek wśród fal stworzonych z nagrobków. Szczególne wrażenie robi smolista czerń, którą pokryto deski. Na tle błękitnego nieba i świeżej zieleni okolicznych lasów i pól nadawała kościołowi prawdziwie nieziemskiego wymiaru. Ale żeby nie było tak złowrogo, to u stóp budowli rozłożyło się boisko, więc prosto z niedzielnej mszy można wyskoczyć na mecz.
Rzut beretem, a samochodem tylko kilka kilometrów od świątyni znajduje się Pałac hrabiów Thun-Hohenstein. To prawie równolatek drewnianego kościoła. Jest starszy od niego tylko o pięć lat. Pałacowi wiedzie się niestety trochę gorzej niż pobliskiej świątyni. Przechodził ostatnio z rąk do rąk, do środka nie da się wejść, ale przez okna widać jakby prace konserwacyjne. Na podjeździe wpadliśmy za to na całkiem sporą liczbę zabawek, która w całej scenerii sprawiała dość absurdalne wrażenie, jakby chwilę wcześniej przeszedł tędy front, pałac został splądrowany, tylko porzuconych zabawek nie było komu ukraść…
Pałac ma bogatą historię ze smutnym zakończeniem. W czasie wojny mieszkała w nim hrabina Gabriela, która wywołała w młodości duży skandal woląc pałac w Kończycach Wielkich od wiedeńskiego Schönbrunn. Całe swoje życie poświęciła na pomaganie innym, Cieszyn zawdzięcza jej m.in. powstanie pogotowia ratunkowego i budowę pawilonu dziecięcego przy miejscowym szpitalu. Pałac odebrano jej w 1945 roku i wtedy hrabina zamieszkała w mieszkaniu w Cieszynie. Zmarła w 1957 roku. Na cmentarz w Kończycach Wielkich odprowadzały ją tłumy.
Wokół pałacu widać jeszcze resztki założeń parkowych. Wydeptaną ścieżką po mniej więcej 100 metrach dojdziemy do dwóch pomników przyrody – ponad 500-letniego dębu Mieszko i trochę tylko młodszego dębu Przemko. To dobre miejsce, żeby usiąść na chwilę z dzieciakami, próbować je zainteresować historią (bezskutecznie), opowiedzieć legendy ze straszącymi końmi (odrobina sukcesu), a potem spędzić chwilę na kontemplacji potężnych drzew, podczas kiedy obie latorośle szukają robali i mimo zakazów rwą kwiatki (przynajmniej w słusznym celu – żeby dać rodzicom).
Wracając do samochodu zajrzeliśmy jeszcze do pałacowej kaplicy, której całkiem niedawno zafundowano mały remont. Nie daliśmy radę do niej wejść, ale mogliśmy rzucić okiem przez okna dostrzegając m.in. najstarsze na świecie (!!!) witraże, tyle że wykonane z pleksi. „To co tam u Was ciekawego pod tym Dębowcem? A nic takiego, kilka średniowiecznych wsi, z pięć pałaców i najstarsze na świecie witraże”. Ba, jest tam tak nieciekawie, że przepływająca tuż obok mała rzeczka Piotrówka doczekała się swojego szlaku zamków i pałaców.
Dla naszych dzieci za to największą atrakcją okazały się ruiny PGR na wzgórzu za pałacem. Eksplorowanie rozpadających się obór, odgadywanie przeznaczenia pionowych ścian, ganianie się po asfalcie zarastającym krzakami było najwyraźniej dużo ciekawsze niż historyczne witraże i inne zamki nad Piotrówką.
Przez te ruiny doszliśmy za to do innego miejsca, które też wyglądało bardzo atrakcyjnie pod kątem rodzinnego wyjazdu. To Folwark Karłowiec w budynkach z 1760 oku, które przed przejściem w ręce prywatne służyły państwowej stadninie koni Pruchna. W Folwarku trwał akurat przedsezonowy remont, ale duża przestrzeń i historyczny klimat zrobiły na nas bardzo pozytywne wrażenie.
Mało? No to po sąsiedzku są jeszcze Kończyce Małe a w nich… Cieszyński Wawel! To zamek, a dokładniej jedyny na Śląsku Cieszyńskim dwór obronny, który swoją potoczną nazwę wziął od arkadowego dziedzińca. Nie udało nam się go zwiedzić, bo w każdej wolnej sali trwały różne imprezy, ale przeszliśmy sobie dookoła podziwiając odbicie budowli w dawnych fosach zamienionych w XIX wieku na parkowe stawy.
Jeszcze bliżej niż do Kończyc jest z Dębowca do Skoczowa z jego historyczną zabudową. A stamtąd mamy już tylko kilka minut drogi do np. Centrum Kultury i Sztuki Dwór Kossaków czy Leśnego Parku Niespodzianek w Ustroniu, w których mieliśmy okazję być kilka lat temu. W rezerwie pozostaje też miejsce, które przeraża nas samą nazwą, ale kiedy nasze dzieci się o nim dowiedzą, to pewnie nie damy rady odeprzeć ich zmasowanego jęczącego ataku, czyli Dream Park Ochaby.
Jeszcze mało? Oczywiście jest jeszcze Cieszyn, na który poświęciliśmy cały dzień. Ale to niezwykłe miasto zasługuje na osobny wpis!
* To taki żart pełen sympatii. Coraz częściej słyszymy, że w Radomiu jest ciekawie i miło i z roku na rok robi się coraz milej i ciekawiej. A że jeszcze przez jakiś czas czekają nas raczej bliższe niż dalsze wycieczki, to kto wie, może w końcu się też skusimy na sąsiedzkie, mazowieckie odwiedziny:)
Sorry, the comment form is closed at this time.
Teresa
Super wpis! 🙂
Jedna mulutka uwaga: na zdjęciu z podpisem „Kościół pw. św. Michała Archanioła w Kończycach Wielkich” znajduje się inny kosciół, choć bardzo podobny 🙂
osiemstop
Nie, to ten, na pewno, zresztą pod tym drugim podobnym też byliśmy:)
Teresa
Na zdjęciu jest kościół pw. św. Katarzyny w Pielgrzymowicach.
Kościół w Kończycach wygląda tak: http://www.polskaniezwykla.pl/pictures/original/272822.jpg
🙂
osiemstop
No dobra, przyznajemy się do błędu, zaraz poprawimy:)