Trudne stwory te gejzery w Yellowstone. Jedne chodzą jak w zegarku, inne potrafią milczeć 100 lat. Może zatykają się z zazdrości, że daleko im do kolorów, którymi mienią się źródła?
Aktywne zwiedzanie, to lubimy najbardziej! Pierwszą noc przy Yellowostone spędziliśmy na prawie darmowym (5USD, płaci się samemu do skrytki) Sheffield Campground nad Sheffield Creek, który ledwie 100 metrów dalej wpada do naszej ukochanej rzeki Snake. Miejsce pięknie niezwykle, ale przy tym ukochane przez komary. Z ogniska pod gwiazdami nic więc nie wyszło, bo po pół godzinie na zewnątrz uciekliśmy do przyczepy. Zmrok szybo zapadł, więc i my poszliśmy wcześnie spać. I tak z samego rana zakrzyknęliśmy: ahoj, przygodo! i zameldowaliśmy się na pobliskim, południowym wejściu do parku narodoego Yelowstone.
O TYM PRZECZYTASZ W TYM WPISIE
Old Faithful – zawsze wierny, zawsze punktualny
Na pierwszy ogień poszedł Upper Geyser Basin. To, według ulotki, którą nabyliśmy za 50 centów (a więc należy jej wierzyć i nie kwestionować), kompleks termalny z największą na świecie koncentracją gejzerów. Brzmi nieźle! No to bierzemy wózek i idziemy.
Kompleks termalny z największą liczbą gejzerów ma też pewnie największy parking spośród termalnych kompleksów. Może asfaltu, które się przed nami rozlewa przypomina przedmieścia z supermarketami. Co więcej, nawet poza sezonem nie tak łatwo z miejscem. Parkujemy kilkaset metrów od zejścia do Old Faithful. Tak daleko, że gdyby to była IKEA, to zdążylibyśmy w drodze do samochodu zjeść dwa hot-dogi i jeszcze zapomnielibyśmy, czy były z dodatkami, czy bez.
Te tłumy turystów ciągną do Upper Geyser Basin tak naprawdę dla tylko jednego gejzeru – Old Faithful. To najsławniejszy gejzer Yellowstone. Oczywiście taki opis to za mało dla sławiących go ulotek, więc Wyoming opisuje go jako najbardziej znany gejzer świata. To pewnie nawet prawda. Nam to jest zdecydowanie najbardziej znany gejzer na świecie.
Old Faithful wybucha regularnie co mniej więcej półtorej godziny.To prawdziwa gwiazda. Już długo przed występem na ławkach na tarasie rozstawionym w półksiężycu wokół gejzera zaczynają się gromadzić pierwsi widzowie. Stopniowo jest ich coraz więcej. Zapełnia się drugi i trzeci rząd, potem pojedyncze osoby z kolejnych rzędów przeciskają się do przodu i siadają na krawędzi tarasu. Część w poszukiwaniu najlepszego ujęcia będzie potem wstawać, przechodzić prawie po naszych nogach i często zasłaniać dobre ujęcia. Niezbyt to uprzejme.
Postanowiliśmy się tym nie przejmować i wraz z kilkoma setkami innych widzów obejrzeliśmy to niezwykłe widowisko. Mimo ogromnych tłumów wybuch Old Faithful robi naprawdę duże wrażenie. I to pomimo tego, że czekając aż Stary Wierny w końcu się odezwie w oddali widzieliśmy inne mniej wierne gejzery jak radośnie sobie wybuchają w oddali. Być może sporo robi narastające podcienienie tłumu, a potem jego niekontrolowane reakcje, ale nawet w samotności myślę, że stalibyśmy jak wryci. Kolumna wody unosi się na kilka-kilkanaście metrów tworząc coś na kształt masztu, z które odrywają się fragmenty tkaniny zanikające potem w przestrzeni. Do tego świadomość, że za całość widowiska odpowiada wielka komora magmowa a taki mały gejzer to ledwo pryszcz. Jak kiedyś to wszystko wybuchnie, to dopiero będzie coś!
To co zobaczyliśmy dalej przerosło nasze najśmielsze oczekiwania. Gejzery wybuchały na prawo i lewo. Tłum, który otaczał nas przy Old Faithful szybko się rozrzedził. Do czego zdążyliśmy się już mocno przyzwyczaić, kilkaset metrów od visitors center zrobiło się już całkiem pusto. I to pomimo faktu, że szlaki w Upper Geyser Basin są w pełni dostępne dla wózków, ścieżki są asfaltowe, a przy samych gejzerach są drewniane pomosty. Nie jeżdżą tędy jednak autobusy, więc trzeba iść.
Fumerole i inne ole
Skoro inni nie chodzą, to warto wybrać się samemu na szlaki w tym kompleksie. Do zobaczenia jest prawie 20 gejzerów, kilkanaście źródeł i basenów termalnych. To wszystko w czasie zaledwie 5-kilometrowego spaceru. W jego trakcie można się na przykład nauczyć definicji tych termalnych cudów.
I tak, gejzer to miejsce, w którym podgrzana woda wydobywa się w nagły sposób spod powierzchni ziemi. Gejzery mogą być stożkowe, wtedy woda wyrzucana jest w miarę zwartym słupem, albo fontannowe, wtedy wyglądają mniej zorganizowanie.
Źródła to miejsca spokojnego wypływu wód termalnych, które mogą tworzyć baseny. Podobnie spokojnie woda wypływa w wulkanach błotnych. Tych akurat nie ma w Upper Geyser Basin, ale nie należy ich odpuścić. To bajorka z bulgoczącym błotkiem. Opis może nie jest zbyt zachęcający, ale czy tak naprawdę widzieliście kiedyś bulgoczące błotka? Wulkany błotne tworzą się w wyniku rozkładu skały przez kwas siarkowy produkowany przez termofilne bakterie.
No i są jeszcze fumerole, czyli miejsca wyrzuty spod ziemi pary wodnej. Tworzą się podobnie jak gejzery, ale mają niewielki dopływ wody, na powierzchnię wydobywa się więc tylko para wodna.
Przewidywane godziny erupcji pięciu gejzerów w Upper Geyser Basin są wypisane w pobliskim visitors center. Inne mają różne cykle. Jedne wybuchają kilka razy na godzinę, inne kilka razy w roku. Co więcej, te cykle potrafią zmieniać się, jak na geologiczną historię Yellowstone całkiem często. To jest jedna z piękniejszych i najciekawszych cech Yellowstone.
Yellowstone – żywy organizm w ciągłej zmianie
Ten park to w pełni żywy organizm. Rzeczy, które tam widzieliśmy mogą za kilka lat wyglądać zupełnie inaczej. Wystarczy małe trzęsienie ziemi, przesunięcie w podziemnych pływach i jedne źródła mogą wyschnąć, inne się pojawić, mogą wybuchnąć gejzery, które zamilkły kilka, kilkanaście, kilkadziesiąt lat temu. Niewielkie gejzery mogą wrócić do lat świetności i znowu zacząć wyrzucać fontanny wysokie na kilkadziesiąt metrów. Całe wzniesienia mogą się zagotować zabijając wszystkie drzewa i tworząc nowe termalne atrakcje. Zaledwie rok temu z trwającego dwie dekady snu przebudził się na przykład gejzer Morning w Lower Geyser Basin.
Tam pojechaliśmy już kolejnego dnia. Pierwszego udało nam się jeszcze zwiedzić między innymi Midway Gesyer Basin. Tam jest między innymi Grand Prismatic Spring, jedno z bardziej kolorowych zjawisk w parku. Gorące źródło w centrum jest pięknie niebieskie. Na obrzeżach dzięki koloniom glonów, głównie ciepłolubnym sinicom, ma pomarańczowe miejscami mocno brązowe obwódki. Źródło silnie paruje, ale w przeciwieństwie do większości innych nie śmierdzi siarkowodorem. Wszystko spływa powoli do rzeki u podnóża źródła.
W Midway Gesyer Basin do zobaczenia jest Excelsior, swego czasu jeden z największych gejzerów świata o erupcjach wysokich na 100 metrów. Takie były w latach 80-tych… XIX wieku. Excelsior prawdopodobnie wtedy najzwyczajniej przesadził i sam siebie rozsadził. Potem przebudził się jeszcze równo po 100 latach, ale po kilku erupcjach znowu zamilkł.
Dlaczego warto nocować w Yellowstone
Kiedy dotarło do nas pod koniec tego dnia, że do prawie darmowego kempingu mamy grubo ponad godzinę jazdy, a benzyna w parku kosztuje (w parku jest kilka stacji Sinclair z odpowiednimi – o kilkadziesiąt centów wyższymi – cenami benzyny niż w reszcie Wyoming), przyszedł czas na zmianę noclegu. Po prostu na dojazdy wydawaliśmy tyle pieniędzy, co kosztowałby nas nocleg w parku. A nie tracilibyśmy czasu na dojazdy. Następnego dnia rano podczepiliśmy przyczepę i przenieśliśmy się na kemping w Bridge Bay. Niewiele ponad 20 USD za noc bez żadnych podłączeń. Jak na park narodowy, do wytrzymania. Niestety, o ile zawsze podziwialiśmy organizację w parkach narodowych, tak w Bridge Bay znaleźliśmy najgorzej urządzony kemping, na jakim byliśmy.
W upychaniu przyczep prywatny operator kempingu doszedł do tego, żeby miejsca zdłuż jednokierunkowej drogi wydzielono tak, że wyjście z przyczepy prowadziło prosto na asfalt. Żeby mieć wyjście na trawę, większość kempingowiczów jechała pod prąd i tak też się ustawiała. My byliśmy przy samym wyjściu więc nie musieliśmy długo łamać przepisów, ale inni wielkimi przyczepami jechali tak nawet kilkaset metrów. W USA! Pod prąd! W kraju, gdzie ludzie zatrzymują się na stopie pośrodku totalnej głuszy!
Nic to. Było trochę ciasno, za to w samym parku. Są co prawda tańsze kempingi w Yellowstone niż Bridge Bay, ale otwierają się niestety najczęściej dopiero w połowie czerwca albo ze startem wakacji szkolnych..
Uwaga praktyczna co do kempingów w Yellowstone. Pytaliśmy się strażników o miejsce do zrzucenia ścieków i sugerowali, że to w Bridge Bay jest płatne. Nie jest. Ulokowano je poza granicami kempingu i nigdzie nie ma informacji, że należy za nie płacić. Gdyby informacja gdzieś wisiała, to zapłacilibyśmy. A tak z czystym sumieniem podjechaliśmy ostatniego dnia, nabraliśmy wody, zrzuciliśmy ścieki i wróciliśmy na szlak.
Tuż obok jest też parking, na którym można zostawić przyczepę na kilka godzin, żeby ostatniego dnia mieć jeszcze chwilę na zwiedzanie. Co do kempingu, to zapełnił się wczesnym popołudniem. My dotarliśmy tam przed godz. 12, czyli jak na nas prawdziwie bohatersko. Jeśli planujecie przyjazd wieczorem, to przygotujcie się, że na żadnym z otwartych kempingów zapewne nie znajdziecie miejsca.
Kolejne dwa i pół dnia mieliśmy więc trochę bliżej do cudów natury w Yellowstone. Najbliżej Bridge Bay jest za to miejsce, na które się nie skusiliśmy – dolina Heyden z rzeką Yellowstone. To jedno z najlepszych miejsc do oglądania fauny Yellowstone. Do tego potrzeba jednak dużo cierpliwości i dobrych lornetek, no i szczęścia. W pierwszym rzędzie szczęścia przy parkowaniu, bo o miejsce nie jest łatwo. Po drugie, szczęście do zwierząt. Nie wierząc w nie nawet nie próbowaliśmy tracić czasu na ich wypatrywanie.
Dolina Heyden kojarzy nam się właściwie tylko z lekką frustracją. Kiedy my chcieliśmy szybko ale zgodnie z przepisami wrócić do przyczepy, wszyscy inni jechali kilkanaście mil na godzinę, albo nagle zatrzymywali się, by obejrzeć bizony… W Yellowstone można też stracić resztki wiary w przepisową jazdę Amerykanów. My staraliśmy się jeździć ostrożnie, przekraczając ograniczenie prędkości nie więcej niż o 5-10 mil. Nieraz zdarzało się więc, że siedział nam na zderzaku (co już samo w sobie jest wbrew przepisom) pick-up z wyraźnie poddenerwowanym kierowcą i nagle wyprzedzał nas na zakręcie z podwójną ciągłą linią… Jeśli chodzi o empatię i zdolność przewidywania sytuacji na drodze, to przypominało to czasami Polskę.
Podsumowując, nie mieliśmy szczęścia do fauny. Kiedy rejestrowaliśmy się na kempingu usłyszeliśmy, że rano przechodził tamtędy niedźwiedź. Spotkani wcześniej Niemcy podekscytowani opowiadali nam i o niedźwiedziach, i o wilkach (wróciły do parku niecałą dekadę temu), które widzieli. Jednak my w Yellowstone nie widzieliśmy ani jednych ani drugich… Wyłącznie bizony i ludzie.
Nam jednak chodziło przede wszystkim o gejzery. Po dniu pięknych czystych wybuchów nabraliśmy ochoty na bąblujące błotko. Takie można zobaczyć na przykład w Lower Geyser Basin, gdzie są kolorowe wulkany błotne oraz fenomenalne Mud Volcano. To ostatnie jest położone przy „Cooking Hillside” – wzniesieniu, które w po trzęsieniu ziemi w 1978 roku faktycznie się zagotowało. Zmierzono wtedy temperaturę przy gruncie. Doszła ona do 94 stopni Celsjusza!!! Kiedyś pokryte gęstym lasem wzniesienie teraz straszy resztkami obumarłych drzew.
Atrakcje i (nie)atrakcje Yellowstone
W Norris Geyser Basin poza termalnymi zjawiskami do zobaczenia jest także muzeum. Spodziewaliśmy się, jak zwykle w takich miejscach, arcyciekawej wystawy, więc Norris odwiedziliśmy dwa razy. Za pierwszym razem muzeum było już zamknięte, ale za drugim, daliśmy radę wejść. Nie warto. To kilka zdjęć i makiet w dwóch salach. Jak najbardziej do odpuszczenia. Samo za to miejsce, nieco trudne do zobaczenia z wózkiem (dość strome i częściowo po schodach), zobaczyliśmy połowicznie.
Rzuciliśmy okiem na Porcelain Pot. To jedno z najszybszych zmieniających się miejsc w Yellowstone. Na dość dużej, płaskiej powierzchni z wielu ujść wypływa woda. W kolorowym basenie wąskie ujścia szybko są zatykane, a woda pod ciśnieniem szybko znajduje w cienkiej pokrywie inne punkty, przez które może się wydostać. Źródła potrafią też tworzyć fantazyjne kształty, jak na przykład serce.
Z drugiej strony tego kompleksu jest między innymi gejzer Steamboat, który miewał erupcje większe niż Excelsior, nawet do 120 metrów. Warto zajść, by może być świadkiem jednego z takich wybuchów. Szanse są raczej niewielkie, bo dochodzi do nich z częstotliwością od 4 dni do 50 lat.
Położone trochę bardziej na północ Mammoth Hot Springs to miejsce, którego nie należy opuścić. Tarasy z gorącymi źródłami położone są tuż obok historycznego fortu Yellowstone, w którym kiedyś kwaterowała armia przysłana do opieki nad parkiem. Broniła parku nie tylko przed kłusownikami, ale także na przykład przed lobby kolejowym, które chciało przez park puścić turystyczną linię. Armia w końcu oddała opiekę nad Yellowstone powołanej specjalnie służbie parków narodowych, ale wiele wojskowych elementów służby, na przykład mundury i charakterystyczne kapelusze, to spadek po tamtych czasach.
Fort w porównaniu z tarasami to żadna atrakcja. Te są niesamowite. Spowite bielą węglanu wapnia z przepięknie błękitnymi źródłami, miejscami wyschnięte, miejscami sinicowo-bakteriowo pomarańczowe, układają się w fantastyczne wzory. Jest tu czego bronić!
O kolejnych termalnych atrakcjach moglibyśmy się jeszcze rozpisać na wiele akapitów, ale słowa nie oddadzą naszego pełnego zachwytu Yellowstone. Nic go nie zepsuło. Nawet taka hipokryzja pomieszana z komercjalizacją
W jednym z vistitors center strażnik zachwalał park w pogadance z gościem, że jest on tak dziki, że nie ma zasięgu w komórkach. Opowiadał, jak to NPS broni tej dzikości. Nas to trochę martwiło, bo internet jest dla nas ważny. Ale byliśmy w stanie zrozumieć brak zasięgu przez brak nadajników, co wynikać miało ze statusu miejsca. To czego się nie spodziewaliśmy po rozmowie ze strażnik, był fakt, że tuż obok tego vistiors center trwała kolejna budowa na terenie parku rozbudowywano właśnie nową siec internetu. Jedynie 5 USD za godzinę. „Poczuj samotność i oderwanie od trosk dnia codziennego w Yellowstone. Chyba, że chcesz korzystac z internetu, wtedy kosztuje to 5 USD za godzinę. No wie Pan, takie sprawy kosztują…
Nie widzieliśmy w parku wielu rzeczy. Ominęły nas przygody z fauną, może poza bizonowym korkiem, w którym zdarzyło nam się utknąć z bizonami przeciskającymi się między samochodami. Przez brak czasu odpuściliśmy większość z wodospadów w Yellowstone. Pojechaliśmy jedynie zobaczyć górne i dolne wodospady w dolinie rzeki Yellowstone, która rzeźbi w środkowej części parku fantastyczny kanion. Warto tam pojechać, bo widoki zapierają dech w piersiach nawet takim wyjadaczom jak my, którzy widzieli w ostatnich miesiącach całkiem sporo kanionów.
Z Yellowstone jesteśmy też już związani niejako zawodowo, bo Maciek wyrobił sobie odznakę Młodego Strażnika. O ogromie tego parku może też świadczyć fakt, że poprzednie dwie odznaki Maciek był w stanie zrobić w kilka godzin (by zdobyć taką odznakę, trzeba rozwiązać kilka zadań, coś narysować, opisać parę miejsc). W Yellowstone mogliśmy o nią poprosić dopiero ostatniego dnia. Samo wypełnienie bingo z obejrzanymi miejscami zajęło nam trzy dni.
Powiedzielibyśmy, że pogoda nas nie rozpieszczała, gdyby nie to, że przez ostatnie kilka miesięcy regularnie sprawdzaliśmy prognozy i spodziewaliśmy się, że Yellowstone będziemy zwiedzać w zimowych kurtkach klnąc pod nosem na śnieg z deszczem. A tymczasem nie było źle, pierwszego dnia biegaliśmy w krótkich rękawkach, potem się trochę ochłodziło, trochę popadało, ale nadal nie były to temperatury ani ulewy zniechęcające do wysiadania z samochodu. Nieźle, biorąc pod uwagę, że znakomita większość parku leży powyżej 2500 m n.p.m.
Niesamowitymi termalnymi atrakcjami, fantastycznymi widokami, pogodą, Yellowstone wdrapało się na 1. lokatę w kategorii najpiękniejszych miejsc, które widzieliśmy w USA. Powinniśmy tam byli spędzić nie cztery, a czternaście dni. Niestety, jak zwykle gnało nas do przodu. Ostatniego dnia zostawiliśmy jeszcze przyczepę na parkingu, by ostatnich kilka godzin pojeździć po parku, a potem z żalem ruszyliśmy na wschód.
Sorry, the comment form is closed at this time.
Ania
Super przewodnik, dzięki ?
1 września lecimy do San Francisco, 6 wynajmujemy samochód i kierujemy się do Yellowstone (wjazd od zachodu), będziemy się posiłkować twoimi wskazówkami ? Choć mamy tylko 3 dni, bo potem trasa Las Vegas (bo 3 lata temu nie załapaliśmy się na pokaz fontanny w Belagio więc musimy nadrobić ?), potem Los Angeles + Anhaim (Disneyland) w 3 dni i powrót 4 dni z LA do SF i do domu 21.09.2017 🙂
osiemstop
Udanego wyjazdu, trochę zazdrościmy:) Zajrzyjcie też do http://planubrak.pl/, oni są trochę bardziej na bieżąco niż my:)
osiemstop
Nie jest tak źle, czasem robimy sobie chwilę lenistwa, tylko o tym nie piszemy, bo co będziemy pisać, że nic nie robiliśmy:) A poza tym zwykłe życie jest przereklamowane. Zajmiemy się nim po powrocie…
Tu jest tyle do zobaczenia że jak siedzimy i odpoczywamy to mamy poczucie, że tracimy cenny czas na zobaczenie tego czy tamtego. Na pewno fajnie by było zwiedzać trochę bardziej powoli i na spokojnie, ale wiemy, że mamy ograniczony czas i środki, i że prawdopodobnie po powrocie przez dłuższą chwilę nigdzie się nie ruszymy, więc korzystamy ile wlezie. Jest intensywnie, czasem jesteśmy zmęczeni, ale warto, zwłaszcza w takich miejscach jak Utah czy Yellowstone.
pozdrawiamy,
ola&co.
sztala
Czasem mam wrażenie, że narzuciliście sobie zbyt wysokie tempo podróżowania i trochę brakuje na zwykłe życie.
Opis zachęcające…