Zaanse Schans. Wiatraki, chodaki i ser!

Jest kilka obrazów, które przychodzą do głowy na hasło Holandia. Na czele tej listy (poza używkami i czerwonymi latarniami) są wiatraki, chodaki i ser. No i tulipany, ale na nie się nie załapaliśmy. Najlepiej ogląda się je w połowie kwietnia, a my do Holandii wybraliśmy się w październiku. Resztę można zobaczyć przez cały rok i to w jednym miejscu: Zaanse Schans.

Po kilku dniach intensywnego zwiedzania muzeów w Amsterdamie potrzebowaliśmy odmiany. Amsterdamskie muzea są super, ale czasem warto wyjść na świeże powietrze i przejść dystans większy niż między kolejnymi eksponatami. Ponieważ czuliśmy też przesyt spacerami po malowniczych uliczkach wzdłuż kanałów, zdecydowaliśmy się zobaczyć, jak wygląda holenderska prowincja. A przynajmniej jak wygląda turystyczna próba odtworzenia jej wyglądu z XVIII i XIX wieku.

Jak dojechać do Zaanse Schans

Na swojej oficjalnej stronie Zaanse Schans chwali się, że leży ledwie rzut kamieniem od Amsterdamu. Musiałby to być naprawdę porządny rzut, bo między granicami miast jest 5,5 km. A z centrum Amsterdamu trzeba by już miotać porządnymi wyrzutniami kamieni. Amsterdamski dworzec główny i skansen w Zaanse Schans dzieli ponad 20 kilometrów. Najszybciej tę trasę pokonuje się pociągiem. Z dworca głównego do stacji Koog-Zaandijk dojedziemy w 17 minut, potem czeka nas jeszcze 15-minutowy spacer. Cena normalnego biletu to 4,2 EUR (2016).

Do Zaanse Schans można też dojechać z amsterdamskiego dworca autobusem 391. Podróż zajmuje 40 minut, ale autobus ma dwie zalety. Po pierwsze dojeżdża pod sam turystyczno-muzealny kompleks, a po drugie obowiązuje w nim karta Regional Day Ticket, która, dokupiona do I Amsterdam City Card, daje nam dodatkowe 24 godziny darmowego transportu autobusami i tramwajami poza granicami miasta.

Zaanse Schans

Urokliwe Zaanse Schans

Zaanse Schans, czyli dom dla wiatraków znad rzeki Zaan

Wiatraki nad rzeką Zaan zaczęto budować około 1600 roku. Nie tylko mełły zboża, ale też przerabiały gorczycę na musztardę, produkowano w nich papier, obrabiano tytoń, konopie i inne dobrodziejstwa. Wiatraki wytwarzały olej, służyły jako tartaki, wytwórnie barwników, a nawet – początkowo przede wszystkim – osuszały teren. Do końca XVIII wieku powstało ich około 1000, jednak wraz z pojawieniem się maszyn parowych przestały być potrzebne i stopniowo zniknęły z krajobrazu.

Taka historia to oczywiście nic wyjątkowego. Jeszcze na początku XIX wieku cała Europa była usiana wiatrakami, w tym także bliskie nam okolice. W Warszawie jednym z większych skupisk wiatraków była Wola. Tylko przy ulicy Młynarskiej stało kilkadziesiąt drewnianych konstrukcji. Ostatni wiatrak rozebrano tuż po I wojnie światowej, kiedy Wola stała się dzielnicą przemysłowo-robotniczą, a jej dawny wiejsko-młynarski charakter przeszedł do trochę zapomnianej już historii.

W Zaanse Schans postanowiono za to historię przywrócić do życia. Pomysł na miasteczko pojawił się w 1946 roku, ale dopiero w 1961 zaczęto zwozić drogą lądową i wodną domki, sklepiki i wiatraki. Wielką operację logistyczną zakończono w 1974 roku. W 1994 roku do skanseu dorzucono jeszcze Muzeum Zaans, które my, ku niespodziewanej rozpaczy naszych dzieci, odpuściliśmy.

Atrakcje Zaanse Schans

Co zobaczymy w skansenie? Przede wszystkim wiatraki w holenderskim krajobrazie. Amsterdam jest uroczy, ale po spędzonym w nim tygodniu oczy aż proszę się, by mieć przed sobą coś więcej niż drugą stronę kanału. Zaanse Schans to spokojna zielono-błękitna przestrzeń zmącona jedynie skrzydłami wiatraków. Mimo turystycznych tłumów na ścieżkach, koi sielankowym spokojem, spokojnym rytmem wiatru i duchem pracowitej, nieraz trudnej, ale ułożonej historii.

Największą atrakcją Zaanse Schans są oczywiście nadal działające wiatraki. W sezonie do zwiedzania otwarte są chyba wszystkie. Poza sezonem część zamyka swe podwoje dla turystów. O ile wstęp na sam teren skansenu jest bezpłatny, to zwiedzanie wiatraków kosztuje, zazwyczaj 1-2 EUR. My zwiedziliśmy młyn o wdzięcznej nazwie „Kot” z 1664 roku, wytwarzający pigmenty na farby – jeśli wierzyć ulotce (po polsku!), którą dostaliśmy przy wejściu, jedyny taki na świecie.

„Kot” przypomina… kota z lekko przekrzywioną głową i ciałem wyciągniętym na zielonym dywanie Zaanse Schans. Choć jest niezwykle kolorowy wewnątrz, to z zewnątrz wygląda raczej dostojnie i nie razi zbyt jaskrawymi barwami.

Inaczej jest z tartakiem De Gekroonde Poelenburg z 1869 roku. Ten wiatrak przykuwa wzrok żywą zielenią na fasadzie i falującymi kształtami. De Gekroonde Poelenburg to przykład koźlaka – wiatraka, który obracał całą swoją konstrukcję, by odpowiednio ustawić się do wiatru. Zanim trafiła do Zaanse Schans kilkakrotnie zmieniał swoje miejsce zamieszkania, ale nigdy nie oddalił się od rzeki Zaan.

Jest też De Os, wiatrak z 1663 roku, w którym produkowano olej. To historyczna konstrukcja ponieważ jest przykładem porzucenia siły wiatru na rzecz silników spalinowych. W 1916 roku zdemontowano w tym wiatraku skrzydła i podłączono go do silnika diesla. Tak pracował on kolejne 15 lat, by w końcu przejść na zasłużoną emeryturę.

Przy tych historycznych kolosach śmiesznie wręcz wyglądają dwa mini-wiatraki. Warto się przy nich zatrzymać, bo pokazują, że te konstrukcje nie były tylko przedprzemysłowymi fabrykami, ale wręcz towarzyszami życia lokalnej ludności. Jeden z tych mini-wiatraków – De Hadel- pochodzi z XIX wieku i służył do wypompowywania wody z polderu. Drugi – De Windhond – służył jako kruszarnia i rozdrabniał kamienie dla mieszkańców brzegów rzeki Zaan.

Zaanse Schans

Wnętrze Kota. Zaanse Schans

Zaanse Schans – nie tylko wiatraki

W Zaanse Schans znajdziemy też sklep z serami, w którym możecie prześledzić proces ich produkcji (odpuściliśmy, tę lekcję zaliczyliśmy kilka lat temu w Oregonie), i – co najważniejsze – spróbować kilkunastu gatunków obłędnych, holenderskich serów. Jeśli oczywiście uda się Wam przepchnąć przez tłumy, które wpadły na ten sam genialny pomysł co Wy. Oli się udało, Paweł uznał, że jego miłość do sera jest mniejsza niż niechęć do tłumów. Nie było to łatwe, bo sklepik, jak każdy szanujący się sklepik z pamiątkami, jest nie do pominięcia – trzeba przez niego przejść, żeby kontynuować zwiedzanie. Ile Wam to zajmie zależy tylko od Waszej miłości do serów.

Można też zajrzeć do fabryki klompów – tradycyjnych holenderskich chodaków, zobaczyć jak powstają, a nawet kupić sobie parę czy dwie w dowolnym rozmiarze i kolorze (wybór jest naprawdę imponujący), napić się gorącej czekolady i zjeść naleśniki, zrobić przegląd typowych holenderskich pamiątek w jednym z wielu sklepików, a nawet przenocować. Albo po prostu pospacerować między domeczkami jak z obrazka. Mimo turystycznego charakteru miejsca, domki są zamieszkane – nawet nie będziemy próbować sobie wyobrazić jak to jest mieszkać z tłumami turystów zaglądającymi przez okno przez okrągły rok…

Zaanse Schans

Klompy w Zaanse Schans

Zwiedzenie całości zajmie Wam może ze dwie godziny. Na miejscu jest (a jakże!) również możliwość wynajęcia rowerów. W okolicy są dwa polecane szlaki rowerowe – krótszy i dłuższy. Jeśli ktoś szuka prawdziwie holenderskiego doświadczenia, to najlepiej kupić trochę sera i ruszyć na rowerową wyprawę między wiatrakami. Szkoda tylko, że tak trudno pedałuje się w klompach…

Nawet jeśli ruszyliście w teren na rowerze, to w drodze powrotnej na przystanek autobusowy wejdźcie się na wieżę widokową stojącą tuż za muzeum. Zobaczycie wtedy jak ciężką pracę trzeba było wykonać, by wyrwać ten fragment ziemi wodzie. Ta jest wszędzie naokoło. Co prawda trzyma się w ryzach kanałów, rzek, rowów, ale wydaje się, że tylko czeka, by znów zabrać co się jej należy.

Czy to urocze miejsce ma jakieś wady? Chyba tylko jedną – jest w czołówce najczęściej odwiedzanych atrakcji turystycznych w Holandii, każdego roku przyjeżdża tam 900 tysięcy ludzi, zatem nawet poza sezonem chwilami trudno się przebić przez tłumy zwiedzających.

Więcej o kartach I Amsterdam City Card i Regional Day Ticket przeczytacie w naszym wpisie o amsterdamskich muzeach.

Jeśli planujecie nocleg w skansenie, to polecamy skorzystanie z wyszukiwarki Hotelscombined, która pomoże Wam znaleźć najlepsze miejsca noclegowe w Zaanse Schans.

Zandvoort, czyli odrobina amsterdamskiej plaży

W ramach bonusu tego intensywnego dnia zrobiliśmy jeszcze jedną wycieczkę. Jeśli tak jak my lubicie spacerować po plaży, to polecamy przejażdżkę nad morze Północne. Nawet w październiku ku naszemu zaskoczeniu było dużo cieplej niż zdarzyło się nam doświadczyć w maju nad Bałtykiem.

To kolejna wycieczka poza Amsterdam, która nie powinna Wam zająć więcej niż kilka godzin. Spokojnie można ją połączyć ze zwiedzaniem pobliskiego Haarlemu albo przyjechać zwiedziwszy uprzednio wiatraki (nam udało się zobaczyć to wszystko upchnąć w jednym dniu, ale do Haarlemu dotarliśmy już po zachodzie słońca).

Pół godziny pociągiem lub godzina autobusem z Amsterdamu i jesteście w Zandvoort. Dojechaliśmy tam na szybki obiad z widokiem na morze, kanapkę ze śledziem na deser i przepiękny zachód słońca. Jednak gdy znudziło nam się patrzenie na fale i odwróciliśmy się plecami do morza doznaliśmy architektonicznego… dysonansu poznawczego. Po kraju, którego architektura jest jedną z wizytówek, nie spodziewaliśmy się czegoś takiego:

Zaandvort

Bloki w Zandvoort

Rozumiemy, że miło się mieszka w hotelu z widokiem na morze, ale serio? Blok na plaży stawiać? Tego się po Holendrach nie spodziewaliśmy. Na szczęście bloki to nie wszystko. Zandvoort to niewielkie, ale malownicze miasteczko z długim deptakiem wzdłuż brzegu morza i dochodzącą do plaży uliczką uroczych sklepików i restauracji. To miła odskocznia od zatłoczonych ulic Amsterdamu. A bloki… no cóż… pozostaje odwrócić się z powrotem w stronę morza i rozkoszować takimi widokami:

Daj nam znać, co o tym myślisz!

  • Magda

    10/06/2017

    Stacja kolejowa od grudnia 2016 roku nazywa się Zaanse Schaans – udogodnienie dla turystów.
    Druga rzecz nie wiem czy nie zauważyliście (czy pomineliscie), że jest także mini muzeum piekarnicze (a dokładniej cała masa dawniej używanych form do wypieków w Holandii). A także na wejściu jest replika pierwszego sklepu Albert Heijn z 1863 roku.

    reply...

Podziel się swoją opinią: