DSC
Kolejny dzień to kolejne pożegnanie. Tym razem ze „sceniczną”, czy jak my to tłumaczymy, widokową „12”. Kiedyś będziemy tu chcieli wrócić, może tym razem już z naprawdę dobrym samochodem 4×4, na którym w ciemno można polegać? Chyba, że bez dzieci po prostu będziemy mieli mniejsze opory zapuszczając się w pustkowia Utah. Jeśli kiedyś zawędrujecie w te rejony nie ograniczajcie się tylko do parków, zjedźcie z „12” i zwiedźcie boczne szlaki.
Z takich bardzo bocznych szlaków całkowicie odpuściliśmy dwa. Jeden z opisów nie wyglądał tak bardzo zachęcająco. To Smokey Mountain Road wiodąca od Escalante do Jeziora Powella. Prowadzi między innymi obok Smokey Mountain, z której czasem widać dym z tlących się pokładów węgla. Może byśmy się skusili, gdybyśmy byli fanami „Planety Małp”. Część scen do filmu kręcono właśnie w pobliżu tej drogi.
DSC01229
Nie pojechaliśmy też Hell’s Backbone Road. Tym razem dlatego, że z opisu wyglądała aż za bardzo zachęcająco. To jedna z najbardziej spektakularnych bocznych dróg Utah. Prowadzi między innymi wąską granią z fantastycznymi widokami na Box-Death Hollow (czy nie zachęca was ta nazwa?). Może innym razem jak dzieci podrosną…
 DSC01244
Przenieśliśmy się więc z „12” na „24” (dalej widokowo). „12” nie odpuszcza jednak łatwo. Kilkanaście mil przed skrzyżowaniem z „24” wznosi się na ponad 9300 stóp, czyli ponad 3000 m. Widoki są niesamowite, a dodatkowej adrenaliny dodaje fakt, że kilka mil jedzie się wąską granią z przepaściami po obu stronach drogi. Warto dla samego tego kawałka przejechać się tą drogą.
 DSC01340
Po takich podniebnych przejażdżkach wylądowaliśmy pod samą granicę kolejnego parku narodowego – Capitol Reef. Nasze miejsce noclegowe okazało się być dość popularne, co biorąc pod uwagę widoki nie było dla nas zaskoczeniem. Poza nami było jeszcze kilka rv, ale wszyscy się pomieścili.
 DSC01511
Capitol Reef ma dwa darmowe miejsca na kemping. Jedno jest tuż przy zachodniej granicy parku (to wybraliśmy my, namiary można znaleźć na freecampsites.net). Łatwo je przegapić więc lepiej trochę zwolnić, a po zjechaniu na polną drogę, wyjść z samochodu/rv i sprawdzić którą odnogę wybrać. Wszystkie prowadzą w to samo miejsce, ale są bardzo kamieniste i trzeba mocno uważać. Drugi „kemping” jest tuż za wschodnią granicą. Wystarczy skręcić w Notom Road, po pół mili trzeba skręcić w polną drogę w prawo, a potem podjechać ostro do góry. Też odsyłamy do freecampsites.net. Widokami wygrywa chyba z naszym, bo jest na otwartej mesie. Wygrywa też na pewno podmuchami wiatru, bo kiedy jechaliśmy tamtymi wzniesieniami, to tak mocno wiało, że utrzymanie samochodu prosto na drodze wymagało już pewnego wysiłku
 DSC01348
Capitol Reef jest inny niż większość parków narodowych, które widzieliśmy do tej pory: nie ma autobusów, nie ma tłumów turystów, nie ma drogich restauracji i „Capitol Reef Village”. Wygląda za to trochę jak zaplecze Matki Natury do budowy pozostałych atrakcji w okolicy. Mnogość kolorów, kształtów, rodzajów formacji skalnych jest wręcz nieziemska. Nie widzieliśmy niestety Hickman Bridge, naturalnego mostu znanego z pocztówek i zdjęć w broszurkach, bo wskutek obsunięcia się kamieni droga była zamknięta, ale i bez niego Capitol Reef bardzo nam się spodobał.
  DSC01400
Rafą nazwali to miejsce osadnicy, którzy musieli się przez nią przedrzeć. To nazwa niezwykle trafiona. W miejscu, gdzie na chwilę krajobraz się uspokaja nagle wyrasta ściana postawiona pod zupełnie niezwykłym kątem z postrzępionymi szczytami. Jak to cholerstwo przekroczyć? Można próbować ominąć, ale ciągnie się przez ponad 100 mil. Trzeba więc się było przebijać. Teraz jest prościej. Capitol Reef jest przecięta przez międzystanową 80 i widokową 12. Kiedyś jednak musiała być sporym wyzwaniem. Kapitol w nazwie wziął się od górujących nad rafą naturalnych kopuł z jasnego piaskowca Navajo, które bardziej obyłym w świecie osadnikom skojarzyły się z budynkiem Kapitolu, czy może po prostu z różnymi kapitolami.
 DSC01525
Capitol Reef to też zachodnia ściana Waterpocket Fold, czyli wilgotnego zagłębienia w tej części płaskowyżu Kolorado. Postrzępione i wygięte szczyty to efekt wynoszenia płaskowyżu i wykrzywiania formacji skalnych. Szeroka dolina to efekt erozji i wywiewania oraz wymywania przez rzekę Fremont luźniejszych osadów. Tak przynajmniej zrozumieliśmy z ulotki. Efekt ostateczny więc i przyciągał (wilgotniejszym i przyjemniejszym klimatem niż okolica) oraz odpychał (trudnym dostępem). Z tym trudnym dostępem to nie ma jednak co przesadzać, bo pierwsze samochody dojechały w to miejsce zaledwie kilkadziesiąt lat po pierwszych osadnikach.
 DSC01478
Ci założyli w dolinie bardzo przyjemne miasteczko o nazwie Fruita w pobliżu rzeki Fremont. To teraz brama do Capitol Reefa z centrum informacyjnym. Do tego dalej otwarte są sady owocowe, które same w sobie są też oczywiście atrakcją. W jednym przewodniku wyczytaliśmy, że można sobie tam wejść i za darmo pozrywać owoców. Zrywanie rzeczywiście jest za darmo, ale żeby je zjeść na miejscu albo wynieść zerwane owoce trzeba zważyć, obliczyć ich wartość i zapłacić. Nawet gdyby to był akurat sezon na jabłka, gruszki czy czereśnie, to chyba jednak byśmy się nie skusili…
 DSC01414
Skusiliśmy się za to na lody, które były przepyszne i w zupełnie przyzwoitej cenie (cena lodów w lodziarniach w Stanach, to coś, co ciągle nas niemile zaskakuje). Lody polecamy gorąco. W dodatku można je sobie zjeść na podwórku 100-letniego wiejskiego domu z widokiem na sady i czerwone góry. Bardzo dobry pomysł na spokojne popołudnie.
DSC01314
Jeszcze w granicach Fruity, przy „24” są rysunki naskalne. Są przy samym parkingu, a pod skałę prowadzi drewniany chodnik. Można z nich wywnioskować, że kultura Fremont lubiła szerokie barki i fantazyjne nakrycia głowy. Albo coś zupełnie przeciwnego. Największą zaletą tych rysunków jest to, że są całkowicie otwarte na różne interpretacje łącznie z taką, że to dowcip z XIX wieku. Nie ma bowiem dobrej metody sprawdzania wieku takich dzieł.
 DSC01317
Capitol Reef ma też swoją trasę widokową, która przez jakiś czas prowadzi asfaltem a potem przechodzi w miarę równą drogę żwirową. To zresztą droga, która kilkadziesiąt mil dalej łączy się z Burr Trail Road i można nią wrócić do „12”, jeśli ktoś był twardy i tęskni. My tęskniliśmy, ale aż tak twardzi nie byliśmy. Skończyło się więc na rzucie oka na rzucie oka na małe kopalnie uranu (wjeżdżamy już w coraz bardziej uranowe okolice, gdzie interesy uranowego i ekologicznego lobby mocno zderzyły się w połowie XX wieku) oraz spacerze do tablicy pionierów, czyli miejsca, gdzie na skale w wąwozie na przełomie wieków wpisywali się osadnicy i poszukiwacze przygód idący tą trasą na zachód. To była też pierwsza „autostrada” przez rafę i tędy do Fruita dotarły pierwsze automobile.
 DSC01194
Większość zwiedzających właśnie na okolicach Fruita i punktach widokowych z „24” kończy przygodę z Capitol Reef. Ale park ciągnie się jeszcze kilkadziesiąt mil na północ i południe od „24”. Szlaki są podobno całkiem ładne, choć nie tak piękne jak na przykład Lower Calf Creek Falls, za to wyjazd samochodem przez godzinę czy dwie w pustkowia pozostawia niesamowite wrażenia. 19 mil od zjazdu do Fruita na wschód jest droga na Dolinę Katedralną. Można nią przejechać robiąc kółko i wracając Harnet Road, ale to prawie 100 mil z końcówką po bardzo mało ubitej drodze i przeprawianiem się przez kilka strumieni. My wybraliśmy się więc na dwie godziny na Cathedral Valley Road do Świątyni Słońca, Świątyni Księżyca oraz Szklanej Góry.
Szklana góra

Szklana góra

Zaczęliśmy od tej ostatniej. To małe wzniesienie ma nie więcej niż 3-4 metry, ale jest o tyle fascynujące, że powstała ze związków wapnia i z daleka przypomina kurhan na cześć rozbitych butelek. Po takim butelczanym przeżyciu można przejść do świątyń. Te są niesamowite. Pośrodku zupełnie płaskiej doliny wznoszą się dwie smukłe skały utworzone z osadów błotnych, kruchych i niezwykle intensywnie brązowych. Ich osamotnienie i majestat niewątpliwe nasuwa sakralne skojarzenia. Ponieważ było już późno i przeraźliwie wiało poświęciliśmy im mniej więcej tyle czasu, ile drugoklasista potrzebuje na poranny pacierz i ruszyliśmy z powrotem.

DSC01367
Przejażdżka doliną pozwala też zrozumieć o co chodzi z tymi nazwami, które ciągle krążą w sferze sacrum skacząc od diabłów po katedry. Krajobrazy tam są tak kosmiczne, że zaczynają uciekać ludzkim kategoriom. Można się ich albo bać, albo odczuwać religijny szacunek. Są miejsca, które wyglądają jakby dopiero tworzył się w nich świat, są przeraźliwie gołe i martwe skały, a tuż obok istnieją żyzne doliny pełne owocowych sadów. Trudno to objąć bez sakralnych odniesień.
Tu byliśmy. Pierwsi osadnicy.

Tu byliśmy. Pierwsi osadnicy.

Niestety za późno już było, by w pełni docenić drogę na Notom. Notom Road to trasa która wiedzie kilkadziesiąt mil na południe wzdłuż rafy. Widać z niej dokładnie jak wygląda cała ta formacja, Widok jest tak książkowy, że trafił zresztą na okładkę ulotki o tym parku narodowym. Zachód słońca złapał nas na pierwszych milach tej drogi i zanim dojechaliśmy do naprawdę ładnych widoków było już ciemno. Zawróciliśmy więc do Eddiego podziwiając na ulotce, co straciliśmy…

Następnego dnia pojeździliśmy i pochodziliśmy jeszcze po punktach widokowych, które ominęliśmy dzień wcześniej, w tym Sunset Point, z którego widać pełny repertuar kształtów i kolorów, po czym zatrzymawszy się jeszcze w sklepiku z prawdziwym chlebem i pysznymi serami (www.mesafarmmarket.com, kilka mil za zjazdem na Cathedral Road) ruszyliśmy nieziemsko piękną „24” w stronę następnych atrakcji.