Cywilizacja ma to do siebie, że można od niej uciekać i uciekać, ale jak już się człowiek do niej zbliży na wyciągnięcie ręki, to nie ma rady, musi choć na chwilę dać się wchłonąć. Tak było też z nami. Przez ponad dwa tygodnie najbardziej cywilizowanymi miejscami, które odwiedzaliśmy były centra informacyjne w parkach narodowych (czujemy się w nich prawie jak w domu, dobrze znając ich typowy rozkład). Tymczasem teraz mieliśmy pod nosem Moab – pięciotysięczne miasto!!! Jak na Utah, to naprawdę niezły wynik.
Te pięć tysięcy ludzi obsługuje miliony, które przyjeżdżają do parków narodowych Arches, Canyonlands, parku stanowego Dead Horse, na spływy rzeką Kolorado i last but not least przejażdżki rowerowe okolicznymi szlakami, których jest bez liku. Jeśli wpadną wam w ręce ulotki reklamujące Moab i okolice, to dostrzeżecie, że prawie nie wspomina się o pobliskich parkach narodowych. Te wszyscy dobrze znają, poza tym są federalne, więc niech sobie promuje je Waszyngton.
Moab za to mocno promuje rowery i spływy. My się nie skusiliśmy. Nawet nie pytaliśmy o ceny, ale 100 USD za dzień raftingu czy 40 USD za dzień wypożyczenia roweru plus kilkadziesiąt kolejnych za przewodnika nawet by nas pozytywnie zaskoczyło. Przy naszym budżecie poza łażeniem po szlakach mogliśmy co najwyżej szaleć na zakupach w Family Dollar i popijać przez godzinę kawę korzystając z internetu.
O TYM PRZECZYTASZ W TYM WPISIE
Darmowe kempingi w okolicy Moab
Przez „ucywilizowanie” Moab nie jest też łatwo z darmowymi kempingami. Jest miejsce, w którym się zatrzymaliśmy, czyli darmowy legalny kemping przy Willow Spring Road lub BLM 378. Jest ono niezwykle popularne i podobno w sezonie trudno tam o wolny kawałek ziemi, żeby postawić swoje RV.
Są miejsca po skręcie na „313”, czyli drogę prowadzącą do Island in The Sky. Po około ośmiu milach trzeba skręcić w Mineral Bottom Road i potem w drogę prowadzącą na Lone Mesa lub jechać kolejne 8-20 mil prosto Mineral Bottom Road. Nie byliśmy tam i nie wiemy jak wyglądają te kempingi. Namiary, które podała Marianne w swoim przewodniku po Utah sugerują jednak, że to dość długa i wyboista wyprawa po żwirowych drogach. Trzeba też uważać, żeby nocować tylko w przewidzianych do tego miejscach oznaczonych słupkami z białym namiotem na brązowym tle. Pamiętajcie jednak, że to wpis opisujący sytuację w 2013 roku, dlatego jeśli ktoś chce eksplorować kempingowo te rejony, polecamy wizytę w biurze BLM w Moab.
Dużo tanich kempingów (za około 10 USD za noc) jest przy „128” wzdłuż rzeki Kolorado, która odbija w prawo tuż na północ od Moab. Droga sama w sobie jest niezwykle piękna, bo prowadzi kanionem rzeki z wysokimi skałami z obu stron. Warto się nią przejechać, podobnie jak „279”, która odbija ze „191” w dokładnie przeciwnym kierunku 3 mile na północ od Moab, już za Moab Bridge.
Na 36-milowej pętli można znaleźć naturalne skalne łuki, ślady dinozaurów oraz rysunki naskalne. Ta droga niestety wypadła nam z programu przez brak czasu. A szkoda, bo jak się okazało nie wykorzystaliśmy też żadnej z kolejnych szans na obejrzenie dinozaurów w Utah…
Co do kempingów przy rzece Kolorado, to jednak nie dla nas. Po co mamy płacić, skoro to samo mamy niedaleko za darmo (niektóre z kempingów nad rzeką mają toalety, ale my też mamy w przyczepie)? Poza tym wiedzieliśmy już, że w parkach narodowych Utah nie ma co liczyć na samotność. Ale mogliśmy jej poszukać przynajmniej po zmroku. Dlatego, kiedy zobaczyliśmy jaki tłok jest na kempingach przy „128” oraz jaki panuje na niej ruch (w dzień tworzą się korki!), to zaczęliśmy doceniać nasze ustronne miejsce przy Willow Spring Road. Choć i tak było tam głośno przez pobliską główną trasę do Moab, czyli „191” oraz pobliską, mocno obciążoną trasę kolejową.
Moab – odrobina (tak potrzebnej czasem) cywilizacji
Przed cywilizacją uciec się tak czy inaczej nie da. Moab ma sklep spożywczy, stację benzynową, internet, fast-foody (po całym dniu jazdy i biegania po parkach narodowych trudno znaleźć siły na gotowanie), biuro BLM, przyzwoitą kawę, itd. Jak na tą część Utah, to prawdziwa metropolia.
Pierwszego dnia to właśnie Moab miało nam dostarczyć większość aktywności. W czasie podróży przez USA korzystaliśmy z internetu z T-Mobile, który w południowym Utah po prostu nie działał. Nawet w Moab i okolicach. Właściwie to nie działał jeszcze nawet w Wyoming ani Południowej Dakocie. Nasz telefon zaczął łapać zasięg z internetem dopiero gdzieś w Iowa. No ale wyprzedzamy trochę fakty. W Moab chcieliśmy więc usiąść w jakiejś kawiarni czy innym Denny’s, nadrobić zaległości blogowe i odezwać się do kraju. Potem planowaliśmy uzupełnić zapasy i znaleźć pocztę (!). Tak, tak, ciężko ukryć, ale mamy już swoje lata i czasem ciągnie nas na pocztę.
I jak się to nasze planowanie skończyło? Kiedy dojechaliśmy do granic Moab, zobaczyliśmy drogowskaz na Needles, czyli położoną najdalej na południe część Canyonlands i… daliśmy się skusić. Co to dla nas 60 km w jedną stronę?
Needles Overlook – widoki, których nie da się zapomnieć
Needles nas z jednej strony zachwyciły, a z drugiej nieco rozczarowały. Zachwyciły, bo widoki były przepiękne. Na kolana powalił nas punkt widokowy Needles Overlook, do którego jedzie się i jedzie, i jedzie… To dodatkowych kilkadziesiąt mil, ale jak już planujecie wizytę w Needles, to w żadnym razie nie skreślajcie tego punktu z programu zwiedzania.
Z wysokości 1500 metrów ujrzycie rozciągającą się na dziesiątki mil krainę wyrzeźbioną przez rzeki Kolorado i Zieloną (Green River). Kaniony, klify, finy (cienkie, prostopadłe klify), mesy, a w oddali wysokie ośnieżone szczyty.
Kiedy dojechaliśmy na ten punkt widokowy, Kalina i Maciek smacznie spali wymęczeni wcześniejszymi spacerami i długą jazdą. Biegliśmy więc nad krawędź na zmianę: najpierw Paweł a potem Ola. Tam jak dzieci skakaliśmy po skałach przy barierce próbując zrozumieć, co natura zmalowała nam przed oczami. Widok jest tym bardziej dramatyczny, że punkt widokowy położony jest na samej krawędzi wysokiego na kilkaset metrów klifu. A mogliśmy cieszyć się jak dzieci i niczym się przejmować, bo byliśmy sami! Tak, tak, Needles, a szczególnie Needles Overlook jest tak daleko, że niewiele osób tam dojeżdża. Punkt widokowy w parku narodowym bez ludzi! Czyli to jest możliwe!
Na dole widać wijące się rzeki Zieloną (Green River) i Kolorado. Gdzieś tam na dole ta pierwsza wpada do tej drugiej i znika z mapy. A szkoda, bo to jedna z naszych ulubionych amerykańskich rzek. Będziemy jeszcze na nią wpadać wielokrotnie po drodze do parku Yellowstone w Wyoming. Miejsce, w którym obie rzeki się łączą jest też potrójną granicą – zbiegiem wszystkich trzech części Canyonlands: The Maze, Island in the Sky oraz The Needles.
Dzieci obudziły się po 20 minutach. Przyznajemy się bez bicia, że z naszą lekką pomocą.Chcieliśmy to zobaczyć razem i nigdy byśmy sobie nie wybaczyli, gdyby Maciek nie zobaczył tego z nami. Było tak pięknie, że nie mogliśmy ustać w miejscu. Chodziliśmy wzdłuż krawędzi, jakby te 20 czy 50 metrów miało zmienić widok rozciągający się na dziesiątki mil. Szukaliśmy zapisanych znaczeń w labiryncie kanionów, wyglądaliśmy jakiegoś kosmicznego planu zapisanego w skalnych formach rozciągających się przed naszymi oczami.
Byliśmy tak zafascynowani, że nie mogliśmy się stamtąd wyrwać. A przecież wyjechaliśmy z Moab dość późno. Wracaliśmy się już po zmroku. Rzutem na taśmę zdążyliśmy do sklepu, gdzie byliśmy ostatnimi klientami (godz. 21), z internetu skorzystaliśmy w Wendy’s (też wyszliśmy jako ostatni o godz. 22, wszystkie pracujące tam nastolatki i ich znajomi patrzyli się z wyczekiwaniem…). Do przyczepy dotarliśmy przed godz. 23. A miał być taki spokojny dzień w Moab.
Needles – nie najlepsze miejsce dla dzieciatych
A jak samo Needles? Cechą charakterystyczną tej części Canyonlands mają być igły, smukłe pionowe formacje skalne w typowo utahańskich kolorach – pomarańczowym, piaskowym, brązowym. W praktyce problem z Needles, przynajmniej jeśli chodzi o ludzi podwójnie dzieciatych, jest taki, że igły widać słabo, o ile nie zejdzie się na naprawdę długi szlak. Jest oczywiście „scenic drive” do Big Spring Canyon Overlook, ale sam kanion, choć bardzo ładny z fajną skałą do posiedzenia i nawet odrobiną cienia, to dalej mało igieł.
Piękne widoki na igły to już poważniejsza wyprawa. Mocno polecany jest szlak do Łuku Druida (Druid Arch), ale to 11 mil z wymagającymi podejściami. Podobną długość ma The Green and Colorado River Overlook Trail. Część zwiedzających rozbija sobie takie szlaki (robiąc przy okazji poboczne spacery) na dwa dni, nocując gdzieś pod gwiazdami (na co oczywiście potrzeba pozwolenia). Dobry pomysł, nawet na wycieczkę z bardziej podrośniętym potomstwem.
A co jeśli się ma słodkiego potwora wyrywającego się w nosidełku i czasem radosnego, a czasem marudzącego, prawie 4-latka? Poza „scenic drive” jest kilka krótkich mało wymagających szlaków. Jeden to Pot Holes Trail, czyli spacer po dość płaskim odkrytym piaskowcu, gdzie deszcze wyżłobiły baseny. Drugi to Cave Spring Trail, niecała mila wzdłuż podobnej skały, tym razem podmytej pod wodę, tak że utworzyło się coś na kształt podcienia.
Cave Spring to źródło bijące ze skały. Ludzie mieszkali tu już w czasach prekolumbijskich. W czasach trochę nam bliższych odkryli je dla siebie kowboje korzystający z dobrodziejstw zielonych dolin rzek Kolorado i Zielonej. Na szlaku ustawiono nawet trochę mebli z kowbojskich czasów, gdzieniegdzie leżą (chyba historyczne) przestrzelone puszki. Wygląda jak typowy darmowy kemping, ale ogrodzenie i napis, żeby nie ruszać nakazują szacunek. Maćkowi podobało się bardzo, a to głównie przez drabiny, którymi na kilku fragmentach prowadził szlak oraz rysunki naskalne, których stał się prawdziwym fanem.
Ale Needles to nie wszystko!
Jeszcze jedną atrakcją Needles jest… droga do Needles. Utah ma ten ogromny plus, że ogromne odległości nic nie znaczą. Samo ich pokonywanie i oglądanie widoków za oknem to prawdziwa przyjemność. „191” z Moab to utahański standard, czyli jest ładnie. Za to „212”, na którą skręca się bezpośrednio do parku to już prawdziwa przyjemność dla oczu. Formacje skalne, które nazwaliśmy roboczo lodołamaczami, klifowe ściany przypominające bliskowschodnie świątynie, no i Skalna Gazeta.
Newspaper Rock to skała, na której przez setki lat różne kultury zostawiały ślady swojej obecności. Niestety nie można do niej podejść, gdyż została ogrodzona (i tak można na niej znaleźć statek kosmiczny oraz pacyfkę), ale jest nisko i prawie na wyciągnięcie ręki. To obowiązkowy przystanek na drodze do Needles.
Jeśli ktoś ma ochotę, w bok od drogi prowadzi trochę szlaków, głównie w rzeczne wąwozy. My nie mieliśmy na tyle siły. Szlaki są raczej długie i trudne. Myśleliśmy, że może w Needles będą mieli na ten temat jakieś ulotki, ale odparli, że terenem administruje BLM i żeby szukać informacji w ich biurze w Moab. Współpraca czasem im wychodzi, jak naszym spółkom kolejowym.
W sumie Needles można sobie odpuścić, szczególnie jeśli jedzie się z małymi dziećmi. Jeśli ktoś wybrał południową trasę do Moab i tamtędy przejeżdża, to może nadłożyć te 35 mil, żeby obejrzeć igły. Bardziej mobilni pewnie wyjadą stamtąd z niesamowitymi przeżyciami. Podróż z dziećmi specjalnie z Moab to nie był najlepszy pomysł pod utahańskim słońcem. Nawet punkt widokowy, który, jak pisaliśmy, zostanie nam w głowach do końca życia, nie jest wyjątkowy.
W Island in the Sky i pobliskim parku stanowym Dead Horse Point są niewiele mniej urokliwe. Widok jest prawie ten sam, to kwestia przesunięcia zaledwie kilkadziesiąt mil na północ. Rodzynki Needles leżą wbrew pozorom poza parkiem. To na pewno Newspaper Rock i sama „212”.
I tak, niespodziewanie, wyszło nam prawie 2000 słów o miejscu, gdzie tak naprawdę nie do końca warto jechać z dziećmi, bo za daleko i w ogóle, chyba że zda się sobie sprawę, że to może ten jedyny raz w życiu w Utah.
Jeszcze jedna uwaga praktyczna. Wybraliśmy się do Needles prawie bez wody, licząc że bez problemu napełnimy butelki na miejscu. Rzeczywiście, nie ma z tym najmniejszego problemu, ale woda z Needles ustępowała w fatalnym smaku jedynie wodzie od goblinów. Była po prostu ohydna i smakowała, jakby ktoś trzymał ją bardzo długo na słońcu w plastikowym albo gumowanym baniaku. Potem zresztą połowa z ośmiu stóp miała lekkie problemy żołądkowe. Nie wiemy czy to kwestia zachłyśnięcia się cywilizacją w Moab czy wodą z Needles, ale tak czy inaczej polecamy butelki napełnić gdzie indziej.
Sorry, the comment form is closed at this time.
osiemstop
🙂
Marek Cyzio
I jak tu się nie zgodzić z mormonami że Utah to ziemia obiecana?
Domi
Dla nas The Needles to jedno z najpiękniejszych wspomnień z Utah! 🙂
Tyle że byliśmy wtedy jeszcze bezdzietni i wybraliśmy się na całodniowy trekking Joint Trail. Naprawdę pięknie było! 🙂
osiemstop
Tak nam się właśnie wydawało, że bez dzieci to może być super miejsce. No to jak dzieciaki podrosną to wrócimy:)