DSC
W Nowym Jorku spędziliśmy sześć gorących dni na przełomie czerwca i lipca. Sześć dni to zdecydowanie za mało na to miasto. 600 dni pewnie by nie wystarczyło… To miasto, które może początkowo przytłoczyć i nieźle zmęczyć. Potem jednak rozkochuje w sobie i nie chce wypuścić.
DSC03602
Na te sześć dni zatrzymaliśmy się u Helen na Staten Island. Helen uwielbia Nowy Jork i dobrze się jej mieszka na Staten Island, ale jak kilka milionów mieszkańców „Północy”, kiedy przychodzą pierwsze chłody pakuje walizki i rusza na Florydę. Eh, kusząca perspektywa na stare lata. Może też kupimy sobie wtedy Toyotę Prius, bo jak powiedział nam Michael – partner Helen, trasę na Florydę można zrobić tym samochodem na jednym baku za 65 USD.
Nasza miejscówka na Staten Island

Nasza miejscówka na Staten Island

W Nowym Jorku cudowne było również to, że kiedy już wjechaliśmy do niego naszym jeepem, to potem mogliśmy o nim zapomnieć na kilka dni. W końcu przesiedliśmy się do komunikacji publicznej. Nie wyszło nam w San Francisco, nie wyszło w Seattle, wreszcie udało się w Nowym Jorku. Staten Island to co prawda nie jest Manhattan czy Brooklyn, nie ma swojego metra, jedynie wzdłuż wschodniego jej brzegu jeździ kolejka, ale na szczęście w odległości krótkiego spacerku od domu Helen wzdłuż zoo (a więc prawie jak w domu) mieliśmy autobus do darmowego promu. 20 minut autobusem i 25 minut darmowym promem i byliśmy już na Manhattanie.

DSC03479

Staten Island to nie jest najlepszy adres w Nowym Jorku. Nasz znajomy nowojorczyk polecając nam darmowy prom na Staten Island (doskonały widok na Statuę Wolności, Ellis Island i skyline Manhattanu) zauważył, że jedyną jego wadą jest to… że płynie na Staten Island. Helen za to zauważyła, że będziemy ciekawym wydarzeniem w autobusie na prom, będąc zapewne jedynymi „białymi twarzami”. I faktycznie, zwykle byliśmy, a jeśli czasem trafiały się jakieś inne białe twarze, zawsze należały one do jakichś emigrantów z naszego rejonu świata.

Nam się w sumie na Staten Island podobało. Jasne, że wolelibyśmy kiedyś pomieszkać na Upper West Side, czy gdziekolwiek na Manhattanie, ale ze Staten Island do samego serca Nowego Jorku jest mniej więcej tak daleko jak z warszawskiego Bródna, gdzie spędziliśmy większość życia do centrum Warszawy. Nie da się ukryć, że etniczna różnorodność w amerykańskich miastach oznacza zwyczajowo większą przestępczość i niższe standardy życia. Staten Island daleko jednak do przedmieść Detroit czy rejonu ulic S Halsted i W 77th w Chicago. Nowy Jork to już od wielu lat całkiem bezpieczne miasto. A my wcale byśmy się nie obrazili za okazję do pomieszkania chociażby na Staten Island.

 DSC03718

Zanim zaczniemy się rozpisywać, co w Nowym Jorku widzieliśmy, kilka słów o bardziej praktycznych aspektach zwiedzania. Będąc w tym ogromnym mieście z dziećmi trzeba zdawać sobie sprawę, że łatwo nie będzie. U Helen dzieciaki dawały nam pospać (głównie dlatego, że były przeokrutnie zmęczone), dlatego poranki mieliśmy późne. Zbieraliśmy się około godz. 9, śniadanie, uzupełnianie zestawu do przewijania, przygotowywanie butelek dla Kaliny, trochę prowiantu i już około 11-12 byliśmy gotowi. Nasz autobus na prom o tej porze miewał miejsca siedzące, dlatego mogliśmy spokojnie zaparkować z boku przy siedzeniach wózek i dojechać na prom.

Prom odpływa co 15 minut w godzinach szczytu, a co pół godziny poza nimi. Zazwyczaj jest dość luźny. Ludzie tłoczą się do wejścia, ale to dlatego, że całkiem sporo jest na tej linii turystów skuszonych darmowym rejsem i widokami na Statuę Wolności. Nie trzeba się przeciskać, żeby mieć wolne miejsce, choć oczywiście bez widoku.

Na promie, w drodze na Manhattan

Na promie, w drodze na Manhattan

Ola wspomniała przy jednym z pierwszych rejsów, że czuje się nieswojo w tak dużych zgromadzeniach. Faktycznie w terminalu i na promie widać policję. Ale nie jest to polska policja w postaci lekko butnych czy lekko wystraszonych młodych chłopaków. To włoska policja w postaci lekko brzuchatych miłych gości zachwycających się słodkimi dziećmi i z uśmiechem odpowiadających na wszystkie pytania. Mundurowi z terminali promu na Staten Island to żywcem odlane typy idealne włoskiego policjanta z Nowego Jorku, który do tej pory znaliśmy z filmów. Prawdziwa przyjemność na nich popatrzeć.

Kiedy w końcu zwykle koło godz. 13 udawało nam się dotrzeć na dolny Manhattan zaczynaliśmy zwiedzanie. Jak już pisaliśmy, bardziej niż na miejscach skupialiśmy się na samym pulsie miasta, a więc chodziliśmy i chodziliśmy i chodziliśmy. Staraliśmy się też nie zapominać o jedzeniu (co nam się drzewiej zdarzało). O naszych kulinarnych przygodach nie będziemy się jednak za bardzo rozpisywać, bo nie były zbyt udane. Tom, nasz znajomy nowojorczyk, podesłał nam kilka miejsc, w których koniecznie powinniśmy byli zjeść. Dziwnym trafem nie zaliczyliśmy żadnego z nich.

Flatiron Building

Flatiron u zbiegu Broadway, 23rd Aveanue i 5th Avenue

Nie zobaczyliśmy też kilku miejsc, które bardzo chcieliśmy zobaczyć. Wszystko przez huragan Sandy. Nie weszliśmy na Statuę Wolności, bo jeszcze leczyła rany, otwarto ją 4 lipca, tuż po naszym wyjeździe. Ellis Island prawdopodobnie zostanie otwarta dopiero w przyszłym roku. Wahadłowiec Enterprise pokazał się zwiedzającym 10 lipca, czyli w dzień naszego wylotu z USA. Wbrew pozorom bardzo chcieliśmy w końcu zwiedzić kilka muzeów, ale udało nam się z jednym i to tylko przez kilka godzin – Muzeum Historii Naturalnej. Do muzeów na pewno zajrzymy, kiedy młodzież bardziej je będzie doceniać. Wtedy pewnie na nie same poświęcimy ze dwa tygodnie…Po 6-7 godzinach łażenia i jeżdżenia po mieście zazwyczaj orientowaliśmy się, że już całkiem późno a do domu daleko. Pierwszego dnia zdążyliśmy na prom o 20, drugiego dnia o 20.30, najpóźniej wracaliśmy o 21 albo 21.30, a to już znaczyło, że Helen budziliśmy niewiele przed 23, żeby nas wpuściła. Po prawie tygodniu takich wędrówek byliśmy jak zombie. Zombie szczęśliwe, choć nie do końca spełnione.

Central Park

Central Park

Tak naprawdę w całym tym naszym zwiedzaniu ledwie dotarliśmy do upper sajdów, mówiąc pongliszem. Tyle czasu zajęły nam dolne części Manhattanu, kawałek Brooklynu, Upper West Side i wizyta na Long Island, że 3/4 Nowego Jorku jeszcze przed nami. Poza tą ostatnią, którą zaliczyliśmy jeepem (wydając 15 USD na most i stojąc z godzinę w niedzielnych nowojorskich korkach), chodziliśmy i jeździliśmy/pływaliśmy komunikacją. Zainwestowaliśmy w bilet tygodniowy (30 USD), który chyba nam się w końcu opłacił. Pojedynczy bilet to koszt 2,5 USD, w cenie jest jedna przesiadka, ale często w środku dnia jeszcze gdzieś podjeżdżaliśmy metrem.

Jedno słowo o metrze przy jeździe z dziećmi a szczególnie z wózkiem. Nowojorskie metro, jak chyba większość starych systemów podziemnej kolejki (tak też pamiętamy Londyn), jest średnio przyjazne wózkom. Windy są tylko na niektórych stacjach i zazwyczaj nie prowadzą na powierzchnię. Schody za to są wąskie i jedna osoba niosąca wózek zazwyczaj blokuje idących z przeciwka. Przy wchodzeniu na stację teoretycznie trzeba pokazać się osobie w budce, że wchodzi się z dzieckiem, przeciągnąć kartę w sąsiednim kołowrotku i wtedy osoba z budki odblokowuje szeroką furtkę. W praktyce przestaliśmy się szybko przejmować (ile można czekać aż wycieczka Japończyków przestanie okupować taką budkę) i jedno z nas wchodziło kołowrotkiem i otwierało bramkę od środka. To zazwyczaj wyzwalało alarm, ale żaden rodzic z dziećmi nie przejmuje się takimi głupotami.

Budynek z serialu "Przyjaciele"

Budynek z serialu „Przyjaciele”

Może to dobra metoda na odstraszanie ludzi z dziećmi z metra. Trzeba bowiem przyznać, że mało (w porównaniu na przykład do Warszawy) widać rodziców z wózkami w komunikacji publicznej. My też jak już dojechaliśmy na Manhattan i mieliśmy do wyboru przejechać metrem 2-3 stacje albo się przejść, wybieraliśmy spacer. Noszenie, proszenie, przepychanie się, otwieranie sobie bramek z alarmem nie było warte tak krótkiej trasy.

W autobusie na Staten Island zwyczajowo wózka nie składaliśmy. Raz tylko, przy bardzo późnym powrocie i dość zatłoczonym autobusie kierowca stanowczym głosem kazał nam złożyć wózek nie zważając, że oznacza to wzięcie na ręce ledwo przytomnej ze zmęczenia Kaliny, opanowanie marudzącego Maćka, wypakowaniu części rzeczy z wózka, by się złożył, opanowaniu tych rzeczy przy składaniu wózka, żeby się nie posypały i wrzuceniu wózka w rozsądny sposób na półkę nad kołem. Nie ma jak uszczęśliwić kogoś po 10 godzinach biegania po mieście…

DSC03426

Najciekawszą przygodą kulinarną było za to Shake Shack w Madison Park, czyli przy samej Piątej Alei, z widokiem na Flatiron, najpiękniejszy naszym zdaniem budynek w Nowym Jorku. To burgerownia (tak, tak ta moda dotarła już z Warszawy do Nowego Jorku), do której kolejka ciągnie się czasem przez kilkaset metrów. Dobrym pomysłem było zrobienie drugiego okienka do zamawiania napojów, wtedy można czekać w kolejce po burgera popijając piwo.

Na zwiedzanie kulinarne zabrakło nam czasu, a szkoda, mamy nadzieję, ze kiedyś nadrobimy zaległości, a tym razem jak już mocno burczało nam brzuchu to zatrzymywaliśmy się przy pierwszej lepszej jadłodajni. Raz skusiliśmy się na jedzenie na wagę (otwarty bufet, porcje ważone po nałożeniu przy kasie). To był chyba nasz najdroższy obiad w Stanach, więc serdecznie odradzamy. Najtaniej wychodzą chyba wózki z jedzeniem, my skusiliśmy się na kilka przekąsek za dolara na China Town i nie żałujemy. Jedliśmy też w nienajlepszej knajpce w Little Italy oraz w prowadzonym przez Greka miejscu, którego menu było grube niczym „Wojna i Pokój”, jak głosiła wywieszona na ścianie recenzja kulinarna wycięta z gazety sprzed 20 lat.

Kolejka do Shake Shack

Kolejka do Shake Shack

Shake Shack nie jest tani, ma warszawskie ceny. Burgery kosztują tam od 5 USD, czyli dokładnie tyle ile zapłaciliśmy ostatnio na Powiślu. Piwo niestety jest już dużo ponad warszawskie ceny. Shake Shack jest w Madison Park od 2004 roku i stało się chyba jednym z symboli Nowego Jorku. W jednym z ostatnich odcinków „How I Met Your Mother” jedna z bohaterek mówi, że nie wyjedzie do Włoch, bo za rogiem właśnie otworzyli Shake Shack. I nie było to raczej „lokowanie produktu”.

To tyle luźnych uwag, a już w następnym odcinku naprawdę opiszemy co w tym Nowym Jorku zwiedziliśmy…

Skończyliśmy już blogować, więc wyłączyliśmy komentarze. Nasze posty mogą się teraz starzeć w ciszy i godności:)

  • Tom

    10/10/2013

    Świetna relacja. Stany bardzo mocno chodzą mi po głowie więc chetnie czytam wszystkie relacje, które dotyczą USA i regionów Nowego Jorku.

Sorry, the comment form is closed at this time.