DSC
Kolejne boondockowe doświadczenie przerosło nasze najśmielsze oczekiwania. Zatrzymaliśmy się w miejscowości Mandeville niedaleko Nowego Orleanu, dokładnie po drugiej stronie jeziora Pontchartrain. Nasi gospodarze – Linn i Lynn (co by łatwo zapamiętać) po przejściu na emeryturę 10 lat temu sprzedali dom w Oregonie, kupili dom na kółkach i zostali full-timersami. Dla Linn to szczególnie wygodnie, bo wnuki ma w trzech krańcach USA, może więc jeździć od jednego do drugiego.
Lynn jest pastorem, więc kiedy zwrócono się do niego z prośbą o wzięcie pod opiekę kościółka w Luizjanie, zgodził się. Kontrakt mają na dwa lata, ale jak Bóg da, to pewnie posiedzą dłużej, przerywając posługę dłuższymi wycieczkami po kraju. Teraz razem z Linn mieszkają w swoim motorhomie na placyku obok kościoła i przyjmują strudzonych wędrowców, takich jak my. A przyjmują iście po królewsku. Oprócz miejsca na kampera (z wodą i prądem), a nawet na trzy czy cztery kampery na raz, goście mogą korzystać ze wszystkiego co jest w domu/kościele, czyli łazienek, pralki i suszarki, pokoju dla dzieci, internetu, i co tam jeszcze komu potrzeba. Do tego gospodarze robią wszystko, żeby pobyt jeszcze bardziej uprzyjemnić. Dość powiedzieć, że słynna południowa gościnność objawi się zapewne koniecznością przejścia potem na dietę…
My i gospodarze

My i gospodarze

W niedzielę zostaliśmy zaproszeni na mszę. Kościół nie przynależy do żadnego wyznania. To po prostu grupka ludzi uważających się za chrześcijan, którzy spotykają się na wspólną modlitwę i czytanie Biblii. Atmosfera rodzinna, spotkanie zaczyna się od kubka kawy, potem jest msza bardziej przypominająca interaktywny wykład, bez znanych nam z naszego kościoła rytuałów. Do tego dużo śpiewania starych amerykańskich pieśni religijnych, a także własnych kompozycji. Na zakończenie jest jeszcze pamiątka komunii świętej z kawałka ciasta oraz soku winogronowego.

Wspólnota liczy trochę ponad 30 osób, średnia wieku oscylująca około 60-tki, ale pojawiło się też kilkoro nastolatków. Lynn powiedział nam, że przed Katariną na niedzielne spotkania przychodziło regularnie ponad 50 osób. Huragan jednak pozmieniał dużo nie tylko w krajobrazie. Część ludzi, którzy się ewakuowali, już nie wróciło, inni uznali, że nie czują się już tam dobrze. Ci co zostali są mocno ze sobą zżyci. Po zakończeniu niedzielnej mszy, na którą zostaliśmy zaproszeni, był jeszcze tort (trafiamy na czyjeś urodziny) i sporo jedzenia, spędziliśmy to wczesne popołudnie na przyjaznych rozmowach. Poopowiadaliśmy trochę o sobie, usłyszeliśmy trochę rad co do dalszej podróży, posłuchaliśmy trochę o Luizjanie, poznaliśmy parę ciekawych życiowych historii.

Maciek spędził tam kilka naprawdę przyjemnych dni, mógł pohuśtać się huśtawce, pobawić się w pokoju dla dzieci, przejechać się z Lynn traktorem, który służy głównie do przewożenia mobilnego szamba spod kampera do podłączenia do kanalizacji. Linn była super-ciocią, która rozpieszczała Maćka bajkami i smakołykami, które tak trudno wyciągnąć od rodziców.

Maciek i Lynn na Gatorze

Maciek i Lynn na Gatorze

U Linn i Lynn spotkaliśmy też Malcolma i Terry, którzy rok temu przeszli na system – lato na północy (w ich przypadku Delaware), a zima na południu (w tym roku nawet Meksyk). Sami nie tylko nocują darmowo u innych, ale sami przyjmują też boondockersów. Kusili bardzo mocno, by wpaść latem do nich, ale nie wiemy czy damy radę.

Malcolm, Terry i dwie z ośmiu stóp

Malcolm, Terry i dwie z ośmiu stóp

Mandeville to nie tylko przemili ludzie, ale też doskonały punkt wypadowy do Nowego Orleanu. Ten jest bowiem niecałą godzinę drogi przez jeden z najdłuższych mostów świata. Płaci się za niego tylko jadąc na południe, więc z Mandeville można na okrążyć jezioro i nadłożyć kilkanaście mi drogi, a z powrotem zupełnie za darmo z dzielnicy francuskiej dojechać przez środek jeziora pod kościółek w mniej niż godzinę. Niewiele dłużej jedzie się do plantacji w dolinie rzeki Missisipi. Ale o obu atrakcjach będzie więcej w kolejnych postach.

Skończyliśmy już blogować, więc wyłączyliśmy komentarze. Nasze posty mogą się teraz starzeć w ciszy i godności:)

  • Anonimowy

    06/03/2013

    pozdrowienia dla Gospodarzy.Żeby w polskiej wsi i parafii tak było chociaż odrobinę. Uściski

  • 06/03/2013

    Zachwyca mnie, jak wielkiej różnorodności można doświadczyć (ups: doświadczać) po wyjściu poza swoją tak zwaną strefę komfortu.
    Ludzie, miejsca, wydarzenia… super.

    W Polsce nie za bardzo potrafimy to robić (póki co i oby póki co).
    pozdr cieplutko z zimnej (jeszcze Polski)

Sorry, the comment form is closed at this time.