DSC
Po czterech dniach cieszenia oczu barwami Yellowstone, przyszedł czas ruszyć w drogę. Zmierzamy już w stronę Chicago, mamy wprawdzie jeszcze kilka tygodni zapasu ale, jak na nas przystało, mamy też pomysł co z tymi kilkoma tygodniami zrobić. W każdym razie plan był taki, że z Yellowstone ruszymy prosto do Chicago, rzucając przelotnie okiem na główną atrakcję Południowej Dakoty (tak tak proszę państwa, taki stan istnieje i na dodatek ma jakąś atrakcję).
DSC02943

Ostatni dzień w Yellowstone postawiliśmy Eddiego na parkingu i po dniu intensywnego zwiedzania zebraliśmy się koło 19 (planowaliśmy wyruszyć ze dwie godziny wcześniej, ale nasi wierni czytelnicy wiedzą jak to jest z naszym opuszczaniem interesujących miejsc). No ale wyruszyliśmy. Jako że ostatnie dni nie uświadczyliśmy ani odrobiny internetu nasz plan był następujący: wyjedziemy z parku i kilkadziesiąt mil dalej na pewno znajdzie się jakiś zasięg. A na freecampsites.net będzie jakiś darmowy nocleg w okolicach pierwszego większego miasta na naszej trasie, czyli Cody.

DSC02945
Wcześniej tego dnia studiując mapę zauważyliśmy, że dojazd do Południowej Dakoty nie będzie taki prosty jak się nam pierwotnie wydawało. Odległościowo daleko nie jest – z Cody do Rapid City jest 390 mil. Problem polega na tym, że Cody leży w kotlinie, na wysokości około 5000 stóp. Od granicy z Południową Dakotą oddzielone jest górami – każda z dróg na wschód dochodziła do wysokości powyżej 9000 stóp. Taka zmiana wysokości według mapy zajmowała zaledwie kilkadziesiąt mil. Tacy twardzi nie jesteśmy. Postanowiliśmy dla świętego spokoju nadłożyć trochę drogi, nie zajeździć samochodu i nie zszargać sobie nerwów.
Wyjechaliśmy z parku „20”. Kiedyś wpadliśmy na nią na oregońskim wybrzeżu w Newport, kiedy jechaliśmy jeszcze „101” na północ. Wtedy z drogowskazu dowiedzieliśmy się, że to najdłuższa droga w USA. Zero w jej nazwie oznacza, że prowadzi od wybrzeża do wybrzeża. Ma prawie 5500 kilometrów, a więc podczas naszej wyprawy moglibyśmy się nią przejechać jakieś 7 razy. Tego dnia zrobiliśmy na niej zaledwie ponad 270 kilometrów.

DSC02951

Jadąc „20” na wschód, dziękowaliśmy Bogu, że nie przyszło nam do głowy dostać się tą drogą do Yellowstone – czekałoby nas około 50 kilometrów stromego podjazdu pod górę, tak tylko z niepokojem niuchaliśmy czy aby hamulcom nic nie dolega, większą część zjazdu pokonując na drugim biegu. Wyjechaliśmy z wysokości 2598 m n.p.m. (Przełęcz Sylvan na terenie Yellowstone) i po tych mniej więcej 50 kilometrach dojechaliśmy na wysokość 1745 metrów. Nie wygląda to dramatycznie, ale miejscami spadki są dużo większe niż trudne dla naszego jeepa 10%.

Droga w parku jest niezwykle malownicza. Potem zapewne też, ale tego możemy się tylko domyślać, bo dopadł nas zmrok, niemniej jednak co nieco widzieliśmy: wokół nas rozpętała się iście apokaliptyczna burza. Bez grzmotów, bez deszczu, błyskawice oświetlały krajobraz z każdej strony, pokazując groźne zarysy gór. Zjawisko było tak odrealnione, że gdy dojechaliśmy do tamy przy zbiorniku Buffalo Bill i wjechaliśmy do długiego tunelu wykutego w górze oboje poczuliśmy się jakbyśmy jechali do wnętrza ziemi albo prosto do piekieł… To wrażenie zostało nawet przez chwilę po wyjeździe tunelu, bo nadal nad okolicą szalały niesamowite błyskawice.

Wyjechaliśmy jednak w tym samym wszechświecie i niedługo potem, koło 22, dojechaliśmy do Cody, założonego na przełomie wieków przez Buffalo Billa, który zwietrzył w żyznej i leżącej na szalku do Yellowstone okolicy dobry interes. Nas jednak za bardzo nie skusił. Co prawda w mieście są dość tanie kempingi, ale po przygodzie z noclegami w Yellowstone chcieliśmy jak najszybciej wrócić do nocowania za darmo. Zasięg w telefonie się nie pojawił, internet udało nam się złapać pod Wendy’s. Szybki rzut oka na freecampsites.net uświadomił nam, że prędko tego wieczoru się nie położymy…
DSC02962
I tak, ciemną nocą, zaopatrzeni na stacji benzynowej w napoje energetyzujące i batoniki, nie widząc nic poza odblaskami przy drodze i znakami przewróconymi przez wiatr, wyruszyliśmy w stronę odległego o prawie 140 mil Riverton… Podążaliśmy historyczną „20”, która podobnie jak my postanowiła ominąć wysokie szczyty (Cloud Peak ma ponad 4000 metrów) pasma Bighorn.

Przejechaliśmy jakieś 50 mil zostawiając burzę z tyłu, gdy dojechaliśmy do parkingu z informacją turystyczną (informującą gównie o występujących licznie w okolicy grzechotnikach), toaletami i stołami piknikowymi. Stała wprawdzie tabliczka „No overnight camping”, ale przecież camping i parking to nie to samo, nie? Zresztą była prawie północ, wiatr urywał głowy a na parkingu stała już jakaś klasa C. Ustawiliśmy się obok, ustawiliśmy budzik na 7 rano i poszliśmy spać z nadzieją, że nikt w nocy do nas nie zapuka. Byśmy czuli się bardziej swobodnie jeszcze po nas, już po północy zajechały na parking dwa tiry i ich kierowcy też poszli spać. Przynajmniej nie będziemy sami płacić mandatu.

DSC02963

Na szczęście nikt nie zapukał. Ciągle do końca nie wiemy, czy Wyoming pozwala nocować na takich parkingach czy nie. Stan też chyba nie wie, bo w kilku źródłach było napisane, że nie ma ogólnostanowych przepisów regulujących tą kwestię. Woleliśmy nie dyskutować o tym ze stróżami prawa, dlatego szybciutko, jak na nas, zebraliśmy się i już przed 8 rano ruszyliśmy w dalszą drogę przez zielone wzgórza Wyoming. Nasza trasa dalej prowadziła „20”, ale planowaliśmy szybko odbić na północ, by wjechać na międzystanową „90”, by praktycznie dojechać nią już do Chicago.

DSC02967

Zatrzymaliśmy się na kawę i internet w McDonaldzie (nic innego nie znaleźliśmy…) w miejscowości Thermopolis. Przez chwilę mieliśmy nadzieję, że uda nam się sprzedać przyczepę, bo ktoś był nią mocno zainteresowany, ale niestety rozbiło się o pieniądze. Kusiło też by zostać w mieście kilka godzin i popluskać się w miejscowych gorących źródłach, ale kolejny nocleg znaleźliśmy dość daleko i znowu byłoby trudno do niego dojechać. Ruszyliśmy dalej „20”, która za Thermopolis prowadzi w kanionie wyrzeźbionym przez rzekę Bighorn.

Potem zrobiło się trochę bardziej monotonnie – trawiaste wzgórza ciągnące się po horyzont, na których jedynym urozmaiceniem były krowy, owce lub instalacje naftowe. zdecydowanie wolimy instalacje naftowe i to nie kwestia sentymentu, a bardziej prostego faktu, że krowiaste okolice Wyoming nie pachną najlepiej. To w końcu chyba najbardziej kowbojski stan, taki przynajmniej ma pomysł na turystyczny marketing. Chociażby okolice Cody, gdzie Buffalo Bill miał swoje ranczo z ponad 1000 sztuk bydła i dalej zarabiał na turystach spragnionych kowbojskich wrażeń. Nas jednak to w ogóle nie ciągnęło. Dlatego przez środkowe Wyoming przemknęliśmy tak szybko, na ile pozwolił nam wódz Grand Cherokee.

Z pozdrowieniami dla kolegów z Janzuru

Z pozdrowieniami dla kolegów z Janzuru

Jechaliśmy i jechaliśmy i jechaliśmy i jechaliśmy…i w końcu koło godz. 19 dojechaliśmy do Devil’s Tower, położonej zaledwie kilkadziesiąt kilometrów od granicy Wyoming z Południową Dakotą. Mieliśmy rzucić nań tylko okiem, cyknąć fotkę i jechać dalej, ale miejsce znane z „Bliskich spotkań trzeciego stopnia” tak nas zauroczyło, że postanowiliśmy zatrzymać się tam na noc, zwłaszcza że widoków na żaden darmowy kemping nie mieliśmy, a ten w parku pod Diabelską Wieżą okazał się najtańszy.