DSC
Każdy, kto wyjeżdża na wschód z Capitol Reef staje przed dylematem. Cel ostateczny jest jasny – to prędzej czy później Moab i dwa parki narodowe – Canyonlands i Arches. Ale dojechać tam można na dwa sposoby – dalej „24” na północ, kilkadziesiąt mil po międzystanowej 70 i potem już z górki kilkanaście mil „191”. Można też z „24” skręcić na południe na „95” i dojechać do Moab od dokładnie z drugiej strony.
Obie drogi mają same zalety. No może ich jedynym minusem jest to, że nie mają wszystkich plusów swojej alternatywy. Droga na południe to między innymi park narodowy Hovenweep, zarządzana przez BLM Cedar Mesa (oba miejsca z licznymi indiańskimi zabytkami z czasów prekolumbijskich). Dodatkowo park narodowy Natural Bridges oraz najbardziej wysunięta na południe część Canyonlands, czyli The Needles.
 DSC01580
Droga na północ jest przede wszystkim krótsza, a jej najjaśniejszym punktem jest park stanowy Goblin Valley. My wybraliśmy drogę na północ, głównie dlatego, że, jak policzyliśmy, wcale nie zostało nam już dużo czasu. Do tego widzieliśmy zdjęcia z Doliny Goblinów i chwyciły nas za serca. W opisach można było też wyczytać, że dzieci mają tam fantastyczną radochę, więc uznaliśmy, że sprawdzimy czy Maciek ma w sobie trochę normalnego dziecka (jak na razie nasze próby zarażenia Maćka miłością do natury kończą się jego deklaracjami jak bardzo uwielbia miasto i kawiarnie, gdzie można jeść ciastko i popijać soczek).
  DSC01531
Na skrzyżowaniu „24” i „95” skręciliśmy więc na północ. O nocleg przy Goblin Valley nie jest trudno. Do parku skręca się z „24” na Temple Mountain Road. Potem trzeba jeszcze raz skręcić w lewo już do drogi prowadzącej wyłącznie do parku. Temple Mountain Road prowadzi dalej prosto. Właśnie przy tym skrzyżowaniu jest kilka opcji do wyboru. Jedna to skręcić do parku i zaraz szukać po prawej polnej drogi prowadzącej na skałki. Kiedy dojechaliśmy tam po południu, na wzniesieniu stało kilka rv. Druga możliwość to jazda dalej prosto Temple Mountain Road. Jakieś kilkaset metrów za skrzyżowaniem po lewej stronie jest bardzo duży parking z miejscami na ognisko (okolica jest absolutnie wyczyszczona z drewna, więc porzućcie nadzieję) oraz toaletą. Pierwszej nocy oprócz nas nocowało tam jeszcze kilka rv i paru namiotowców. Drugiej nocy zrobiło się trochę bardziej pusto. Dalej od skrzyżowania jest jeszcze kilka takich parkingów, na których można spędzić noc.
 DSC01571
Goblin Valley okazał się dokładnie tak fantastyczny, jak to wynikało z opisów. To miejsce, którego podróżnicy z dziećmi (ani ci, którzy dziećmi choć trochę się czują) absolutnie nie powinni ominąć. Niestety karta America the Beautiful parków stanowych nie obejmuje, więc musieliśmy uiścić opłatę w wysokości 7 USD za całą rodzinę, ale warto było.
DSC01544
Goblin Valley w porównaniu do wszystkich wielkich parków narodowych Utah wydaje się jakimś mikrusem, śmiesznym urwisem, który przycupnął z boku. Ale daje dużo radości na cały dzień (o ile wytrzyma się palące słońce). Jego największą atrakcją są trzy doliny pełne formacji skalnych przypominających wioskę smerfów zamienioną w kamień na tle kamiennego miasta z bajkowymi wieżami. Wszystko to prawie puste (tłumy ludzi gromadzą się w okolicach parkingu, dalej już im się chodzić nie chce), i, co najlepsze, pomiędzy tymi smerfowymi chatkami, skrzatami w fantazyjnych kapeluszach i przerośniętymi grzybami nie prowadzą żadne wyasfaltowane chodniki. Można iść gdzie się chce, a nawet wspinać się na co bardziej dostępne „budowle”.
DSC01546
Dosyć dobrze spenetrowaliśmy pierwszą dolinę, dalej się nie zapuszczaliśmy, bo słońce przypalało niemiłosiernie a wody nie mieliśmy za dużo (wybierając się w te okolice warto zaopatrzyć się w duuuże ilości wody, gdyż nawet w parku stanowym do wyboru ma się drogą butelkowaną – normalnych sklepów w okolicy brak – lub zapiaszczoną studniową). Te kilka godzin, które tam spędziliśmy były faktycznie niesamowitą rozrywką dla Maćka. Właził na skały, kazał sobie robić zdjęcia, biegał, przeciskał się przez naturalne okna, wynajdywał i penetrował alkowy. Raz czy dwa zjechał gdzieś na tyłku, ale wcale go to nie zniechęciło. Pod koniec to my nie dawaliśmy rady wchodzić na co bardziej strome górki, na które próbował nas zaciągną Maciek.
 DSC01549
A jak właściwie powstała Dolina Goblinów? To teren, gdzie erozja odkryła formacje skalne utworzone z osadów naniesionych przez śródlądowe morze około 170 milionów lat temu. Teraz woda, wiatr i słońce dalej chłostają gobliny tworząc z nich coraz bardziej fantazyjne kształty. Biały człowiek trafił do tego miejsca dopiero w latach 20. zeszłego wieku. Niejaki Artur Chaffin, właściciel firmy transportowej z okolicy szukał skrótu między Green River i Caineville i znalazł to miejsce. Odkryciem się nie za bardzo podzielił, ale 20 lat później wrócił, porobił zdjęcia i kiedy tylko pokazał je światu, zrobiła się z tego atrakcja turystyczna. Stan Utah szybko więc ogłosił ją parkiem stanowym, żeby federalni z Waszyngtonu im nie podkradli kolejnego miejsca na park.
DSC01553
Dodatkową atrakcją w okolicy jest San Rafael Swell, część większej formacji jaką jest San Rafael Reef. Przez niektórych nazywana jest najbardziej skrywaną tajemnicą Utah. Faktycznie nie prowadzą do niej żadne ulotki z odwiedzanych przez nas wcześniej punktów informacyjnych. Nikt jeszcze sobie jej nie zaklepał i częściowo chyba administruje nią BLM, ale w praktyce nie robi za wiele. To się pewnie zmieni, bo przy wjeździe do Goblin Valley można już dostać ulotki o tym miejscu.
 DSC01540
San Rafael Swell to skalna ściana z pięknymi i mało uczęszczanymi szlakami, w tym dwoma kanionami szczelinowymi, uważanymi za najpiękniejsze w całej Utah (tu zwykle przytomnie się dodaje, że Buckskin Gulch, w którym byliśmy wcześniej, podpada terytorialnie pod Arizonę). Przeszliśmy się jednym z tych kanionów, Little Wild Horse Canyon. Nie był może aż tak piękny jak Buckskin, ale i tak robił niesamowite wrażenie. Miejscami był tak wąski, że Kalina spokojnie sięgała łapkami obu ścian na raz. Okazał się też całkiem popularny i co chwila mijaliśmy rodziny z dziećmi i studenciaków (dziwnie się czujemy w takim towarzystwie, 60-latkowie wyglądają na szlakach jakoś bardziej naturalnie).
 20130602_150203
Little Wild Horse Canyon można zrobić w pętli z Bell Canyon. To daje wtedy 8 mil przewidzianych na 4-6 godzin. Dla nas to był zdecydowanie za dużo. Poza tym nawet na prostym w sumie fragmencie, który przeszliśmy zdarzały się półtorametrowe głazy do przeskoczenia. Samemu – żaden problem, z Kaliną w nosidełku i nawet dość dobrze współpracującym Maćkiem (kawiarnie dalej są jego marzeniem, ale skacze po skałach coraz lepiej) łatwo nie było.
 20130602_150942
Na koniec jeszcze sugestia dla prawdziwych twardzieli. Tuż przed skrzyżowaniem z Temple Mountain Road z „24” odbija na prawo żwirowa droga prowadząca w pustkę ciągnącą się po horyzont. To trasa do Maze, najbardziej odległej i najrzadziej odwiedzanej części parku Canyonlands. By tam dotrzeć trzeba się przygotować na porządną jazdę. Tą żwirową drogą jedzie się ponad 50 mil i nie należy się na nią zapuszczać zwykłym samochodem, a nawet takim z napędem 4×4 lepiej nie próbować po deszczu. My nie byliśmy na tyle twardzi, żeby spróbować. Widoki są ponoć bajeczne (ale o inne trudno w południowym Utah), do tego można zaliczyć takie atrakcje jak Dirty Devil River. Zielone brzegi tej rzeki oraz labirynty The Maze były ulubionymi kryjówkami różnych złoczyńców Dzikiego Zachodu, między innymi Butcha Cassidy’ego. Nikt się tam najzwyczajniej w świecie po niego nie chciał zapuścić…
20130602_150407
Z jednego z najbardziej „ubocznych” miejsc południowego Utah przyszło się nam teraz przenieść do najbardziej skomercjalizowanego zakątka, czyli Moab i dwóch pobliskich parków narodowych. Żeby jednak nie przesadzać z tą cywilizacją znaleźliśmy sobie darmowy nocleg i dotarliśmy do niego przed zmrokiem. 8,5 mili przed zjazdem na Arches ze „191” w lewo odbija Willow Springs Road. Na niej po niecałej mili zaczynają się miejsca na nocleg. To całkiem popularny dziki kemping, ale wszyscy mają całkiem sporo prywatności. Za to nie sposób uciec od cywilizacji. „191” do Moab jest zatłoczona jak Marszałkowska, do późna jeżdżą też pociągi pobliską trasą kolejową. No ale jak na darmowy nocleg i zaledwie kilka mi do Arches i niecałe 30 mil do Canyonlands to nie ma co narzekać…