
Stonehenge to jedna z tych atrakcji, którą trzeba zobaczyć. Niby kilka kamieni rzuconych między pofałdowane, zielone pola środkowej Anglii. Miejsce ogrodzone i skomercjalizowane, ale nadal pełne tajemnicy i energii. Oto krótki przewodnik i poradnik, jak zwiedzić Stonehenge za darmo…
O TYM PRZECZYTASZ W TYM WPISIE
Kamienne i drewniane kręgi 20 lat temu
Do Stonehenge pierwszy raz przyjechaliśmy w 2001 roku podczas szalonej autostopowej studenckiej wyprawy do pracy w Dublinie, która skończyła się w południowym Dorset w pewnym przypadkowym miasteczku na Jurajskim Wybrzeżu, które stało się naszym domem przez kilka kolejnych pracowitych wakacji. Zanim jednak zaczęliśmy smażyć ryby i frytki zgłodniałym turystom, udaliśmy się jeszcze na tygodniową przejażdżkę stopem po tych wszystkich shire’ach, które im dalej na północ, tym bardziej wyginają język. Spróbujcie choćby wymówić Gloucestershire, tak żeby zrozumiał was Brytyjczyk.
Może właśnie dlatego Tolkien, unieśmiertelniając ten, tak mu znajomy krajobraz, nazwał go po prostu Shire. Krążyliśmy po wąskich drogach, żywopłotowych tunelach z pożyczonym namiotem i paroma funtami w kieszeni, ucząc się w praktyce, jak trudne jest życie dzikich biwakowiczów w Anglii i jak wygląda typowy angielski las. A wygląda jak (surprise, surprise) grupka zarośniętych i spętanych drutem kolczastym entów.
Ta tygodniowa wyprawa była i tak dużo mniej szalona niż cała nasza podróż na Wyspy, w którą wybraliśmy się bez namiotu i mapy. Nasi dobrzy gospodarze pożyczyli nam te dwa, jakże przydatne sprzęty, a drugi z nich wskazał nam kręgi – zarówno kamienne, jak i drewniane. Tak trafiliśmy chociażby do ogromnego neolitycznego kręgu w Avesbury – wsi w Wiltshire. Jest on tak duży, że zmieścił część wsi oraz pokręcone nawet jak na Anglię skrzyżowanie. Gdyby je wyprostować, to z satelity całość założenia przypominałaby krzyż celtycki.
Jak się mieszka w emanującym tajemniczą energią kręgu? Podobno bywało niełatwo. W latach 60-tych i 70-tych przyciągał on tłumy druidów i hippisów, którzy nie przejmowali się mieszkańcami i oddawali się swoim mniej lub bardziej obrazoburczym obrzędom. Wielodniowe, głośne i kolorowe nasiliły się, kiedy zamknięto i skomercjalizowano nieodległe Stonehenge. Z czasem hippisowska fala minęła i do Avesbury wrócił spokój.
Odwiedziliśmy też drewniany krąg niedaleko Stonehenge dla ułatwienia nazwany Woodhenge. Wtedy zupełnie nie powiązaliśmy ze sobą tych miejsc. Znaleźliśmy go na mapie niedaleko słynniejszego kamiennego brata i z jakiegoś powodu uznaliśmy, że musimy go zobaczyć. Był to chyba najciekawszy punkt naszego wyjazdu. Na niewielkiej łące czekało na nas trochę wbitych w ziemię betonowych pali i tablica z informacją, że tu prawdopodobnie, ale nie do końca na pewno, był sobie kiedyś drewniany krąg. Dawno już go nie ma, bo drewno średnio lubi podmokłe łąki, ale w najbardziej prawdopodobnych miejscach wbicia pali wylano trochę betonu. Zaznaczono, żeby się do tej rekonstrukcji za bardzo nie przywiązywać, bo w sumie niewiele wiadomo. Gdyby nie fakt, że zapadał już zmierzch, siąpiło, było może z 10 stopni, a my mieliśmy cienkie śpiwory i namiot pamiętający początki rządów Margaret Thatcher, to może byłoby i śmiesznie.
Była też i wizyta w Stonehenge. Na pełnym legalu z biletami kupionymi za ostatnie w portfelu (zarobione już w Anglii) funty. Przeszliśmy tunelem z wystawą, obeszliśmy kręgi po ścieżce tuż obok tłumu, który stał sobie bez biletów za siatką i kiedy dumaliśmy, jak bardzo jest grzecznie, dorosło i cywilizowanie, przechodzący niedaleko człowiek zrzucił całe ubranie, przeskoczył przez ogrodzenie i przebiegł przez środek kręgu wrzeszcząc i machając rękami. Zupełnie nago. How British is that?
Stonehenge – co to właściwie jest?
Okazał się jednak, że do pełnego doświadczenia Stonehenge było nam daleko. Tu będziemy musieli cofnąć się trochę bardziej niż 20 lat i zacząć od samego początku. Problem ze Stonehenge jest tylko taki, że jest ukrywa jeszcze wiele tajemnic i każde kolejne wykopaliska czy badania dostarczają nowych sensacji.
Nie wierzycie? Wrzućcie hasło „stonehenge” w google news, albo nawet nie wrzucajcie. Jak dobrnęliście aż tutaj, to algorytm Google już dobrze wie, że Stonehenge trzyma waszą uwagę wystarczająco długo i sam was znajdzie. Zobaczycie dziesiątki artykułów z ostatnich miesięcy i to nie w nudnych naukowych periodykach, ale w tak interesujących mediach, jak Salisbury Journal, czy Daily Mail, o nowych teoriach, świeżych odkryciach, dyskusjach i opiniach na tripadvisorze, czy powrocie Stonehenge do Walii (to był akurat primaaprilisowy żart nawiązujący do pochodzenia części użytych kamieni).
Na pytanie, czym jest Stonehenge, najprościej odpowiedzieć, że to neolityczny kamienny krąg. Mamy takich kilka w Polsce, chociażby kamienny krąg w Węsiorach na Kaszubach. Panuje mniej więcej zgoda co do tego, że Stonehenge było sanktuarium związanym z kultem słońca. Ale miało być też druidzką świątynią, miejscem koronacji pierwszych królów angielskich, mapą nieba i prehistorycznym kalendarzem, przykładem rzymskiego zamiłowania do symetrii. Być może w każdej z tych teorii jest trochę prawdy, stąd ich żywotność i zdolność do powracania co jakiś czas wraz z nowymi odkryciami.
Nie będziemy się tu zagłębiać w historię tego miejsca. Wszystkim, którzy się tam wybierają i znają angielski, polecamy stronę English Heritage poświęconą Stonehenge. Znajdziecie tam ogrom materiałów, grafik, map i historii. My podzielimy się tylko dwiema informacjami, które nas najbardziej zaskoczyły i zrobiły na nas największe wrażenie.
Pierwsza to okres życia Stonehenge. Zwiedzając prehistoryczne kompleksy, czy pojedyncze budynki zazwyczaj widzimy je oczami wyobraźni jako punkty w przeszłości. Powstały, miały swój moment w historii, który został w ten czy inny sposób zachowany i utrwalony do naszych czasów. W przypadku ważnych budynków funkcjonujących do dzisiaj, jak Zamek na Wawelu, łatwo nam zrozumieć, jak zmieniał się ich wygląd czy funkcja (np. z obronnej na rezydencję) na przestrzeni wieków. Ale z prehistorią jest trudniej. Jeśli coś miało być świątynią ku czci słońca, to nią było. Cmentarzem – to było cmentarzem. Powstało, spełniło się, zostało opuszczone czy zniszczone.
Stonehenge – czas i przestrzeń
Tymczasem historia Stonehenge była pisana przez kilka tysięcy lat, a sanktuarium powstawało przez około jedno millenium. Około 3000 lat p.n.e. zostały usypane z ziemi pierścienie i rowy. Z tego czasu pochodzą również tzw. jamy Aubrey’a (Aubrey Holes). Jest ich 56. Wiąże się je z drewnianą konstrukcją otaczającą kręgi, ale twierdzono też, że odgrywały główną rolę w przewidywaniu zaćmienia słońca i księżyca. Jamy i ich bezpośrednie okolice były też miejscem pochówku 64 skremowanych ciał. Wiadomo już, że ludzie ci zmarli w odległej o ponad 150 km Walii albo przebywali tam tuż przed śmiercią.
Kręgi z kamienia powstawały i były ustawiane w różnej konfiguracji na przestrzeni kilkuset lat około roku 2500 p.n.e. Przez kolejny tysiąc lat wybudowano między innymi 3-kilometrową aleję prowadzącą ku rzece Avon. Pojawiły się mniejsze koncentryczne pierścienie jam, czy kopcowe cmentarzyska z epoki brązu jak King Barrow Ridge, które, z tego co pamiętamy opisy, z jakiegoś powodu nie zawierają szczątków ludzi, a co najwyżej kości zwierzęce.
I tu dochodzimy do drugiego zaskoczenia. Obszar powiązany ze Stonehenge jest ogromny. To nie tylko niewielki w sumie kamienny krąg, ale szereg powiązanych ze sobą elementów rozrzuconych w promieniu kilku kilometrów. Również „nasz” drewniany krąg, teraz opisany i utrzymany lepiej niż kiedyś, leżący dokładnie 3 kilometry od swojego kamiennego odpowiednika. Prawdopodobnie zbudowano go w miejscu dobranym pod kątem letnich wschodów słońca. Potwierdza to odkrycie śladów innej nieodległej drewnianej struktury ułożonej pod wschody w czasie zimy. Stonehenge jest więc centrum dużego kompleksu świątyń, sanktuariów, cmentarzy i miejsc spełniających różne funkcje i budowanych na przestrzeni ponad tysiąca lat.
Stonehenge zaczęło tracić swoje znaczenie gdzieś ok. 1500 roku p.n.e. Mniej więcej około roku 800 p.n.e nieopodal powstaje umocniony fort na wzgórzu nad rzeką Avon. W czasach rzymskich będzie to obóz wojskowy. Oczami wyobraźni widzieliśmy, jak znudzeni rzymscy żołnierze chodzą po megalitycznych ruinach i próbują sobie wyobrazić to miejsce w czasach świetności. Czyli robią dokładnie to samo, co my spacerując wśród rzymskich ruin. Dokonane odkrycia sugerują jednak, że dla brytorzymian (chyba tak będzie najpoprawniej historycznie i politycznie) Stonehenge odgrywało większą rolę. Nie do końca jednak wiadomo jaką.
Stonehenge bardzo szybko stało się też miejscem badań naukowych i protoarcheologii. Na polecenie króla Jakuba I pierwsze wykopaliska i szkice wykonano już na początku XVII wieku. Symetrię konstrukcji i zaawansowanie technologiczne skłoniło pierwszych badaczy do wysnucia teorii, że Stonehenge zbudowali Rzymianie.
Nowoczesne badania to przede wszystkim lata powojenne, choć już na zdjęciach z początku XX wieku widać, że w jakimś zakresie teren był ogrodzony i pilnowany. Wykopaliska są wciąż prowadzone, a Stonehenge nadal dostarcza nowych odkryć i kryje jeszcze wiele niespodzianek. Potwierdzenie rzymskiej aktywności na terenie kompleksu to kwestia ostatniej dekady. Ostatnim „newsem” jest zakończenie przekrojowego badania DNA szczątków osób z wczesnej ery brązu pochowanych w Stonehenge i okolicy. Okazuje się, że byli to potomkowie grup przybyłych z kontynentalnej Europy, którzy nie łączyli się z miejscowymi. Stonehenge jest więc dziełem imigrantów, najwyraźniej bardziej zapatrzonych w słońce i siebie niż w gospodarzy ziemi, na którą przybyli.
Jak zwiedzić Stonehenge?
Można po bożemu, jak my te 20 lat temu, aczkolwiek od tego czasu przybyło trochę atrakcji i mocno przemodelowano okolicę. Poza wizytą wokół kamiennego kręgu dodatkową atrakcją jest stała i czasowa wystawa w muzeum (visitors center), zrekonstruowana wioska neolityczna z „żywą i rozmowną wkładką ludzką” oraz oczywiście sklepik z pamiątkami i kawiarnia. Razem z wizytą na okolicznych punktach można tak podobno spędzić prawie cały dzień. Jesteśmy w to w stanie uwierzyć. Nie można już za to podjechać pod sam krąg i zobaczyć kręgów nie wysiadając z samochodu.
Ile kosztuje wejście do Stonehenge? Ceny biletów zaczynają się od 21,10 GBP (110 PLN) za osobę dorosłą i 12,70 GBP (66 PLN) za dziecko (5-17 lat). Bilet rodzinny dla dwójki dorosłych i maksymalnie trójki dzieci to koszt 54,90 GBP (285,5 PLN). W sezonie visitors center i ogrodzony teren są otwarte od godz. 9.30 do godz. 19, poza sezonem do godz. 17. Stonehenge jest otwarte codziennie, z wyjątkiem Bożego Narodzenia. Tu znajdziecie pełen cennik biletów do Stonehenge i godziny otwarcia kompleksu.
W normalnych, pozapandemicznych latach pewnie lepiej zarezerwować wejście ze sporym wyprzedzeniem. My Anglię nawiedziliśmy latem 2020 roku, kiedy epidemia trochę zelżała i wtedy właściwie wszystkie otwarte atrakcje (a niestety sporo pozostawało zamkniętych) można było zwiedzać rezerwując bilety z dnia na dzień.
Oczywiście kupienie biletu nie zamyka nam drogi na ścieżki do darmowych atrakcji w okolicy. Można więc przejść się chociażby do King Barrow Ridge czy Woodhenge i pochodzić sobie po okolicy. Co też my uczyniliśmy odkrywając przy okazji kilka rzeczy, o których nie mieliśmy pojęcia.
Jak zwiedzić Stonehenge za darmo?
W sieci znajdziecie kilka przewodników, jak to zrobić. Jeśli przyjechaliście tu dla zobaczenia kamieni, nie ciągnie was ani do neolitycznych domków, ani do muzeum, chcecie poczuć aurę tajemnicy i wpisać też sobie sanktuarium w szerszy przestrzenny kontekst (albo tak jak my do ostatniej chwili nie jesteście pewni czy się do Stonehange wybierzecie a nawet jeśli to czy dojedziecie przed 19, więc nie chcecie kupować biletów z wyprzedzeniem), to darmowe zwiedzanie po otwartych, publicznych ścieżkach będzie nawet lepszym doświadczeniem niż to płatne. Oto jak to zrobić, a przede wszystkimi jak tego nie robić.
Sposób nr 1 dla zaawansowanych piechurów.
Tą drogę rozważaliśmy, ale nie chcielibyśmy narazić się naszym dzieciom, które by z zemsty zamarudziły nas pewnie na śmierć. Zakłada on bowiem naprawdę długi spacer. Koniec końców i tak zrobiliśmy trasę zdecydowanie dłuższą, ale z kilkoma niespodziewanymi atrakcjami, więc młodzież dopiero w samochodzie poczuła, ile zrobiła kilometrów.
Wędrówkę do Stonehenge można zacząć przy wspominanym już przez nas drewnianym kręgu. Nie powinno być tam problemu z parkowaniem, wygląda ono zresztą dość polsko. Jest małe przygotowane miejsce do parkowania, ale i tak wszyscy stają na poboczu drogi.
Drewniany krąg mijamy z lewej wzdłuż płotu, przechodzimy przez furtkę prowadzącą na szlak, po mniej więcej 300 metrach skręcamy w prawo. Dalej idziemy prosto przez kolejne prawie 1400 metrów aż dochodzimy do leśnej drogi, skręcamy w lewo, w prawo i w lewo. Po kolejnych 800 metrach dochodzimy do furtki prowadzącej na otwarte po horyzont pole, idziemy przez nie na przełaj przez około 1200 metrów i jesteśmy na miejscu. Tam, po drugiej stronie siatki czeka na nas Stonehenge. Asfaltowa ścieżka wyznaczona dla biletowanych gości jest ledwie kilka metrów bliżej. Zobaczycie to poniżej na załączonej mapce.
Ten ponad 3,5-kilometrowy spacer można sobie jeszcze trochę wydłużyć odbijając w stronę King Barrow Ridge. Ta dumna nazwa skrywa kurhany zarośnięte gęstymi drzewami, więc samemu sobie trzeba odpowiedzieć czy warto nakładać dla nich drogi. Trasę można też nieco skrócić przecinając na skos pole przy drewnianym kręgu. Na mapach google widać wydeptaną przez nie ścieżkę i chyba jest to ścieżka legalna bo na samym środku pola czeka na nas tablica informacyjna. Przecież nie stawiano by jej dla owiec.
Z tą trasę jest tylko pewne ale, nawet nie jedno a podwójne (bo kto by widział, by w Anglii kończyć na jednym ale, bitterze, albo lagerze:).
Sposób nr 2 dla mniej zaawansowanych piechurów.
To trasa, którą zdecydowaliśmy się sprawdzić osobiście. W dużej mierze pokrywa się z trasą nr 1, ale jest od niej krótsza o prawie 1,5 km. Rozpoczęliśmy ją nie przy Woodhenge, ale parkując samochód TUTAJ. Następnie weszliśmy na polną drogę obok stacji trafo. Ruszyliśmy na południe i po kilkuset metrach doszliśmy do skrzyżowania, które łączy tą drogę ze szlakiem od drewnianego kręgu.
Z opisu i satelity obie trasy (nr 1 i nr 2) wyglądały na łatwe, miłe i przyjemne. Jest jednak coś, co nie zawsze widać z satelity i między literkami na blogach. To krowy i owce, a przede wszystkim ich męskie odpowiedniki czyli byki i barany. Angielskie szlaki często nie prowadzą bowiem po drogach, ale przez łąki, na których odbywa się normalny wypas. i tak też było w sierpniu, kiedy dotarliśmy do Stonehenge. Przy drewnianym kręgu pasło się spore i w miarę przyjaźnie wyglądające stado owiec.
Za to łąkę między King Barrow Ridge i Stonehenge zajmowało ogromne stado krów. Jego męska część stanęła sobie przy furtce, jak osiłki na dyskotekowej bramce. Byki nie wykazywały agresji, tylko łypały na nas z zaciekawieniem. Nie chcieliśmy im jednak dawać okazji do udowodnienia swojej zdecydowanej przewagi. Poszliśmy dalej prosto drogą wzdłuż King Barrow Ridge licząc, że ominiemy stado boczną furtką. Takiej jednak już nie było. Musieliśmy zawrócić i przyznać się do porażki.
Tak wygląda ta trasa (na żółto wygodna ścieżka, na czerwono bramka z bykami, na niebiesko spacer w tą i z powrotem wzdłuż King Barrow Ridge, na czarno trasa dostępna tylko dla kowbojów i innych pogromców byków).
Sposób nr 3, czyli przejście przez Matrix (cz. II)
Niezrażeni zrobiliśmy drugie podejście, wykorzystując znaną nam z pewnego brytyjskiego bloga trasę nr 3. Samochód zaparkowaliśmy tym razem na Willoughby Road przy osiedlu zbudowanym dla zlokalizowanej tu jednostki wojskowej i ruszyliśmy szeroką, szutrową drogą, która po 1,5 km doprowadziła nas do celu! Co więcej, z dobrym samochodem można podjechać jeszcze bliżej, aczkolwiek… No właśnie, tu się pojawia wspominany w śródtytule Matrix. A dokładniej jego najdziwniejsza część (i nie mówimy tu o przemianie braci Wachowskich w siostry Wachowskie), czyli impreza w Zion w środku drugiego epizodu matrixowej trylogii.
Otóż mnie więcej 300-400 metrów przed Stonehenge wyrasta… hippisowskie miasteczko. Kiedy szliśmy przez nie około godz. 19 powitała nas impreza na całego. Wśród 40- i 50-letnich kamperów, namiotów i legowisk w krzakach, tańczono, pito i bawiono się na całego. Fruwały dredy, po polach niósł się beat oraz aromat palonego ziela. Biegały psy, płonęły ogniska, tu i ówdzie ktoś szykował kolację. Z dwójką dzieci wyglądaliśmy tam jak przybysze z jakiegoś innego, dziwnego świata.
Fakt, że miasteczko jest mocno zmotoryzowane sugeruje, że można do niego doechać samochodem. To prawda, ale droga jest pełna wertepów, więc nie zachęcamy do pokonywania tej trasy jakimś minisamochodzikiem z wypożyczalni bez pełnego ubezpieczenia. A taki właśnie mieliśmy.
Przy samym Stonehenge do ścieżki wzdłuż płotu prowadzi furtka z oznaczeniem publicznego przejścia. Biegnie chyba śladem dawnego chodnika między nieistniejącą już dzisiaj jezdnią a płotem. Okolica wygląda zdecydowanie inaczej niż przy naszej pierwszej wizycie. Zlikwidowano tunel, gdzie kiedyś była wystawa i kasy biletowe. Parking i muzeum przeniesiono dwa kilometry od kręgów, zdjęto asfalt na kilusetmetrowym fragmencie i zamknięto drogę, która kiedyś prowadziła wzdłuż kręgów. To na niej wszyscy stawali na dziko, oglądali zabytek i czasem zrzucali z siebie ubrania, żeby pobiegać machając rękami (i nie napiszemy jeszcze czym) wśród kamieni. Teraz jest zdecydowanie spokojniej, a Stonehenge wygląda dużo dostojniej. Kiedyś można było odnieść wrażenie, że to jedynie kupa kamieni obok chaotycznego i wiecznie zapchanego parkingu.
Trasa z Willoughby Road wygląda tak: (na czerwono zaznaczona imprezowa wioska hippisów)
Stonehenge za darmo – czy warto?
Na to pytanie każdy musi sam sobie odpowiedzieć. Zwiedzanie bocznymi ścieżkami ma swoje niewątpliwe pozafinansowe zalety:
- nie jesteśmy ograniczeni godzinami zamknięcia,
- nie musimy rezerwować wejścia,
- poznajemy topografię terenu i rozumiemy jego rozległość, co mogłoby nam umknąć przy zorganizowanym zwiedzaniu i przejeździe autobusem z visitors center,
- unikamy tłumów (a jeśli dotrzecie na miejsce tak jak my koło 19 to zobaczycie kręgi zupełnie bez ludzi!),
- możemy zaprzyjaźnić się z miejscową fauną i florą, a nawet mieszkańcami i to zarówno tymi z wojskowego osiedla, jak i tymi zdecydowanie bardziej pacyfistycznie nastawionymi.
Co tracimy?
- wystawy czasowe i stałe, w tym rekonstrukcję wioski,
- audioprzewodniki, wirtualne spacery i inne atrakcje w visitors center.
Na pewno jednak nie tracimy samego doświadczenia Stonehenge, bo, jak wspominaliśmy, ścieżka dla biletowanych gości jest prawie na wyciągnięcie ręki po drugiej stronie siatki. Jak dla nas, plusów takiego zwiedzania jest zdecydowanie więcej!