DSC
Następnego dnia wróciliśmy tam, skąd wczoraj wyruszyliśmy do Wave’a. Z tego samego miejsca zaczyna się szlak do Buckskin Gulch. Chcieliśmy zwiedzić Antelope Canyon, ale jest na indiańskich terenach a my trzymamy tylko ze zwycięzcami. Bez żartów, bo to poważne sprawy! Tak naprawdę to wyczytaliśmy ile to kosztuje. A kosztuje całkiem sporo, bo trzeba iść tam z indiańskim przewodnikiem i zapłacić jeszcze za wstęp na teren rezerwatu. Może następnym razem…
Geograficznie też nam nie było po drodze do Antelope Canyon. Leży on już całkiem spory kawałek w Arizonie. Ponieważ musielibyśmy tam specjalni
e pojechać na samą benzynę poszłoby niewiele koło 50 USD, a przy ciągnięciu Eddiego dwa razy tyle. Antylopa pojawiła się jako opcja pierwszy raz kiedy byliśmy w Wielkim Kanionie i chcieliśmy uderzyć do Utah, ale wtedy powstrzymały nas drogi zamknięte osuwiskami skalnymi. Cóż, widocznie nie było nam dane; kolejna pozycja na liście „do zrobienia w przyszłości”. Wybraliśmy więc produkt zastępczy (za jedyne 6 USD od osoby, poniżej 12 lat za darmo), i wcale się nie zawiedliśmy. Do Buckskin Gulch można dojść od dwóch stron – dłuższa trasa rozpoczyna się przy Buckskin Gulch Trailhead. My wybraliśmy krótszą – z Wire Pass, czyli dokładnie z miejsca. gdzie rusza się też do Wave’a.

DSC00557

Po mniej więcej godzinie ciągnięcia Maćka (chyba musiał wyrównać limit jęczenia za wczoraj) po piaszczysto-kamienistej drodze (a raczej korytem wyschniętej rzeki), czyli pewnie po pół godzinie marszu normalnego, pełnowymiarowego człowieka bez opornej dzieciarni, wąwóz nagle się zwęża. Dalej jest przepięknie, chwilami jest tak wąsko, że ramiona obcierają o ściany, światło wpada wąskimi szczelinami…co będziemy opisywać, popatrzcie na zdjęcia.
DSC00581

Kanion ciągnie się przez ponad 12 mil, my przeszliśmy tylko kawałek, ale i tyle wystarczyło, żeby się zachwycić. Potem Buckskin Gulch wpada w kanion rzeki Parii, można więc tam chodzić i chodzić…  Po drodze spotkaliśmy rodaków – Polkę z Polski, Polkę z Chicago i Polaka z Florydy – jeśli nas czytają to serdecznie pozdrawiamy i życzymy jedynemu mężczyźnie z ekipy szybkiego wyleczenia zwichniętej nogi!
DSC00592

Po powrocie na „89” odbiliśmy jeszcze 2 mile na wschód – tuż przy drodze można znaleźć skałę z petroglifami i piktografami. Część z nich ma około 6000 lat, część jest nowsza, w XIX wieku swoje „graffiti” malowali tu kowboje. Jak tam trafić, powiedzą w biurze BLM w Kanab, albo okresowym biurze (Paria Contact Station) w miejscu, gdzie „89” przecina rzekę Paria. Można też zdać się na nasze wskazówki, dojechać do 24. mili na „89” i (jeśli jedziemy na południe) tuż za ostrym zjazdem w dół wypatrywać bocznej drogi i zamykanej na łańcuch bramki. Trzeba ją z powrotem zamknąć po przejeździe. Dalej na końcu piaszczystej drogi będzie zaznaczony początek szlaku. Naskalne dzieła są dość dobrze widoczne i są tylko na jednym fragmencie skały. Jeśli przyjechało się tylko po nie, to nie ma co dalej zapuszczać się w Cat Stair Canyon. Z drugiej strony to całkiem ładny spacer rzecznym kanionem…
W okolicy są Toad Stools, czyli lokalne hoodoo (znów post pisany na sucho, więc mamy problem ze spolszczeniem i to w dodatku w liczbie mnogiej). Hoodoo to pionowe formacje skalne, które będą nas urzekały w Red Canyon i parku narodowym Bryce. Mając mało czasu i wiedząc, że i tak się jeszcze ich naoglądamy, darowaliśmy sobie.
DSC00623
Mniej więcej w okolicy 30. markera na „89” jest też plan zdjęciowy Pahreah, zbudowany na miejscu opuszczonego miasteczka o tej samej nazwie. Nakręcono tam wiele westernów, ale filmowa dekoracja, na którą składały się cztery budynki nie miała szczęścia. W 2000 roku porwała ją powódź, w 2006 roku odbudowane dekoracje strawił pożar. Nie wiemy czy znowu je postawiono. Mijaliśmy drogowskaz po drodze do rysunków naskalnych i nas nie zachęcił. W Pahreah jest podobno dobre miejsca na darmowy kemping ze stołami piknikowymi, miejscami na ogniska i toaletami. Warto więc mieć je w pamięci będąc w okolicy.
DSC00574
Napotkani w Buckskin Gulch Polacy polecali również Cottonwood Road, jedną z „bardzo bocznych” tras widokowych Utah. W Utah, podobnie jak w Idaho czy wschodnim Oregonie, wiele dróg to po prostu wyasfaltowane dawne szlaki osadnicze. Część z tych szlaków, nie spotkała się z uznaniem współczesnego człowieka i zostały szutrowymi szlakami przez pustkowia. Jedną z takich dróg jest na przykład Cottonwood Road, która łączy „89” z „12” na północ i jest bardzo ładnym skrótem na północ omijając przy okazji kilka parków narodowych. Będąc w Utah trzeba koniecznie zjechać na kilka takich dróg. Wszystkie wytrzęsą porządnie, lepiej mieć na nich samochód z napędem na cztery koła, ale najczęściej nie jest wymagany. Dobre zawieszenie przyda się bardziej…
DSC00575
Można takimi drogami omijać utarte i zatłoczone w sezonie ścieżki, w dodatku łatwo przy nich o darmowe noclegi. Tu jednak trzeba być czasem ostrożnym, bo akurat Cottonwood Road wpada po kilkudziesięciu milach na teren Escalante Grand Staircase National Monument i tu BLM wymaga pozwolenia na nocowanie. Jadąc z południa miejsca na kemping zaczynają się już po około 1 mili i nie wymagają pozwolenia. Jadąc z północy od Cannonville praktycznie od razu wjeżdżamy na teren pomnika narodowego i pozwolenie jest konieczne. Można je za darmo dostać w biurach BLM, a nierzadko też takie pozwolenia leżą sobie w skrzyneczkach przy szlakach i trzeba się tylko wpisać. O innych „bardzo bocznych” trasach widokowych będziemy pisać na bieżąco.
DSC00572

Eddie zostawiony sam na pastwę złodziei, wandali i amatorów broni palnej (biorąc pod uwagę ilość łusek leżących na ziemi, nie była to taka zupełnie z palca wyssane obawa) przetrwał trzy dni. Łuski i przestrzelone puszki nie robią już na nas większego wrażenia. Są praktycznie na każdym darmowym miejscu a nieraz i na tańszych kempingach.

Droga do Cedar Breaks

Droga do Cedar Breaks

W końcu jednak przyszedł czas na podładowanie sprzętów, nabranie wody i spuszczenie nieczystości, i wzięcie prysznica dłuższego niż 2 minuty, słowem na płatny nocleg. Wybraliśmy kemping, jak się potem okazało zarządzany przez Kościół Luterański. położony niecałe pół godziny jazdy na północ. Podpasował nam nie tylko ceną (ze zniżką Passport America zapłaciliśmy 12,50 USD za noc), ale też lokalizacją, bo jest przy samym skrzyżowaniu „89” i „14”, która prowadzi do Cedar Breaks. Kemping Lutherwood był niby blisko miejsca, gdzie nocowaliśmy, a temperatura spadła o ładnych kilka stopni – wspięliśmy się na ponad 7000 stóp/2300 metrów. O dziwo mieli jeszcze miejsca, mimo, że akurat był długi weekend, a kemping mieścił się w połowie drogi między Cedar Breaks a Parkiem Narodowym Bryce.. Przyjechaliśmy, podłączyliśmy wszelką elektronikę do ładowarek i ruszyliśmy oglądać te cedry.
 DSC00653
Dotarliśmy tam o 2 tygodnie za wcześnie. Wprawdzie dojechać się już dało (dwa dni wcześniej otwarto drogę), trochę wiało, ale dało się wytrzymać bez kurtki. Całkiem nieźle jak na prawie 3200 m n.p.m. Cedar Breaks to mieniący się różnymi barwami amfiteatr wyżłobiony procesami erozji w zachodniej krawędzi Markagunt. Sprawia też wrażenie najbardziej żywego, bo wpatrując się w niego można całymi godzinami znajdować w nim różne kształty. Jedne formacje skalne przypominają wieżowce, świątynie, inne zwierzęta: wielbłądy, małpy, ptaki. Do tego feeria barw i gdzieniegdzie zalegający jeszcze śnieg. Całkiem ładnie jak na miejsce zwane przez niektórych wstępem do Bryce Canyon. A propos nazw to obie są częściowo nietrafione, bo Bryce nie jest kanionem, a przy Cedar Breaks wcale nie rosną cedry…
DSC00649
Cedar Breaks zwiedziliśmy po amerykańsku, czyli zaliczyliśmy wszystkie punkty widokowe, czasem wysiadając tylko na kilka minut z samochodu. Samo visitors center było jeszcze zamknięte, strażnik w budce dał nam mapki i powiedział, że do 7 czerwca nie pobierają opłat wejściowych, a to dlatego, że wszystkie szlaki nadal są przykryte 2,5-metrową warstwą śniegu. Jeśli będziecie się tam wybierali do połowy czerwca koniecznie sprawdźcie, czy droga 148, która prowadzi do parku od „14” jest otwarta.
 DSC00627
Warto też się tam przejechać (właśnie „14” i „148”), bo obie drogi są całkiem ładne. Okolice „14” to zagłębie quadowych szlaków i wszyscy ostro tam szaleją (też kiedyś poszalejemy, pewnie gdyby nie dzieci, to przełknęlibyśmy cenę wynajmu na jeden dzień i pojeździli, cóż, następnym razem – z większymi dziećmi i zasobniejszym portfelem). „14” to też jedna ze stanowych tras widokowych, wiedzie przez stoki zalane lawą, które wyglądają, jakby wulkan wybuchł tam miesiąc wcześniej, bardzo szybkie wejście na dużą wysokość to też zmiana roślinności i coraz lepsze widoki.
Następny poranek spędziliśmy na praniu, kąpaniu, sprzątaniu, ładowaniu sprzętów i baterii Eddiego, czyli wszystkim co schodzi na plan dalszy w czasie noclegów na dziko. Dużo później niż planowaliśmy, ale po niezwykle serdecznym pożegnaniu z gospodarzami kempingu udaliśmy się dalej na wschód.

Skończyliśmy już blogować, więc wyłączyliśmy komentarze. Nasze posty mogą się teraz starzeć w ciszy i godności:)

  • 26/02/2018

    Czy przejechaliście Cottonwood Road? Wybieramy się tam w lipcu (wiem, koszmarnie gorąco) i mamy wypożyczone SUVy. Nie wiem czy da się nimi tam bezpiecznie przemieszczać. Możecie coś doradzić?
    pozdrawiam
    A

  • 18/06/2013

    Wąwozy jak z filmu 127 godzin, zrealizowanego na podstawie "true story", która wydarzyła się właśnie w Utah. Dla ludzi o mocnych nerwach

Sorry, the comment form is closed at this time.