
Gdy piszemy ten post spacery po lesie są zabronione. Wiele zwykłych, codziennych zachowań podlega ograniczeniom. Życie wielu z nas wpadło w stan zawieszenia i oczekiwania. Trafnie oddawał ten stan jeden z facebookowych obrazków, „Anna Kwarant z domu obserwuje jak Pan Demia chodzi po ulicy”. To stan oczekiwania na progu i wpatrywania się w pusty horyzont. Pusty i bez drzew…
Szczęście w nieszczęściu, że jeden z ostatnich, już epidemicznych ale jeszcze przed wprowadzeniem zakazu wstępu do lasów, weekendów udało nam się wykorzystać na wędrówkę między drzewami. Wybraliśmy na chybił trafił szlak nad Bugiem, 45 minut drogi samochodem od Warszawy, który okazał się być jedną z najbardziej urokliwych nadrzecznych tras spacerowych, jakie znamy.
Wczesna wiosna 2020 roku była czasem niezwykłym. Z rozwojem epidemii COVID-19 właściwie każdego dnia dowiadywaliśmy się o sobie, jako społeczeństwie, czegoś nowego. Najpierw okazało się, jak kruche potrafią być gospodarcze fundamenty, na których opieramy nasze funkcjonowanie. Regiony, które żyją wyłącznie dzięki turystyce z dnia na dzień zupełnie się załamały. Pół biedy, jeśli w okolicy jest jakiś przemysł, ale to też nierzadko okazywało się pozornym zabezpieczeniem. W takim na przykład powiecie kłodzkim wielu mieszkańców pracuje w fabrykach po czeskiej stronie. Wraz z zamknięciem granic stracili możliwość dojazdu do pracy. Zresztą przemysł motoryzacyjny bardzo szybko zmniejszył moce produkcyjne, bo spodziewając się ograniczenia sprzedaży, nie chciał przeładowywać dość mocno zapełnionych już parkingów.
Ludzie zamknięci w domach i mieszkaniach, często ze znacznie większą ilością wolnego czasu, stanęli przed dylematem jak go właściwie zagospodarować. Nawet nie po to, żeby zagłuszyć nudę, ale żeby wyciszyć stres i strach. Wraz z kolejnym ograniczeniami możliwości się kurczyły. Zamknięte kina i teatry, zamknięte restauracje, coraz bardziej restrykcyjne ograniczenia liczbowe przy zgromadzeniach, a potem zakaz wejścia do kolejnych parków narodowych. Pod koniec marca ludzie byli jak ten rój, który korzystając z ładnej pogody, krążył w swojej najbliższej okolicy w poszukiwaniu dla siebie odrobiny przestrzeni.
O TYM PRZECZYTASZ W TYM WPISIE
Zaciśnięta (tłumem) spacerowa pętla po Kampinosie
W naszych poszukiwaniach początkowo naiwnie sądziliśmy, że wyjeżdżając 30-40 km od Warszawy znajdziemy kawałek własnej „higienicznej” strefy. Wybór padł na Palmiry. Trochę wstyd się przyznać, ale większość z ośmiostopowej ekipy na cmentarzu w Palmirach nie była. Młodzież pewnie niedługo tam zawita w związku z harcerskimi obowiązkami, ale piękny wiosenny weekend w czasach zarazy wydawał się idealnym momentem na połączenie spaceru po lesie i nadrobienia braków w patriotycznej edukacji.
Szlak na palmirski cmentarz jest też idealny na półdniowy wypad samochodem do puszczy z Warszawy. Ledwie 30 minut samochodem z centrum Warszawy, parking w Palmirach, no i pętla idealnej długości do spaceru z dziećmi w wieku szkolnym – niecałe 13 km. Czyli: nie robimy tej samej trasy dwa razy i, idąc wolnym, spacerowym tempem po 4-5 godzinach jesteśmy z powrotem w punkcie startu. Uwzględniając w dodatku przerwę na edukację patriotyczno-historyczną i hasanie gdzieś w lesie z piłką czy frisbee.
[sgpx gpx=”/wp-content/uploads/gpx/Pętla Palmiry.gpx” showele=”false”]
Okazało się jednak, że warszawski rój znalazł Palmiry tuż przed nami. Kiedy po śniadaniu zaczęliśmy się powoli zbierać do wejścia, rzuciliśmy jeszcze okiem na Facebook, jak nasza bańka aktywnie spędza sobotnie przedpołudnie. A tam… Palmiry. Albo przynajmniej próby dotarcia do Palmir, bo o zaparkowaniu można było tylko pomarzyć, a na ścieżkach spacerowych tłoczniej niż w centrum stolicy.
Stąd wziął się pomysł wyjazdu trochę dalszego niż 30 minut. Kryteria pozostały niezmienne:
- Maksymalnie godzina drogi samochodem od stolicy.
- Nowe miejsce, którego nigdy wcześniej nie widzieliśmy.
- Jako takie miejsce do zaparkowania. Idealnie wyznaczony parking, mniej idealnie: miejsce, w którym możemy zaparkować, nie jeżdżąc po korzeniach drzew, ani nie stwarzając zagrożenia dla ruchu.
- Pętla, wracamy do samochodu inną drogą niż wyruszyliśmy.
I tu znów przyszedł z pomocą portal z mazowieckimi szlakami. Mazowsze to w ogóle jest takie szlakowe eldorado. Nie dlatego, że takie ich bogactwo i przepych. Bardziej dlatego, że szuka się tych miejsc idealnych, a one z jakiegoś powodu wszystkie pochowały się na południu, albo północy Polski. Jakby Mazowsza nie było. Może dlatego popularne było nazywanie mieszkańców ziem na północ od Sandomierza Mazurami. Mazowsze? Taka wieś pod Mazurami?
Nadbużański Park Krajobrazowy, czyli spacerem wzdłuż rzek
No więc we wschodniej części Mazowsza przycupnął sobie niepozorny Nadbużański Park Krajobrazowy. Może sprawiedliwiej byłoby go nazwać Mazowieckim Parkiem Rzek Nizinnych, bo obejmuje też doliny Liwca i Narwi, ale skupiono się na Bugu. Może i słusznie, bo to rzeka niezwykła. Jedna z ostatnich, o ile nie ostatnia duża dzika rzeka Europy. Swobodnie meandrująca, o nieuregulowanym korycie. Może Mazowszanie nie byli szczególnie zdolni jeśli chodzi o regulowanie rzek, ale swoje jednak zrobili. Nie tylko z Wisłą, ale też taką chociażby Bzurą. Jak nie swoimi rękami, to rękami Oleandrów, czy innych Sasów. Zresztą nie bądźmy tacy niesprawiedliwi dla hydrologicznych działań naszych przodków. Dopóki mazowieckie pola służyły roli, to dbano o nie całkiem nieźle, rzeki w miarę wiedziały, gdzie mają się rozlewać, rowy ściągały nadmiar wód gdzie trzeba. A Bug…
A Bug płynął, meandrował i nie oddawał tak łatwo swojego starorzecza. Dopiero teraz nadgryza go trochę turystyka. Jest niedaleko Warszawy, ma powiew tej wschodniej dzikości (czy ktoś sobie jeszcze w ogóle zdaje sobie sprawę, że dawna granica między Wielkim Księstwem Litewskim i Mazowszem przebiegała na Liwcu?) No i jest blisko. Nadbużański Park Krajobrazowy leży mniej niż 60 km od centrum Warszawy!
NBK to największy park krajobrazowy w Polsce. Jego powierzchnia wynosi 74.136,50 ha, czyli jest półtora raza większy od Warszawy. Jest co pozwiedzać. Ma trochę szlaków i ścieżek edukacyjno-przyrodniczych m.in.: Huta Gruszczyno-Treblinka (31 km), Jeziorka Kałęczyńskie (9 km), Jerzyska (3 km), Korczew- Mogielnica (14 km), Torfowisko Kules (1,6 km), Uroczysko Sterdyń (10 km), Uroczysko Ceranów (12,6 km), Ścieżka w rezerwacie Dębniak w Korczewie. Jego główny szlak pieszy oznaczono kolorem niebieskim. Prowadzi z Łochowa do Knychówka pod Drohiczynem, łączy więc oddzielone od siebie zachodnie i wschodnie części parku. Ma 140 km długości i zdecydowanie nie nadaje się na sobotni czy niedzielny spacer. Ma jednak długie fragmenty prowadzące przy samym brzegu rzeki, co nie jest niestety takie częste w NBK. Nie tworzy też pętli, choć miejscami stwarza możliwości, żeby taką pętlę z niego uczynić.
Spacerowa anarchia, czyli czarno-czerwona pętla nad Bugiem
Nam zależało jednak na tym, żeby „dotknąć” Bugu i pozostać w ustalonym wcześniej zaklętym kręgu godzinnej jazdy samochodem z Warszawy. I taką pętlę idealnej długości na spacer z dziećmi znaleźliśmy między Kamieńczykiem a Szuminem. Około 9 km leśną ścieżką, z ledwie kilkoma działkowymi terenami i kilkuset metrami do przejścia wzdłuż niezbyt ruchliwej drogi.
Zaparkowaliśmy na zjeździe do lasu nad Liwcem, w Nadkolu. Nie jest to może idealne miejsce na parking, ale kilka samochodów może tam w miarę wygodnie zaparkować nie przeszkadzając nikomu. I tyle mniej więcej tam było w piękną kwarantannową ostatnią sobotę marca. Nad Liwiec nie schodziliśmy, choć jest chyba taka możliwość, jakby ktoś był spragniony przywitania się z tą urokliwą rzeką. Od razu za to ruszyliśmy na wschód czarnym szlakiem.
[sgpx gpx=”/wp-content/uploads/gpx/Nad rzeką.gpx” showele=”false”]
Trzeba przyznać, że był on lekkim rozczarowaniem. Oczywiście, każdy spacer po lesie, szczególnie dla kogoś uwięzionego w domu przez pandemię, potrafi być niesamowitą przygodą, ale po pierwsze, szlak prowadzi szeroką, piaszczystą drogą przez dość użytkowy i monokulturowy w większości las, po drugie, wydaje się, że droga jest skrótem pozwalającym zaoszczędzić drogi do Szumina i kolejnych nadbużańskich wsi. Raz na jakiś czas mijał nas bowiem samochód wzbijając tumany kurzu. Trochę za dużo tej motoryzacji jak na szlak w parku krajobrazowym…
Po niecałych trzech kilometrach doszliśmy do asfaltu i po krótkim spacerze wzdłuż drogi znów skręciliśmy w las w stronę Szumina. Tu weszliśmy na czerwony szlak, ale szybko z niego zeszliśmy na niebieski szlak rowerowy. Tak naprawdę to szlak rowerowy towarzyszył nam od początku wędrówki. Rowerzystów jednak przestrzegamy, że od Nadkola to średni fragment. Albo wybiera się piach na drodze, albo trochę bardziej ubite, ale nieprzewidywane leśne „pobocze”. Część szumińska jest już dużo bardziej przyjazna zarówno dla rowerzystów, jak i piechurów.
Po zaledwie kilku minutach marszu byliśmy w Szuminie. Tu mogą zacząć szlak, ci co nie lubią dużo chodzić, albo mają małych piechurów gotowych na krótkie wycieczki. W Szuminie czeka parking oraz stół piknikowy i miejsce na ognisko. Co ciekawe, kiedyś parking był chyba poza ogrodzonym terenem. Na zdjęciach z 2016 roku widać jeszcze wiatę pod dachem i młody zagajnik na terenie za szlabanem. Teraz szlaban zniknął, a wraz z nim część młodego zagajnika zamienionego na parking. Nie ma też już niestety zadaszonej wiaty. Cały teren nie wygląda źle, ale przykro, że kilka lat temu wyglądał znacznie lepiej.
Dotknąć Bugu
Parkingu w Szuminie od Bugu dzieli zaledwie kilkaset metrów spaceru przez las. Wystarczy wyjść przez szlaban z drugiej strony i nagle wchodzi się na rzekę. Ale co to jest za widok. Bug w tym miejscu zrobił już prawie odciętą od świata wyspę wypinając swoje podbrzusze na naszą stronę. Dostajemy więc szlak poprowadzony na lekko wyniesionym brzegu wymywanym przez nurt, mając widok na łąki zalewowe starorzecza. Może nie do końca dzikie i naturalne, bo użytkowane, a i jak dobrze się przyjrzeć, to i jakiś wędkarz przy swoim suvie 4×4 się zdarzy, no ale mimo wszystko na wyposzczonych kwarantanną mieszczuchach ten widok robi wrażenie.
Szlak od tego momentu prowadzi 3 km nad samą rzeką. Miejscami można sobie usiąść na skarpie i podziwiać leniwie płynącą wodę. Niestety bliskość wsi powoduje, że po drodze jest trochę śladów ognisk, tu i ówdzie leży jakaś butelka, a i o zupełnej samotności można zapomnieć, ale widoki to wszystko rekompensują z nawiązką. Poza tym to naprawdę miły rodzinny szlak, jest trochę zwalonych przez bobry drzew, przez które można przeskoczyć, jest kilka miejsc, żeby zanurzyć w rzece kij, można usiąść na polanie na piknik, zdarzaja się nawet jakieś ławeczki, a przejście go w tę i z powrotem bardzo rodzinnym tempem to ledwie dwie godziny.
Powrót znad rzeki w stronę zaparkowanego samochodu to już historia bez treści. Szlak prowadzi tutaj drogą dojazdową do ogródków działkowych i domków letniskowych, więc jest piaszczysto nijako, czasem wita nas placek ubitego gruzu. Jeździ trochę samochodów, zresztą nad samą rzeką też można zaparkować, ale do jeżdżenia po szlakach i parkowania nad samą rzeką oczywiście nie zachęcamy. Jeśli zaś chodzi o spacery, to lepszym pomysłem wydaje się chyba nie podążanie ślepo po szlaku, ale odbicie znad rzeki chwilę wcześniej i powrót lasem ścieżką równolegle do drogi. Jest ona dość wygodna, ale nie na tyle, by jeździć po niej samochodem, więc znacznie bardziej nadaje się do spacerów.
Cała wyprawa z dojazdem z Warszawy zajęła nam jakieś sześć godzin. Po drodze był jeszcze czas na grę w piłkę, frisbee i krótką zabawę w podchody. I o ile lasy pewnie zdarzają się równie urokliwe bliżej od Warszawy, tak meandrujące starorzecze Bugu okazało się perełką tej wyprawy
Tu znajdziecie link do naszego szlaku na Bugiem na stronie mazowieckiego PTTK.
Dojazd do Nadbużańskiego Parku Narodowego
Do czerwonego szlaku nad Bugiem nie musicie koniecznie dojeżdżać samochodem. Oczywiście tak jest najłatwiej. Dzięki S8 w Nadkolu zameldujecie się w ciągu 45 minut, chyba że na trasie będzie stłuczka albo wyprzedaż w IKEA. Czyli prawie codziennie:) Jeśli jednak nie jesteście samochodowi to ducha nie gaście. Pozostają Wam jeszcze dwie opcje, obie zakładają dodatkowy spacer (no ale to w sumie to cel tej wycieczki):
- dojazd autobusem DAR-BUS z ul. Wileńskiej do Kamieńczyka (kierunek Łochów przez Skuszew) – co najmniej osiem kursów dziennie (około 1h). Można wtedy wejść na czerwony szlak w centrum miejscowości i po ponad 5 kilometrach (lub ponad 4, jeśli wybierzecie skróty przez las) będziecie nad rzeką. W momencie, kiedy szlak rozdziela się na zielony rowerowy i czerwony pieszy warto chyba zostać na rowerowym, bo, wbrew pozorom, ten pieszy jest chyba dużo bardziej samochodowy i prowadzi drogą dojazdową do domków letniskowych. Niestety, rozkład DAR-BUSa nie jest dla nas szczególnie czytelny, dlatego osoby równie mało oblatane w rozkładach co my, zachęcamy do upewnienia się telefonicznego, o której właściwie można dojechać do Kamieńczyka i z niego wrócić.
- podróż pociągiem z Warszawy Wileńskiej do Łochowa (55 minut). Ze stacji PKP Łochów do początku czerwonego szlaku czeka już nas znacznie dłuższy, bo ponad 11-kilometrowy spacer. A więc to już wycieczka dla zaprawionych piechurów. Pociągi z Łochowa jeżdżą dość często, są wygodne i szybkie, a dodatkowo mając Kartę Warszawiaka i bilet miesięczny/kwartalny zapłacimy za podróż tylko na odcinku Zagościniec-Łochów. Ze stacji do rzeki prowadzą dwa szlaki – czarny i niebieski. Zdecydowanie bardziej zachęcająco wygląda czarny szlak prowadzący krętą ścieżką przez las. Niebieski poprowadzono za to w dużej części asfaltem przez kolejne miejscowości.