
Jak znaleźć nocleg idealny?
Często dojeżdżamy w nowe miejsce już po zmroku i możemy tylko się domyślać, czy to na podstawie google maps, czy zarysów i dźwięków w ciemnościach, co nas czeka rano za oknem. Nie raz budziliśmy się z widokiem na śmietnik czy ścianę, ale bywają też miłe niespodzianki, jak te, które czekały nas w Kalabrii czy w Chorwacji. Jednak tym razem rzeczywistość przekroczyła nasze najśmielsze oczekiwania.
Samolot z Katowic wylądował w Larnace o godz. 21.30. Była druga połowa grudnia, słońce zaszło jakieś 5 godzin wcześniej. Odebraliśmy bagaże, odczekaliśmy swoje w ogonku do wypożyczalni samochodów i, choć nasz cypryjski dom był zaledwie 10 minut od lotniska, dojechaliśmy na miejsce tuż przed 23. Musieliśmy tylko przejechać między słonymi jeziorami w stronę morza i z niezbyt uczęszczanej drogi skręcić do kompleksu eleganckich domów. Szpaler palm poprowadził nas do bramy. Zza ogrodzenia sąsiadów ujadał pies, o którym wiedzieliśmy, że jest zupełnie niegroźny. Wysiedliśmy z samochodu. Powietrze pachniało… żywicą. Naszym polskim, sosnowym lasem!
Pod wycieraczką, czekał na nas klucz. Otworzyliśmy drzwi i weszliśmy do środka. Zbyt zmęczeni żeby zachwycać się przestronnymi, elegancko urządzonymi wnętrzami, zlokalizowaliśmy szybko nasze sypialnie i łazienkę. Tuż przed snem wyszliśmy jeszcze na taras: pod rozgwieżdżonym niebem rozciągała się ciemność. Obecności morza domyślaliśmy się z szumu fal. Zasnęliśmy gdy tylko przyłożyliśmy głowy do poduszek…
I choć wiedzieliśmy czego się spodziewać – dostaliśmy wcześniej kilka zdjęć i obejrzeliśmy okolicę na google maps, rano byliśmy absolutnie oczarowani. Pierwszą rzeczą, którą zobaczyliśmy po otwarciu oczu było morze. Falowało miarowo na wyciągnięcie ręki, dużo bliżej, niż byliśmy sobie to wcześniej w stanie wyobrazić.
Zeszliśmy na dół, otworzyliśmy drzwi na werandę i nakarmiliśmy 7 kotów, które natychmiast wepchnęły się do domu i zaczęły łasić się nam do nóg. W kuchni znaleźliśmy chleb, mleko, ser, jajka, pomidory i kawę. Zrobiliśmy śniadanie i usiedliśmy przy dużym stole na werandzie. Błękit morza konkurował z intensywną niebieskością basenu. Od fal dzieliło nas dokładnie 70 kroków. Wiedzieliśmy jak ciężko będzie nam wyjechać po zaledwie 10 dniach…
To był nasz pierwszy dzień, więc zdecydowaliśmy się na nicnierobienie. Po śniadaniu dzieciaki przebrały się w kostiumy kąpielowe (dla nas 20 stopni to jednak trochę za zimno) i po 10 sekundach byliśmy na plaży. Ta okazała się być wyłożona kamieniami idealnymi do puszczania kaczek, ale przy samej wodzie był jeszcze pasek piasku szeroki na 1-2 metry, w sam raz do spaceru nad wodą. Zresztą morze w tym miejscu też okazało się być bardzo rodzinne. Piaszczysta płycizna z twardym, piaszczystym dnem ciągnęła się od brzegu przez kilkadziesiąt metrów. Bezpiecznie, miło, szkoda tylko, że trochę chłodno. Dla dorosłych zmarźluchów oczywiście, bo nasza córka z radością popluskała się w morzu.
Housesitting: jak znaleźć wakacyjny dom na plaży za darmo
Brzmi jak bajka, prawda? Pewnie się zastanawiacie ile za te luksusy zapłaciliśmy, i który bank rozbiliśmy, że było nas na to stać. To uważajcie. Zapłaciliśmy 20 dolarów. I jest szansa, że za te już zapłacone 20 dolarów jeszcze gdzieś w tym roku zamieszkamy. Jak to możliwe, zapytacie? Odpowiedź jest prosta: skorzystaliśmy z housesittingu, a dokładniej ze strony MindMyHouse.
To nie była nasza pierwsza przygoda z housesittingiem. Wcześniej zdarzyło nam się zamieszkać na chwilę w Stambule, a dokładniej w Arnavutköy, na stambulskim przedmieściu lubianym przez expatów, w wygodnym dwupoziomowym apartamencie, w towarzystwie kota Butterscotcha. Także wtedy byliśmy zachwyceni i obiecaliśmy sobie, że do housesittingu na pewno jeszcze kiedyś wrócimy.
I jakoś przez te ostanie 3 lata się nie złożyło – albo wyjeżdżaliśmy na bardziej mobilne wakacje, albo z braku pasujących nam ofert decydowaliśmy się na Airbnb czy Booking (housesitting wymaga pewnej elastyczności czasowej – dostosowania się do dat wyjazdu hosta). Tym razem, gdy już z biletami w ręku zaczęliśmy szukać noclegu, jakoś nic nie przypadło nam do gustu. Bez większych nadziei zajrzeliśmy na MindMyHouse i… zobaczyliśmy ofertę housesittingu na Cyprze prawie dokładnie w naszych datach! Prawie – to znaczy zaczynający się dzień przed naszym przyjazdem. Od razu napisaliśmy długą wiadomość o nas i o tym dlaczego to właśnie my będziemy „najlepszą partią” i jeszcze tego samego dnia dostaliśmy odpowiedź!
Nasza gospodyni – Ute, okazała się być Niemką od lat mieszkającą na Cyprze. Potrzebowała kogoś, kto zajmie się jej kotami podczas jej świątecznej wizyty w ojczyźnie. Wysłała nam długiego maila z instrukcjami zawierającymi wszystko, co potrzebowaliśmy wiedzieć, od tego jak karmić koty po hasło do wi-fi, i życzyła nam miłego pobytu. Gdy pierwszego dnia udało nam się zatrzasnąć drzwi z kluczami w środku, zadzwoniliśmy do niej, a ona pomogła nam rozwiązać problem wykazując się przy tym cierpliwością, zrozumieniem i poczuciem humoru.
Gdy wreszcie udało nam się ją poznać osobiście – dosłownie pół godziny przed naszym wyjazdem w czasie pakowania bagaży do samochodu, okazała się fantastyczną, ciepłą kobietą, z którą rozmawialiśmy jakbyśmy się znali od lat. Co ciekawe, gdy opowiadała dlaczego wybrała właśnie nas z wielu zgłoszeń, które dostała w odpowiedzi na swoją ofertę, powiedziała, że wolała zaprosić do domu rodzinę, bo ludzie z dziećmi wydają jej się bardziej odpowiedzialni i wiarygodni. Dzieciaci, jest dla nas nadzieja! 🙂
Housesitting to nie tylko oszczędność pieniędzy. To też zupełnie inna jakość funkcjonowania. Wyobraźcie sobie że do dyspozycji macie tylko pokój w hotelu gdy pogoda mocno nie dopisuje albo gdy, jak to zdarzyło nam się w Stambule, dopadnie Was choroba. Miejsce na łóżko lub dwa, kawałek podłogi, może jakiś balkon czy taras. A teraz porównajcie to z w pełni wyposażonym domem czy mieszkaniem. I to nie takim pod airbnb, z kilkoma garnkami i telewizorem. Ale normalny dom, taki w którym na co dzień ktoś mieszka, być może z dziećmi w wieku Waszych dzieci. A więc ze wszystkim co potrzeba do normalnego życia, także takie zwyczajnego w niepogodne dni. W Stambule mieliśmy do dyspozycji PlayStation a w naszym cypryjskim domu trochę bardziej analogowych gier i… kominek!
Housesitting jest również szalenie wygodny dla osób, które z różnych powodów wolą na wyjazdach przygotowywać sobie jedzenie sami. Skoro to mieszkanie do mieszkania, a nie wynajmu to kuchnia jest w pełni wyposażona, nie tylko we wszelkie przydatne sprzęty ale też choćby niezbędne przyprawy.
I wreszcie zwierzęta – my z racji częstych wyjazdów, niewielkiego metrażu i długich godzin pracy nie zdecydowaliśmy się na zwierzaka w domu, housesitting jest więc świetną okazją dla dzieciaków do pomieszkania z futrzakami.
Brzmi zachęcająco? Spróbujcie sami! Żeby dowiedzieć się jak działa housesitting i co zrobić żeby zostać housesitterem przeczytajcie ten wpis. Powodzenia!
PS. Uwaga! Po latach ubolewania, że housesitting i houseswapping na naszym polskim podwórku są mało popularne, postanowiliśmy wziąć sprawy we własne ręce i… założyliśmy własną grupę dla osób, które chciałyby housesittingu i houseswappingu spróbować. Zapraszamy!