Pierwszy samodzielny wyjazd

Wakacyjne wspomnienia dzisiejszych dorosłych, dorastających w latach 80-tych i 90-tych, to często obozy i kolonie. Taka była naturalna kolej rzeczy. Po szkole podwórko, w wakacje wyjazd. Dzisiaj jest trochę inaczej. Wczesnoszkolne dzieci rzadko biegają samopas po podwórku z kluczem na szyi. Jakkolwiek mocno byśmy zaprzeczali, to chowamy je trochę pod kloszem. Skąd więc mamy wiedzieć czy są gotowe na wyjazd bez rodziców/dziadków? W jakim wieku je wysłać na pierwsze kolonie lub obóz zuchowy? I czy to wyłącznie kwestia liczby świeczek na torcie…?

Zanim poszłam do szkoły każde wakacje spędzałam z rodzicami. Na początku jeździliśmy do drewnianego ośrodka FSO w Pomiechówku, z którego pamiętam głównie drzazgi wbijające mi się w stopy, a potem po całej Polsce, zapakowanym po kokardki maluchem. Spaliśmy pod namiotem i gotowaliśmy obiady na kuchence turystycznej, i może wiele z tych wyjazdów nie pamiętam, ale podejrzewam, że miłość do zestawu las + jezioro + ognisko zakiełkowała we mnie właśnie wtedy.

Pierwszy wakacyjny wyjazd z dzieckiem

Z tatą w drewnianym ośrodku FSO w Pomiechówku, wczesne lata 80.

Gdy skończyłam pierwszą klasę podstawówki rodzice wysłali mnie na kolonie. Trzy tygodnie w Ochotnicy Dolnej. Byłam trochę przytłoczona sytuacją, ale dałam radę. Nie wspominam tego wyjazdu najlepiej, ale też, szczęśliwie, nie pozostawił po sobie żadnej traumy. Z tą samą ekipą jeździłam na kolonie i zimowiska w góry jeszcze kilka razy, ale prawdziwym przełomem był dla mnie marzec 1989 roku. To wtedy na tablicy ogłoszeń w szkole zobaczyłam informację o naborze do drużyny harcerskiej.

Nie wiem czemu, ale marzenie o byciu harcerką tkwiło we mnie od zawsze, mimo że nigdy nikogo kto był w harcerstwie nie znałam. Cztery miesiące później pojechałam na mój pierwszy obóz i, choć gdy rodzice przyjechali w odwiedziny płakałam, żeby wzięli mnie do domu (na szczęście nie posłuchali), to właśnie ten wyjazd dużo bardziej niż poprzednie zapadł mi w pamięć. Nie był to wyjazd łatwy (las, alarmy, służba w kuchni, warta nocna, budowanie własnej pryczy – a wszystko to, przypominam, jak miałam 10 lat!) ale stał się początkiem cudownej, wieloletniej przygody.

Pierwszy wakacyjny wyjazd z dzieckiem

Las + jezioro + ognisko + Kalina

Czy to znaczy że 7 lat to jeszcze nie a 10 lat już tak? To by było za proste:) Spójrzmy jak to wyglądało w przypadku naszych dzieci.

Zarówno Maciek jak i Kalina wyjechali na pierwszy obóz zuchowy tuż po zerówce, a musicie wiedzieć, że do zerówki poszli jako pięciolatki. Maciek nie miał skończonych 6 lat (urodziny świętował kilka tygodni po powrocie), Kaliny szóste urodziny przypadły dokładnie na dzień wyjazdu. Oczywiście ich wyjazdy były bardziej lajtowe niż moje harcerskie początki – też mieszkali w lesie pod namiotami, ale spali na kanadyjkach, a zuchów ani do służby kuchennej, ani na wartę nikt na szczęście nie wysyła.

Czy mieliśmy wątpliwości? Oczywiście, zwłaszcza przy tym pierwszym „pierwszym razie” – czyli przy Maćku. Czy nie za wcześnie? Czy da radę? Czy nie będzie miał traumy i nie zniechęci się na długie lata? Po powrocie zadałam mu dwa pytania: czy mu się podobało i czy chce jechać w przyszłym roku. Na oba pytania odpowiedź brzmiała „tak”, a mi spadł kamień z serca. Trzy lata później Kalina na te same pytania odpowiedziała identycznie.

Pierwszy samodzielny wyjazd dziecka

Kalina, w odwiedzinach u Maćka na obozie

Czym zatem różniły się moje 6-letnie dzieci od 7- czy nawet 10-letniej mnie?

Ja spędziłam całe dzieciństwo z rodzicami. Tylko z rodzicami. Raz na ruski rok zdarzało się, że nocowałam u jakiejś cioci, ale był to raczej wyjątek potwierdzający regułę. Nie jeździłam na wieś do dziadków, bo nie miałam dziadków na wsi. Wakacje, poza wyjazdami z rodzicami po Polsce, spędzałam z niepracującą mamą w domu. Do tego praktycznie nie chodziłam do przedszkola (sporo chorowałam) i już pójście do zerówki było dla mnie trudne – jedynaczka spędzająca całe dnie głównie z mamą trafia w tłum dzieciaków. Dla ekstrawertyków to pewnie spełnienie marzeń, dla mnie kontakty z więcej niż 2-3 osobami jednocześnie to nawet teraz spory wysiłek. Wyjazd na kolonię, gdzie nie znałam wcześniej nikogo, był rzuceniem na bardzo głęboką wodę. Obozy harcerskie były o tyle łatwiejsze, że jechałam na nie z dzieciakami, które widywałam co tydzień na zbiórce, a większość z nich nawet częściej – prawie codziennie w szkole.

Maciek i Kalina od zawsze byli zostawiami z ciotkami/wujkami, babciami/dziadkiem i opiekunkami, czasem także na noc, edukację przedszkolną zaczęli między 2. a 3. rokiem życia i nigdy nie mieli problemu z zostawaniem „z nierodzicami”. Regularnie spędzają weekendy u dziadków, a od kilku lat wyjeżdżają też z nimi w lato nad morze. Wiedzieliśmy zatem, że kwestia rozłąki, mimo że na pewno nie będzie łatwa, nie będzie dramatem nie do przeskoczenia.

Pierwszy wyjazd bez rodziców

Obóz harcerski

Ważny był też dla nas aspekt – nazwijmy to – towarzyski. Nasze dzieci są kontaktowe, lgną do innych dzieciaków i na każdym placu zabaw w trzy minuty potrafią się z kimś zakumplować. Zanim pojechali na obóz przez rok chodzili na zbiórki, rajdy i biwaki, i doskonale wiedzieli nie tylko z kim jadą, ale nawet z kim będą w namiocie. Gdy ubiegłej zimy jechali na obóz narciarski, nie udało nam się zadbać o to, by poznali wcześniej przynajmniej 1-2 osoby, ale wzięliśmy ich na zebranie informacyjne przed wyjazdem, żeby chociaż mieli okazję poznać opiekunów i zadać nurtujące ich pytania. I choć wyraźnie dla Maćka i Kaliny fakt, że nikogo nie znali, był stresujący, jednak już w autokarze udało im się poznać nowych kolegów i koleżanki, a wyjazd zaliczyli do bardzo udanych.

Kolejnym ważnym elementem gotowości do wyjazdu jest szeroko pojęta samoobsługa. Czy nasze dziecko umie samo się ubrać, umyć, uczesać i zjeść kotleta bez naszej pomocy? Jeśli tak, to da radę zrobić to samo na obozie, zresztą opiekunowie pomogą umyć głowę i przypomną, żeby czasem zmienić ubranie na czystsze, a poza tym podobno od brudu jeszcze nikt nie umarł:)

O czym jeszcze warto pamiętać? O tym czego chce dziecko. Zapytajmy czy chce jechać na obóz czy kolonie, a jeśli powie „nie” to zapytajmy dlaczego, czego się boi, może gdy już nazwiemy i oswoimy jego lęki zmieni zdanie? A gdy już decyzja zapadnie, rozmawiajmy, opowiadajmy o tym, czego może się spodziewać, pokażmy na mapie gdzie jedzie, pomóżmy się spakować – zachęcamy gorąco do przeczytania naszego wpisu o pakowaniu, ale tu chcemy podkreślić: nie pakujmy dzieci za ich plecami! Zróbmy listę i niech dziecko samo zdecyduje które majtki, skarpetki i koszulki bierze, a jak już zbierzemy wszystko w jednym miejscu, zapakujmy to do plecaka czy walizki razem, żeby dziecko wiedziało co i gdzie ze sobą ma.

Pierwszy samodzielny wyjazd dziecka

Maciek na obozie

A gdy już wyjedzie – dzwonić? Nie dzwonić? Zarówno na obozach zuchowych jak i na tym narciarskim, na który pojechały nasze dzieci ustalono, że nie można brać ze sobą elektroniki. I bardzo dobrze. Był jednak telefon obozowy, i wyznaczone godziny kiedy można porozmawiać ze swoją pociechą. Generalnie jesteśmy zwolennikami „odcięcia pępowiny” na wakacje, ale z doświadczenia wiemy, że każde dziecko ma inne potrzeby. W przypadku Maćka dzwoniliśmy głównie po to, żeby mu nie było przykro, że tylko do niego nikt nie dzwoni, a i on wcale tak chętnie z nami nie rozmawiał. Umówiliśmy się na 2 razy w tygodniu i tyle mu (i nam) wystarczało. Z kolei Kalina miała potrzebę wygadania się, i do niej dzwoniliśmy częściej. Czasem się żaliła, że tęskni, ale głównie opowiadała o swoim dniu albo wypytywała co u nas słychać. A jak już się upewniła, że nadal jesteśmy, spokojnie wracała do trybu wakacyjnego.

Na obozach, na które jeżdżą nasze dzieci, jest dzień odwiedzin. Chętnie dzieci odwiedzamy, choć wiemy, że spotkanie niesie ze sobą ryzyko, że dziecko się „rozklei” i trudno będzie mu się znowu z nami rozstać. Maciek podchodził do sprawy jak gospodarz – przyjmował nas w gościnie, oprowadzał po obozie, a potem bez mrugnięcia okiem żegnał się z nami pod koniec dnia. Z Kaliną było trochę trudniej. Postawiliśmy sprawę jasno: od początku tłumaczyliśmy, że przyjeżdżamy na jeden dzień a potem wracamy do domu, i nie pozostawiliśmy cienia wątpliwości co do tego, że ona zostaje na miejscu.

Kiedy wysłać dziecko na obóz harcerski

Maciek – gospodarz

Przyjechaliśmy, spędziliśmy razem dzień, a jak przyszło do naszego wyjazdu, to zgodnie z naszymi przewidywaniami w oczach Kaliny zobaczyliśmy łzy. Nie było łatwo. Wyściskaliśmy, wycałowaliśmy i zostawiliśmy ją zapłakaną pod opieką druhny. Bolało, jak oderwanie plasterka. Trzy minuty później dostaliśmy smsa, że już jest wszystko ok. Pamiętacie co pisałam na początku? Na moim pierwszym obozie prosiłam rodziców, żeby zabrali mnie do domu. Do dziś jestem im wdzięczna, że tego nie zrobili.

Ostatnią rzeczą, na którą warto zwrócić uwagę to program wyjazdu i organizatorzy. Raz popełniliśmy błąd i wysłaliśmy dzieciaki na obóz sportowy, nie do końca sprawdzając co nasze dzieci będą tam w ogóle robić. I owszem, mieli dwa treningi dziennie, ale pomiędzy treningami dzieciaki głównie wgapiały się w ekrany telefonów. Maciek oczywiście był przeszczęśliwy (my mniej…), Kalina dzwoniła z płaczem, że nikt nie chce się z nią bawić, bo wszyscy są zajęci oglądaniem filmików na youtube’ie. Jakoś nie przyszło nam do głowy, żeby zapytać przed wyjazdem o plan dnia i o politykę dotycząca elektroniki. Do tego na terenie ośrodka był sklepik, w którym nie kontrolowany przez nikogo Maciek wydał całą kasę, oczywiście na słodycze, w pierwsze 3 dni.

Pierwszy wyjazd dziecka bez rodziców

Czy naprawdę coś tam musi być za zakrętem?

Od tego czasu sprawdzamy, dopytujemy i szukamy rekomendacji znajomych. No i rozmawiamy z organizatorami. Im bardziej „napakowany” (oczywiście w ciekawy sposób!) program, im bardziej wyjazd organizowany jest przez osoby „z powołania”, tym mniejsza szansa, że dzieci w ogóle zauważą, że nas przy nich nie ma.

Jeśli opiekunowie nie znają naszego dziecka przed wyjazdem, warto z nimi porozmawiać albo wysłać maila z garścią informacji o naszych latoroślach. Już w trakcie obozu zwykle dzwoniąc do dzieciaków zamienialiśmy słowo czy dwa z druhną, żeby upewnić się, czy wszystko jest ok. Natomiast byliśmy absolutnie zachwyceni, jak po kilku dniach obozu narciarskiego zadzwoniła do nas organizatorka opowiedzieć nam o tym jak sobie radzą nasze dzieci (a radziły sobie świetnie!).

Last but not least: pieniądze. Jeśli nie chcemy, żeby dziecko wydało wszystko na raz (a mamy wątpliwości, czy będzie w stanie się powstrzymać) warto poprosić opiekunów, żeby wydzielali określone kwoty przy okazjach do wydawania. Nie będziemy pisali ile dawać dzieciom kasy na wyjazd, bo to raczej indywidualna decyzja, jednak jesteśmy zdania, że dziecko jadące na obóz, na którym ma zapewniony wikt i opierunek, naprawdę nie potrzebuje zabierać ze sobą średniej krajowej na wyjście raz na jakiś czas na lody i kupienie jakiegoś drobiazgu na pamiątkę.

Niech za przestrogę posłuży Wam moje wspomnienie z pierwszych kolonii: na deptaku z pamiątkami zobaczyłam obraz. W trójwymiarze spoglądali na mnie na przemian Pan Jezus, Matka Boska i Papież. Obraz był sporych rozmiarów i był przykładem kiczu bardziej klasycznego niż jeleń na rykowisku, idealnie trafiał w mój siedmioletni gust. Myślę, że gdyby moi rodzice dostali go ode mnie w prezencie, zapłakaliby rzewnymi łzami. Na szczęście nie starczyło mi kasy…

Ile dać pieniędzy dziecku na wyjazd

Money, money, money…

To w końcu w jakim wieku wysłać dziecko na pierwsze kolonie albo obóz? Na to pytanie nie ma jednoznacznej odpowiedzi, każde dziecko jest inne, więc prawidłowa odpowiedź brzmi „to zależy”:) Jeśli jednak macie dziecko, które spędza czasem noc poza domem, czy to u dziadków czy nocując u kolegi czy koleżanki, nie ma problemu z nawiązywaniem kontaktów i jest w miarę samodzielne, to nie wahajcie się ani chwili, i pamiętajcie, że rodzice znoszą pierwsze wyjazdy dużo gorzej niż dzieci:)

Skończyliśmy już blogować, więc wyłączyliśmy komentarze. Nasze posty mogą się teraz starzeć w ciszy i godności:)

  • anula888

    23/12/2020

    Na wyjazd koniecznie trzeba spakować dziecku apteczkę, szczególnie jeśli bierze stałe leki. Apteczkę można kupić gotową, ja kupiłam online.

  • 08/05/2019

    Małe zuchy!

    Mój mały-niemały siostrzeniec na pierwszą zieloną szkołę miał okazję pojechać w wieku 10 lat. Wbrew obawom mojej siostry, nie zginął. Ba, wrócił bogatszy w doświadczenia i fajne wspomnienia.

Sorry, the comment form is closed at this time.