Gdy mówiliśmy znajomym, że planujemy wypożyczyć w Wietnamie skutery, a potem chcemy z dzieciakami zjechać na nich kawał kraju, w Polsce patrzyli na nas ze zgrozą przemieszaną niedowierzaniem. No bo przecież wiadomo, w Wietnamie na drogach jest taki sajgon, że nie ma szans, żebyśmy wyszli z tego w jednym kawałku.
A jednak, jak mawiali rzymscy Janusze: przyjechalim, pojechalim i przeżylim. Wyjechaliśmy na skuterach z Sajgonu i 2.000 kilometrów później zwróciliśmy skutery w tym samym miejscu, w stanie tzw. „niepogorszonym poza normalnym zużyciem”. Czujemy się więc choć trochę kompetentni, żeby oddać w Wasze ręce wcale-nie-taki-mini-poradnik o podróżowaniu na skuterach po Wietnamie i „last-but-not-least” z dziećmi.
Wyrzuciliśmy z siebie ponad 6.200 słów, więc żeby Was nie zanudzić i ułatwić praktycznie wykorzystanie tego posta załączyliśmy też spis treści. Jeśli zainteresują Was tylko niektóre z poruszonych przez nas tematów, kliknijcie na wybrane działy, a resztę zostawcie sobie na dni bezpośrednio przed wyjazdem na Waszą wyprawę skuterem po Wietnamie.
Spis treści:
- Nasza trasa
- Wynajem skutera w Wietnamie
- Dziecko na skuterze
- Polskie prawo jazdy w Wietnamie
- Policja
- Inni na drodze
- Kaski/Ochrona głowy
- Drogi w Wietnamie
- Stacje benzynowe i paliwo
- Warsztaty
- Bezpieczeństwo i Parkowanie
- Hotele i noclegi na trasie
- Podsumowanie
Na skuterową podróż po Wietnamie wyruszyliśmy z Ho Chi Minh nadmorską trasą na północ aż do Hoi An, by potem odbić w góry i wrócić do punktu startu interiorem przez Da Lat i Cat Tien. W czasie drogi posiłkowaliśmy się regularnie przewodnikami ze strony Vietnam Coracle. Przede wszystkim przydawała się nam ona przy wyborze trasy, ale dużo skorzystaliśmy też na podpowiedziach dotyczących ulubionych miejscówek wietnamskiej drogówki, niedrogich, a sprawdzonych noclegach, a nawet zasugerowaliśmy się z raz czy dwa razy podpowiedziami kulinarnymi.
Wypatrzyliśmy też na mapach Toma kilka atrakcji, które moglibyśmy przegapić oraz zdecydowaliśmy się ominąć kilka miejsc, o których wiedzieliśmy dzięki Tomowi, że na pewno są nie dla nas. Jeśli planujecie podróż skuterem po Wietnamie, i to nie tylko południowej części kraju, ale też po Pólnocy, to zdecydowanie polecamy lekturę tego bloga. To kawał naprawdę dobrej i rzetelnej roboty.
Nasza trasa
Tak orientacyjnie wyglądała nasza trasa. Dlaczego orientacyjnie? Codziennie staraliśmy się tak zaplanować przejazd, by jak najmniej czasu spędzać na trasach szybkiego ruchu. Chodziło nie tylko o boczne, widokowe drogi, ale nawet bardziej o unikanie ciężarówek i patroli drogówki. Różnie nam to wychodziło i zdarzało nam się cofać kilkanaście kilometrów, czy błądzić po wąskich ścieżkach, a czasem jechać godzinę po autostradzie i dopiero potem przesunąć palcem po smartfonie i zobaczyć, że przecież tam nad morzem jest jeszcze jakaś droga. Na szczęście zazwyczaj dawaliśmy radę ogarnąć temat znacznie lepiej niż zwykle. Mieliśmy internet, mieliśmy nawigację, poza tym wietnamskie drogi są naprawdę w porządku. Nie jest to Laos, gdzie ważna trasa potrafi nagle zamienić się z dziurawego asfaltu w rozjeżdżony szutr a potem nagle się urwać…
W oddzielnych wpisach odtworzymy dokładniej naszą trasę i opowiemy o jej co ciekawszych fragmentach. Korzystając z różnych źródeł postaramy się też napisać, gdzie warto skręcić w boczną drogę, żeby zobaczyć to, co łatwo zgubić przebijając się przez Wietnam głównymi szlakami, w wygodnych autobusach, czy mniej wygodnych, ale (podobno) ekscytujących pociągach (mamy za sobą długie podróże pociągiem po Tajlandii i wiemy jak ciekawe to doświadczenie, choćby kulinarnie).
Czy trasa naszej skuterowej wyprawy po Wietnamie jest optymalna? Nie, zdecydowanie nie. Przede wszystkim z perspektywy czasu wybralibyśmy odwrotną drogę. Zaczęlibyśmy od interioru, a potem wracalibyśmy nad morzem. Dlaczego? Przede wszystkim dlatego, że podczas naszej wyprawy trafiliśmy na słabą pogodę i nad morzem cały czas wiało.
To nie byłoby jeszcze takie złe, ale ten porywisty wiatr cały czas uderzał w nas z północy. Był tak silny, że po kilku godzinach jazdy bolały nas… brody. Podmuchy wyrywały nam kaski do tyłu, a paski wrzynały nam się w podbródki. Trasa nadmorska ma też to do siebie, że choć zazwyczaj jest piękna, to szybko staje się monotonna. Dodatkowo były, zwłaszcza w tej nadmorskiej części naszej trasy, fragmenty, które z perspektywy czasu zupełnie byśmy pominęli, ale o tym już w kolejnych wpisach.
Jazda interiorem na północ to tymczasem stopniowanie napięcia. Najpierw monotonnie i brzydko, potem coraz ciekawiej. Za Kon Tum – już w górach – jest dramatycznie i pięknie. Wracanie tą trasą do Ho Chi Minh jest za to trochę przygnębiające. Po zapierającej dech w piersiach jeździe przez górskie przełęcze dalej jest coraz spokojniej i nudniej. Przełęcze, postrzępione szczyty i urwiste kaniony ustępują miejsca rolniczym dolinom a w końcu dużym i nijakim miastom.
Inną opcją, do której często zachęcają wypożyczalnie, to przejazd z HCM na północ i zwrócenie skutera albo w innym mieście (jeśli wypożyczalnia ma oddział), albo wysłanie skutera pociągiem i powrót tymże. Jak wysłać skuter w Wietnamie pociągiem, bardzo dobrze opisał na swoim blogu Tom z Vietnam Coracle. Warto tylko zdać sobie sprawę, że ta opcja nie jest wcale tania. Transport Hue-HCM to ok. 1.000.000 VND za skuter (prawie 50 USD), do tego motor może dotrzeć nawet po 5 dniach, więc dodatkowo płacimy jeszcze za czas wynajmu, no i jeszcze trzeba doliczyć bilet dla nas. U nas takie rozwiązanie co najmniej podwoiłoby koszty wynajmu skuterów, więc je odrzuciliśmy.
Jednak jeśli ktoś ma większy budżet, a mniej czasu, to warto rozważyć tę opcję. Wtedy można jadąc na północ wybrać co ciekawsze fragmenty nad morzem i w głębi lądu, a potem wrócić pociągiem. Zaoszczędzony czas można spędzić np. w Delcie Mekongu, której my, ze względu na naszą niepoprawną miłość do skuterów, nie daliśmy rady zobaczyć.
Trasa HCM-Hoi An-HCM z dziećmi w trzy tygodnie to też dość intensywna wyprawa. Z 3-5 godzin jazdy dziennie z przerwami na jedzenie, siku, tankowanie, kilka atrakcji, pakowanie rano i rozpakowywanie wieczorem robi się praktyce cały dzień na skuterze. Od rana (w naszym przypadku tak koło godz. 10) do zmroku. My to polubiliśmy, ale zdajemy sobie sprawę, że nie każdego będzie to bawić. Jeśli jedziecie przez Wietnam z dziećmi, to polecamy przyjąć dzienny zasięg w granicach 150 km, a tygodniowy w granicach 700 km. Co kilka dni warto sobie zrobić choć z jeden dzień przerwy. Nie tylko na zwiedzanie i odpoczynek, ale też na przykład regenerację zmęczonego dżwiganiem kasku karku i rejonów około pośladkowych:)
Jeśli jeszcze Was nie zniechęciliśmy, to zapraszamy na główną część poradnika, jak wypożyczyć skuter w Wietnamie, przejechać 2.000 kilometrów i przeżyć! Dokładny opis zwiedzonych przez nas miejsc i przejechanych tras już wkrótce na blogu!
Wynajem skutera w Wietnamie
O tym, na co zwracać uwagę przy wynajmowaniu skutera, pisaliśmy już wcześniej na blogu na podstawie naszych doświadczeń tajsko-laotańskich. W Wietnamie do zagadnienia podeszliśmy nieco inaczej, głównie dlatego, że tym razem nie wynajmowaliśmy skuterów na kilkudniowe wycieczki, a na prawie cały nasz pobyt w Wietnamie.
Wypożyczalni szukaliśmy jeszcze z Polski przez internet, napisaliśmy do kilku znalezionych przez wyszukiwarkę i kilku poleconych przez naszego mieszkającego od lat w Ho Chi Minh znajomego (jego biuro podróży – Polviet Travel i świadczone przez niego usługi polskiego przewodnika w Wietnamie gorąco polecamy). I przyznajemy, że odpowiedzi nie były takie, jakich oczekiwaliśmy.
Ile kosztuje wypożyczenie skutera w Wietnamie? Kiedy pierwszy raz przysiedliśmy do tego tematu, byliśmy w siódmym niebie. Szybka wrzutka „scooter rental saigon” i pierwsze wyniki: 5 USD, 4 USD! Takich cen szukaliśmy! A jeszcze jak weźmiemy dwa skutery i to na 3 tygodnie, to kto wie, może nawet uda nam się zejść do 6-7 USD za dzień za oba motory! Wystarczyło jednak jedno uszczegółowione zapytanie i okazało się, że są to ceny „na miasto”, gdzie kilometrów nie robi się dużo, a sprzętów nie katuje się godzinami ciągłej jazdy. I o ile 5 USD do cena wyjściowa „na miasto”, tak „na wieś” jest to już dwa razy więcej. Przy trzech tygodniach i dwóch skuterach wychodziło co najmniej 400 USD. A taka kwota bardzo mocno obciążała nam zaplanowany budżet. Zaczęliśmy więc negocjacje…
Znana i renomowana wypożyczalnia Tigit Motorbikes zaproponowała nam Hondę Blade (110 cm3) za 10 USD dziennie. Cena spadała z długością wypożyczenia i za cały miesiąc wynosiła już „tylko” 250 USD. Inne miejsca, z którymi się skontaktowaliśmy rzucały ceny od 60 do 100 USD za tydzień w zależności od modelu. Co ważne, to były motory przygotowane pod wyjazd za miasto. Przede wszystkim miały bagażniki, a to wbrew całkiem istotna sprawa. Przy dalszych wyprawach skuterem będziecie bowiem przynajmniej raz dziennie odwiedzać stację benzynową. Brak bagażników to konieczność każdorazowego odpinania i zapinania bagażu, żeby dostać się do baku… Brak bagażników odbierze też jakże cenne miejsce Waszym czterem literom. Jeśli więc, podobnie jak my, oszczędzicie na bagażnikach, to znajcie tego cenę – kompromis z wygodą i konieczność każdorazowego zdejmowania bagażu przy tankowaniu.
Tigit, jak przystało na trochę bardziej cywilizowaną wypożyczalnię, nie kombinuje z zabieraniem paszportów (takie miejsca nadal się zdarzają w Wietnamie), ani nie sprzedaje motorów. Wypożyczając skuter, trzeba tylko się zgodzić na blokadę 500 USD na karcie. Dobre opinie i jasne zasady przegrały jednak z ceną.
Piątą czy szóstą z kolei wypożyczalnią, do której napisaliśmy była Top-Notch Bikes, prowadzona przez Australijczyka, który zaproponował nam dwie Yamahy Nouovo za… 700.000 VND za tydzień, czyli niecałe 5 USD dziennie! Nauczeni rozmowami z poprzednimi wypożyczalniami od razu wprost napisaliśmy, że skutery są nam potrzebne na objazdówkę po kraju. „Jasne, nie ma sprawy” – dostaliśmy odpowiedź. Do tego przyszły fotki skuterów. Nie były to nówki-sztuki-niemiec-płakał-jak-sprzedawał a modele z lat 2004-2006. Trochę nas potem zastanowiło, dlaczego jeden ma pierwszą rejestrację w papierach w 2000 roku, ale machnęliśmy na to ręką.
Top-Notch Bikes było jedną z tych wypożyczalni, które aż się proszą, żeby… wcale z nich nic nie wypożyczać. Przede wszystkim trudno ją znaleźć. Niby na stronie jest mapka, ale kiedy dojechaliśmy na miejsce, okazało się, że nic tam nie ma, a przypadkowy przechodzień (mówiący zresztą po angielsku) rozłożył ręce. Potem zapytał kilku osób, znów rozłożył ręce i zniknął w jednej z bram. Po chwili jednak sąsiednia brama w samym rogu skweru się otworzyła i ktoś nas zawołał. Kiedy do niej podeszliśmy, okazało się, że na drzwiach jest malutka tabliczka z napisem Top-Notch Bikes. Jeśli więc podążycie naszymi ścieżkami to wypożyczalnia jest dokładnie TUTAJ. Profesjonalnie to wszystko jednak nie wyglądało, a fakt, że nawet sąsiedzi nie wiedzą co jest grane zapalił kilka lampek ostrzegawczych. Na szczęście poprzeczkę z oczekiwaniami mieliśmy zawieszoną dość nisko…
W przeciwieństwie do naszych poprzednich skuterowych doświadczeń, gdzie podpisywaliśmy umowę i zostawialiśmy paszporty w zastaw, tu skutery tak naprawdę kupowaliśmy na własność. Nasz australijski przyjaciel zaznaczył to już na początku naszej korespondencji i zasugerował, żeby myśleć o tej transakcji jak o depozycie. Zobowiązał się bowiem, że skutery od nas odkupi za tą samą cenę. Trochę średnio podobała nam się taka opcja, szczególnie, że odkupywanie nie było potwierdzone żadną umową… Plusem całej sytuacji była cena skuterów – 5.000.000 VND, czyli ok. 220 USD za sztukę. Ponad dwa razy mniej niż depozyt w Tigit. Coś za coś…
Wzięliśmy skutery na szybką przejażdżkę, sprawdziliśmy światła, hamulce, zawieszenie. Teraz już wiemy, że warto jeszcze skuter postawić na widelcu (czy jak to się tam zwie) i sprawdzić jak chodzą koła, czy na przykład nic nie gruchocze w łożyskach, bo jak się potem okazało jeden z nich mógł mieć taką usterkę jeszcze w momencie wypożyczenia. Dodatkowo (ale o tym wiedzieliśmy wcześniej) skutery nie miały bagażników, a kaski szybek… Wkalkulowaliśmy jednak te wszystkie niedogodności w niską cenę wypożyczenia.
W jakim stanie oddawaliśmy je 3 tygodnie później? Jednemu po drodze wysiadła elektryka, więc w warsztacie wypruto mu wnętrzności i wymieniono trochę przewodów plus jakieś elementy alternatora (kosztowało nas to… kilkanaście dolarów). Elektrykę naprawiono na 4-. Działały światła, ale przestała się świecić deska rozdzielcza… Drugi miał problemy z zapalaniem, a kiedy w końcu nie chciał odpalić, to jakiś magik podkręcił go tak, że gasł na światłach. Pod koniec jazdy byliśmy więc trochę jak zawodnicy na torze wyścigowym i podkręcaliśmy manetki w oczekiwaniu na zielone światło. Wróciliśmy też z nowymi lusterkami, bo niestety oba skutery zaliczyły po małej wywrotce na parkingach. No i te nieszczęsne łożyska w Oli skuterze, które usłyszeliśmy ledwie po kilku dniach od wypożyczenia.
Szczerze mówiąc, mając ostatnio boleśnie dużo doświadczeń z niezbyt uczciwymi ludźmi, do samego końca mieliśmy wątpliwości, czy uda nam się odzyskać całość „depozytu”. Szczególnie, że za „szurające” łożyska można było krzyknąć nawet kilkadziesiąt dolarów. Ku naszemu zaskoczeniu, nie tylko odzyskaliśmy całą kwotę, ale pracownik wypożyczalni nawet nie próbował potrącić nic za rzężenie i stukanie, choć problem zdiagnozował przy nas całkiem szybko i celnie. Stwierdził jednak, że to awaria zupełnie naturalna dla tych maszyn przy tym przebiegu i w tym wieku, a my nie mamy z nią nic wspólnego, więc zrzucanie na nas kosztów naprawy byłoby nie fair.
Jeśli więc szukacie taniej wypożyczalni skuterów w Sajgonie, to Top-Notch Bikes jest sprawdzoną opcją. Oczywiście fakt, że my mieliśmy z nią ogólnie pozytywne doświadczenia, nie jest gwarancją, że u Was będzie podobnie, ale mimo wszystko dobrze rokuje. No i warto też pamiętać, że za niższą niż u konkurencji cenę dostaniecie też niższy standard: nienajmłodsze maszyny z problemami bez ułatwiających życie bagażników oraz kaski bez szybek.
Skuterem po Wietnamie z dzieckiem
Trochę się obawialiśmy, że dzieci nas znienawidzą za całe dnie spędzone na skuterach, ale na szczęście były całkiem wyrozumiałe. Wyczuwaliśmy u nich co prawda pewne niezrozumienie dla naszej fiksacji na temat skuterów i tego, że kilkugodzinną jazdę potrafią nam wynagrodzić widoki, a nawet jak i tych nie ma, to i tak jest super, ale ku naszemu zaskoczeniu prawie w ogóle nie narzekały. Co nam sprawiło ogromną pozytywną niespodziankę, to fakt, że nawet marną pogodę i jazdę w deszczu nasze dzieciaki znosiły bardzo dzielnie. Zdajemy sobie jednak sprawę, że takie imprezy mogą być nie dla wszystkich. Jeśli więc skusimy Was na wyprawę skuterami z dziećmi, a potem usłyszycie w domu, że „nie odrobię lekcji, bo jeszcze mi się ręce po tych Waszych skuterach trzęsą”, to my jesteśmy niewinni i czyści jak wietnamski skuter po wizycie w przydrożnej myjni.
W Wietnamie nie widzieliśmy fotelików na skutery dla dzieci, na które trafiliśmy w Tajlandii, ale przyznajemy się, że szczególnie mocno się za nimi nie rozglądaliśmy. Z jednej strony skuterowych biznesów jest tu taki dostatek, że można kupić prawie wszystko. Z drugiej strony takie foteliki były przystosowane do skuterów z płaską podłogą, a te są niezbyt popularne w Wietnamie. Jeśli jedziecie do Wietnamu z 2- albo 3-latkiem to warto jednak zawsze zapytać o taki fotelik jako najlepszą opcję do podróży z małym dzieckiem na skuterze.
Za to kaski dla dzieci można kupić praktycznie na każdym rogu. Zazwyczaj to tanie i proste modele, ale w bardziej specjalistycznych sklepach znajdziemy też porządniejsze wersje.
Przy poprzednich wyprawach oboje dzieci trzymaliśmy na skuterach przed sobą, dodatkowo spinając się z nimi paskami (braliśmy pasek, który przeciągaliśmy przez szlufki od własnych spodni, a potem zapinaliśmy wokół dziecka). W tym roku uznaliśmy, że Maciek (8 lat) jest już trochę za duży na jazdę z przodu i większość czasu jechał z tyłu trzymając się Pawła.
Dodatkowym zabezpieczeniem były torba przypięta z tyłu skutera, będąca oparciem dla pasażera, więc Maciek był naturalnie blokowany z dwóch stron. Maciek zdecydowanie wolał jeździć z przodu, ale jazda za kierowcą nie była dla niego nudna. Ani razu nie usnął i zawsze mocno się asekurował.
Polskie prawo jazdy w Wietnamie
Międzynarodowe prawo jazdy wydane w Polsce jest pełnoprawnym dokumentem uznawanym w Wietnamie. Należy tylko pamiętać, aby wypełniając wniosek o wydanie prawa jazdy zaznaczyć, że ma ono być zgodne z Konwencję Wiedeńską.
To oczywiście teoria. Jeśli (nie daj Boże) zatrzymała Was drogówka, a nie da się Was skasować za przekroczenie prędkości czy brak kasku, to możecie usłyszeć każdy, mniej lub bardziej logiczny powód do łapówki. Na przykład, że w Wietnamie można tylko jeździć na wietnamskim prawie jazdy, albo że wasze polskie prawo jazdy nie obejmuje skuterów. Możecie z tym dyskutować i gorąco życzymy Wam powodzenia, ale prawdopodobnie ostatecznym argumentem, który zamknie dyskusję będzie banknot o odpowiednim nominale.
Policja w Wietnamie
Podobno policja w Wietnamie czai się za każdym rogiem. Podobno tylko czeka, żeby wyciągnąć łapówkę od turystów na skuterach. Podobno najlepiej na taką okoliczność mieć na wierzchu 200.000 dongów, a resztę pieniędzy schować gdzieś głęboko. Podobno absolutnie nie należy dawać policji do ręki dokumentów ani kluczyków do skutera, żeby nie mieli szansy skonfiskować pojazdu.
Piszemy „podobno” bo sami tego – na szczęście – nie doświadczyliśmy. Bywały dni, kiedy policji nie widzieliśmy w ogóle, ale zdarzało się też, że mijaliśmy kilka patroli jednego dnia. Na pewno im bardziej turystyczna okolica, tym większa szansa, że zostaniemy ich ofiarą. Minęliśmy w sumie kilkanaście takich patroli. Staraliśmy się nie nawiązywać kontaktu wzrokowego i nie wykonywać nerwowych ruchów, i … ani razu nie zostaliśmy zatrzymani.
Niemniej jednak, warto zdawać sobie sprawę, że drogówka to jeden z największych (potencjalnych) minusów jazdy skuterem po Wietnamie. Przede wszystkim policjantów jest dużo, nie mają żadnych oporów przed zatrzymywaniem obcokrajowców, a po zatrzymaniu można być praktycznie pewnym, że skończy się łapówką.
Jak uniknąć takiego niemiłego spotkania? Złotej zasady nie ma, ale radzimy:
- przestrzegać ograniczeń prędkości (dla skuterów to 40 km/h w terenie zabudowanym, 60 km/h poza),
- być czujnym. Jeśli wszyscy naokoło zwalniają, a skutery zbijają się grupę i zaczynają odbijać do środka jezdni, to pewnie przy poboczu stoi jakiś wietnamski drapieżnik. Niewielkie ryzyko, że to tygrys, chyba, że akurat jeździcie skuterem po zoo. Najprawdopodobniej to dość złośliwy przedstawiciel Waszego gatunku, czyli człowiek z wietnamską policyjną odznaką,
- znaleźć sobie zasłonę. Widząc patrol, ciężarówki też zwalniają. Znajdźcie sobie „martwe pole” za ciężarówką. Jedźcie za nią w bezpiecznej odległości, ale blisko środka jezdni, tak by skrócić pole widzenia z pobocza. Patrol zobaczy was wtedy ledwie na ułamek sekundy i raczej nie zdąży wykonać w tym czasie operacji umysłowej „turysta-zatrzymać-łatwy zarobek”,
- przejrzeć trasę przed wyruszeniem w drogę. Motocyklowy przewodnik po Wietnamie Vietnam Coracle na swoich trasach zaznacza ulubione miejscówki drogówki. Sprawdzały się w 90 proc., a w turystycznych okolicach w 100 proc. Możecie wtedy zawczasu pomyśleć, jak dać patrolowi najmniejsze szanse na ściągnięcie was z ulicy.
Napisaliśmy, że nie ma złotej zasady przy unikaniu drogówki, ale to nie do końca prawda. Nigdy nie spotkaliśmy patrolu jadąc po zmroku. Nie zalecamy tego rozwiązania, bo jazda po ciemku w Wietnamie nie jest warta unikania policji. Odrzucając jedno ryzyko dostajemy tysiące innych. Niemniej jednak z własnego doświadczenia wiemy, że wietnamska policja boi się ciemności:)
A co jeśli drogówka Was zatrzyma? Wieść gminna niesie, że 200.000 VND to tyle, ile wynosi stawka dla obcokrajowca. Ale są podobno pechowcy, którzy przyciśnięci do muru płacą łapówki idące w miliony. Jeśli negocjacje będą Wam szły marnie, to spodziewajcie się, że usłyszycie groźbę konfiskaty motoru. To realna możliwość, a policja ma do tego prawo.
O ile jednak nie popełniliście poważnego wykroczenia, to możecie być prawie pewni, że to blef. Ten patrol nie dostanie wtedy na lewo ani grosza. Konfiskata skutera to dla nich najgorsze wyjście – nic nie zarobią, stracą na Was dużo czasu i jeszcze dorzucą sobie papierologii. Ani oni, ani Wy – nikt nie chce tego rozwiązania.
No i na wszelki wypadek trzymajcie te mityczne 200.000 VND na wierzchu, a karty i resztę gotówki gdzieś głębiej. Co prawda słyszeliśmy opowieści o wyprawach z patrolem do bankomatu, ale wydaje nam się, że to już trzeba mieć niezwykłego pecha do naprawdę złodziejskich policjantów.
Inni na drodze
1. Ciężarówki, autobusy i busiki
Zdecydowanie najtrudniejszy przeciwnik na wietnamskich drogach. Wietnamskich tirowców poznaliśmy już 3 lata temu w Laosie, jednak tutaj doświadczyliśmy ich dominacji na drodze w pełnej okazałości. Ciężarówki i autobusy mają zawsze pierwszeństwo. Jeśli myślisz, że to ty masz pierwszeństwo, patrz punkt pierwszy. Jeśli jedziesz sobie spokojnie drogą i widzisz ciężarówkę wyjeżdżającą z podporządkowanej albo autobus skręcający w lewo z naprzeciwka, patrz punkt pierwszy.
Są wielkie, szybkie (z perspektywy skutera) i głośne. Trąbią jak szalone, żeby dać znać, że jadą, nigdy nie zwalniają i wyprzedzają nie zważając na wzgórza, zakręty, ciągłe linie ani innych uczestników drogi. W dzień jeszcze jakoś da się z nimi wytrzymać, jednak po zmroku każdy Doktor Jekyll zza wietnamskiej kierownicy zamienia się w Mr. Hyde’a, a jego pojazd staje się jeszcze szybszy, jeszcze głośniejszy i jeszcze bardziej rozpychający się na drodze. Żeby przypadkiem po zmroku nikt nie przegapił nadjeżdżającego potwora, do ferii dźwięków dorzucą jeszcze długie światła kompletnie oślepiające kierowców z naprzeciwka.
Na trasach z dwoma pasami ruchu trzeba się niestety przygotować na to, że to wcale nie ciężarówki ani duże autobusy są najgorsze, ale vany i średnie busy. O ile duże pojazdy i samochody osobowe (tych nie ma za dużo) zazwyczaj jadą niezbyt szybko, a w terenie zabudowanym dla pewności przenoszą się po prostu na lewy pas, tak busiki wpychają się wszędzie z każdą prędkością. Ich ulubioną czynnością poza bliskim mijaniem z dużą prędkością jest ścinanie zakrętów na wąskich i krętych drogach.
Nie spodziewajcie się też żadnej taryfy ulgowej od kierowców komunikacji miejskiej w dużych miastach. Wymuszanie pierwszeństwa, zajeżdżanie drogi, czy nawet „dociskanie” do krawężnika, jeśli się akurat nawiniecie pod autobus, to normalka. Od miejskich autobusów najlepiej trzymać się jak najdalej.
2. Samochody
W tym całym bałaganie wydają się najmniej groźne. Ich kierowcy umieją korzystać z hamulców i kierunkowskazów i stosunkowo najrzadziej powodują niebezpieczne sytuacje na drodze. „Rajdowców” szalejących po drogach praktycznie nie widzieliśmy. Oczywiście tak jak wszyscy używają klaksonów – ale do tego po prostu trzeba się przyzwyczaić. Klakson to sposób na porozumiewanie się z innymi uczestnikami ruchu, na przykład zasygnalizowanie „jestem za tobą i zaraz będę cię wyprzedzać więc nie rób nic głupiego”.
Warto przejechać się po Sajgonie taksówką albo uberem, żeby przekonać się z punktu widzenia pasażera, jak ostrożnie jeżdżą samochody w tym zdominowanym przez skutery świecie. Czasem aż chciałoby się powiedzieć takiemu uberowcowi, by trochę przycisnął i przestał tak delikatnie manewrować między skuterami. Na szczęście nie wiedzieliśmy, by ktokolwiek uległ takiej pokusie. Jechaliśmy uberem i taksówkami ponad 10 razy po Sajgonie i zawsze czuliśmy, że kierowcy są bardzo wyczuleni na skutery i wolą dojechać chwilę później niż zaryzykować rysę na samochodzie.
3. Skutery
Najliczniej reprezentowane na wietnamskich drogach, a wiadomo, jak czegoś jest dużo to już nie tak łatwo generalizować. Zdarzają się tacy, co śmigną koło ciebie tak szybko, że nawet nie zdążysz się przestraszyć. Albo przecinają drogę wychodząc z założenia, że nikt nie będzie na tyle odważny albo głupi, żeby nie przyhamować. Włączają się do ruchu nie czekając aż będzie droga wolna, przeciwnie, wjeżdżają, oczekując, że ten kto jedzie, może się kawałek przesunąć, przecież starczy miejsca dla każdego.
Spotkaliśmy też na swojej drodze pijanych kierowców. Jednego ciężko było wyminąć, tak nim rzucało na wszystkie strony. Zdarzało się też nam widywać gości wychodzących chwiejnym krokiem z knajpy i dosiadających swoich skuterów z założeniem, że w tym stanie do domu na pewno nie dojdą, więc lepiej pojechać. Wiadomo, mistrzowie kierownicy to nie tylko polska przypadłość. Znajomy mieszkający od lat w Wietnamie opowiadał, że najgorzej jest w trakcie Tet – wietnamskiego Nowego Roku. Kilka lat temu pijany kierowca wjechał czołowo z dużą prędkością w skuter jadący tuż za nim. Od tego czasu w czasie Tet znajomy jeździ już tylko samochodem.
Jednak codzienne poruszanie się po drogach Wietnamu przekonało nas, że inni skuterowcy raczej nie chcą zabić ani siebie ani nas (niechlubnym wyjątkiem są kierowcy z okolic Nha Trang), a ruch wcale nie jest tak chaotyczny jak mogłoby się wydawać postronnemu obserwatorowi. W tym szaleństwie jest metoda, swego rodzaju harmonia, którą doskonale widać już po kilku godzinach na skuterze. I o ile pierwszego dnia, gdy odebraliśmy skutery i jechaliśmy przez miasto, kosztowało nas to sporo nerwów, napiętych mięśni i lekkich napadów paniki, o tyle w drodze powrotnej, przejazd przez Sajgon nie zrobił na nas większego wrażenia. Ot, miasto, trochę większy ruch, więcej hałasu i tyle.
Najważniejszą zasadą jeśli chodzi o jazdę na skuterach jest „miej oczy dookoła głowy”. Jedź spokojnie, ale nie za szybko. Zawsze miej kask na głowie. Zapomnij o kodeksie drogowym, jaki znasz z Polski i daj się ponieść wietnamskiej drodze. Używaj klaksonu, szczególnie jeśli widzisz kogoś stojącego na poboczu. Wietnamczycy często jeżdżą skuterami bez wstecznych lusterek i boją się skręcać w lewo. Dlatego zamiast płynnie zmienić pas i dojechać do środka drogi, stają na prawym poboczu i zerkają nerwow przez ramię, kiedy mogą przeciąć drogę. Nierzadko stoi ich całkiem spora grupka wzajemne zasłaniając sobie drogę. Warto więc się upewnić, że jeśli słabo Was widzą, to chociaż usłyszą Wasz klakson.
4. Podprądowcy
Wydawałoby się, że sposób na uniknięcie starcia z ciężarówką czy autobusem jest prosty: trzeba przytulić się jak najmocniej do prawej krawędzi drogi i nie wychylać się ani na milimetr. I pewnie w niektórych krajach świetnie zdaje to egzamin, ale niestety nie w Wietnamie. Tu bowiem, jeśli pan Nguyen postanowi wpaść wieczorem do szwagra, a ten mieszka przy tejże samej autostradzie co on, ale kawałek wcześniej, to przecież nie będzie się pan Nguyen wygłupiał i przejeżdżał na drugą stronę ulicy, jeszcze by go coś po drodze potrąciło, i dopiero by było nieszczęście. Nie nie, on po prostu wyjedzie ze swojej uliczki w lewo i pojedzie ten kilometr, dwa czy siedem pod prąd, oczywiście jak najszybciej jego skuter da radę. No bo czemu nie. W końcu szwagier czeka.
Gorzej jak będzie jechał po zmroku w ogóle bez świateł albo na długich. Efekt w obu przypadkach będzie podobny – nie widać, czy jedzie na nas rower, skuter czy może skuter z przyczepką, co nakazywałoby zrobienie mu nieco więcej miejsca. Przy jednoczesnych potrąbywaniach z tyłu przez wyprzedzające się nawzajem ciężarówki – emocje murowane.
I to właśnie podprądowcy, a nie szaleni skuterowcy czy bezczelni autobusiarze napędzili nam największego stracha. Nie było takich sytuacji wiele – jedna czy dwie na całe trzy tygodnie, ale wtedy mieliśmy już serce w przełyku. Jak zminimalizować ryzyko bliskiego spotkania z takimi mistrzami kierownicy? Przejeżdżając przez miasta czy wsie nie trzymajcie się krawędzi drogi. Zawsze zostawiajcie tyle miejsca, żeby z prawej strony zmieścił się skuter czy rower. Zawsze też spodziewajcie się, że wyjeżdżający z bocznej drogi pojazd może nagle zrobić ostry skręt i zacząć jechać w Waszą stronę. To nic, że jedziecie blisko środka drogi. Jeśli ktoś uzna, że mu przeszkadzacie, to Was otrąbi i zjedziecie do krawędzi. Za to jazda tuż przy niej może być znacznie bardziej niebezpieczna, bo radosny podprądowiec nie da ani sobie, ani Wam czasu na reakcję.
5. Krowy, psy i inne zwierzęta
Najbliżej zawału Ola była nie jak trąbiły na nią ciężarówki czy wymijały autobusy, ale jak spłoszony cielak oderwał się od stada i dość nieprzewidywalnie zaczął biec środkiem drogi. Paweł podobne chwile grozy przeżył, gdy nagle znikąd pod jego kołami zjawił się pies. Zwierząt po drodze, i dzikich i tych udomowionych jest sporo i warto mieć na uwadze, że o ile wiemy mniej więcej (z naciskiem na mniej), czego możemy się spodziewać po ludziach, o tyle zwierzaki mogą nas zaskoczyć.
Kaski
O ile nie przyjeżdżacie do Wietnamu z własnym kaskiem, co pewnie dotyczy znakomitej większości z Was, macie do wyboru dwie możliwości. Wynająć kask w komplecie ze skuterem, albo kupić własny na miejscu. My przywieźliśmy ze sobą tylko kaski dziecięce, kupione kilka lat temu w Wientianie przed rundką po płaskowyżu Bolaven, ale i tak po drodze kupiliśmy nowy dla Kaliny, bo stary już trochę ją uciskał, a na dodatek ułamała się plastikowa zapinka. Nowy kask dla dziecka w Wietnamie kosztował nas niecałe 50 PLN.
„Dorosłe” kaski wypożyczyliśmy. Niestety znalezienie kasku z szybką graniczy z cudem, więc ratowaliśmy się okularami przeciwsłonecznymi. W słoneczne dni (nie to, żeby ich było znowu jakoś dużo…) używanie okularów było dość oczywiste, w pochmurne może nie było idealnie, ale dawało radę. Problem zaczynał się o zmierzchu i po zmroku – w okularach jechać się nie dało, bez okularów też nie za bardzo – robale, piasek i drobniutkie kamyczki co chwila uderzały nas w twarz, oczu niestety nie oszczędzając. Szukaliśmy i szukaliśmy, i dopiero w Hoi An udało nam się kupić przezroczyste okulary. I to był strzał w dziesiątkę. Dlatego jeśli wybieracie się do Wietnamu z zamiarem jeżdżenia na skuterach, już w Polsce kupcie sobie w pierwszym lepszym markecie budowlanym najprostsze okulary ochronne z bezbarwnymi szkłami.
Praktycznie wszyscy w Wietnamie jeżdżą też w maseczkach na twarz. My po każdej dłuższej przejażdżce planowaliśmy kupić sobie maseczki, ale dziwnym trafem nigdy do tego nie doszło. Naraziliśmy się przez to na kilkukrotne nagabywanie ze strony innych skuterowców, którzy potrafili jechać przez jakiś czas obok nas i zamiast robić nam zdjęcia, albo machać radośnie, profesorskimi gestami pokazywali z oburzeniem na brak ochrony nosa i ust. Miejscami faktycznie jest trudno jechać w pyle i spalinach, a koszt takiej maseczki to pewnie 1-2 USD, więc nic nie stoi na przeszkodzie, żeby na pierwszym lepszym straganie uzbroić się w taki gadżet. Dodatkową zaletą jest jeszcze większe podobieństwo do miejscowych, a więc może trochę mniejsza szansa na spotkanie z drogówką. Zdecydowanie warto rozważyć.
Drogi w Wietnamie
No właśnie, wietnamskie drogi. Mimo że mieliśmy wcześniejsze doświadczenia skuterowe z Tajlandii i Laosu, to, jeśli chodzi o drogi, nie wiedzieliśmy za bardzo czego się na miejscu spodziewać. Spodziewaliśmy się więc najgorszego. I czekała nas miła niespodzianka.
Pomijając oficjalne klasyfikacje, z punktu widzenia skuterowego turysty wietnamskie drogi można podzielić na:
- fatalne drogi miejskie. Szczególnie w Sajgonie traficie na tak dziurawe i nieprzyjemne drogi, że możecie zacząć przeklinać pomysł wypożyczenia skutera. Taka jest na przykład trasa do promu w Cat Lai, choć pewnie za kilka lat będzie prowadziła tam „jasna długa prosta szeroka jak morze trasa łazienkowska”. Plusem takich dziurawych, zatłoczonych dróg jest to… że są wolne i zatłoczone. Jak dopiero zaczynacie jeździć po Wietnamie, to na takich drogach szybko poczujecie ducha tłumu i spokojnie wdrożycie się w skuterowy dryg. To jednak najwęższa kategoria i nawet w małych miasteczkach jakość dróg jest naprawdę dobra.
- dwupasmowe ekspresówki. Chyba spędziliśmy na nich najwięcej czasu. Dobra nawierzchnia, niestety sporo na nich ciężarówek i autobusów. Jako że Wietnam jeszcze nie wszedł na etap budowania obwodnic, często przecinają wsie i miasta, co może dodatkowo i skutecznie spowalniać niezbyt wysokie skuterowe tempo przemieszczania się po kraju. Choć zdarzały się i takie ekspresówki, na których oprócz nas nie było nikogo, było ich zaskakująco dużo i były to nasze zdecydowanie najbardziej ulubione fragmenty trasy.
- boczne drogi wiejskie. Największe zaskoczenie w Wietnamie. Jeśli macie wizję przedzierania się szutrowymi szlakami przez pola ryżowe, to będziecie się musieli sporo natrudzić, żeby znaleźć sobie takie trasy. Wietnam pokrywa w tym momencie taka sieć równych, asfaltowych lub betonowych dróg, że można przejechać właściwie całe południe i nie zaliczyć piachu. To o tyle ważna wskazówka, że miejskim skuterem bez problemu dacie radę zwiedzić całe południe, o ile nie cały kraj. A jeśli nie dacie rady podjechać pod stromą górę, to przecież nie bez powodu ciągacie ze sobą dzieciaki, prawda? W końcu się przydadzą i popchną trochę:)
Podsumowując, jeśli chcielibyście przebijać się przez Wietnam samochodem, to pewnie byście sfiksowali. Bezkolizyjne autostrady dopiero się budują i nawet jadąc ekspresówkami trzeba liczyć, że Wasza średnia prędkość nie przekroczy 60 km/h. Ale skuterowo jest naprawdę dobrze. Równe drogi, wbrew pozorom w miarę rozsądny ruch oraz wiele innych plusów, o których jeszcze wspomnimy.
Stacje benzynowe i paliwo w Wietnamie
Zatankować w Wietnamie da się prawie wszędzie. Prawie – bo zdarzyło nam się utkwić 10 kilometrów od autostrady z pustym bakiem, ale nie Wietnamu to wina a naszego gapiostwa. Gdy już była pora najwyższa na tankowanie, my beztrosko minęliśmy stację benzynową, a na dodatek zjechaliśmy na boczną drogę. Na szczęście nawet z dala od dużych stacji benzynowych, w małych miejscowościach można znaleźć wystawione przy sklepikach czy warsztatach „pompki”, których operatorzy bądź operatorki za odpowiednio wyższą opłatą niż zwykle poratują nas kilkoma litrami niezbędnymi, by doturlać się do następnego tankowania. Dość powiedzieć, że kiedy pierwszy raz zgasł nam skuter z braku paliwa, to z chatki/sklepiku, przy którym to się akurat zdarzyło wychyliła się pani i znaczącym gestem pokazała na stojącą przed nią beczkę. Dwie minuty później byliśmy już znów w drodze.
Benzyna w Wietnamie w trakcie naszego pobytu kosztowała ok. 20.000 VND (lekko ponad 3 PLN) za litr, a za pełen skuterowy bak płaciliśmy zwykle ok. 80.000 dongów. Na stacjach obsługa jest zwykle bardzo uprzejma i pomocna. Podjeżdżamy pod dystrybutor, podnosimy siedzenie, mówimy „full”, a potem płacimy zgodnie ze wskazaniem na dystrybutorze. Tylko raz zdarzyło nam się, że ktoś próbował nas oszukać – na stacji w Hoi An, o której zresztą przeczytaliśmy wcześniej w internecie, że mają tam w zwyczaju wydawać mniej reszty niż się należy.
Okazało się też, że benzyna benzynie nierówna. Zdarzyło nam się kilka razy, że nagle pojawiały się problemy z odpaleniem skuterów, które mijały po kolejnym tankowaniu. No ale to znamy też dobrze z kraju.
Niestety, o czym niedzielni skuterowcy pewnie nie pamiętają, wizyty na stacjach benzynowych to stały element takiej wycieczki. Yamahy Nouovo mają bak o pojemności niewiele ponad 4,5 litra, a spalają ponad 2,5 litra na setkę. Teoretycznie powinny robić na jednym tankowaniu ponad 150 km, ale w praktyce musieliśmy tankować co 120-130 km, bo opary na dnie jakoś nie chciały napędzać naszego skutera. Kiedy się spieszyliśmy, to za stacją rozglądaliśmy się po ok. 3 godzinach jazdy. Zdarzało się więc nam tankować nawet 2 razy dziennie. I tu niestety bolał brak bagażników, bo na każdorazowe odpinanie i zapinanie plecaków traciliśmy ładnych kilka minut…
Warsztaty
Tu też nie ma się czego obawiać. Warsztaty są na każdym kroku. My korzystaliśmy z ich usług kilka razy – dwa razy wymienialiśmy lusterko (oba razy stłukło się w czasie postoju) za co płaciliśmy ok. 100.000 dongów (15 pln), raz jeden ze skuterów miał problemy z odpalaniem, które minęły po 20 minutach dłubania w nim śrubokrętem (50.000 dongów) a raz, pod sam koniec, po zmroku, na dość wąskiej i ruchliwej autostradzie w jednym ze skuterów przestały działać przednie światła.
Problem okazał się grubszy niż wymiana żaróweczki, i po 3 godzinach w trakcie których niemalże zostaliśmy członkami rodziny właścicieli warsztatu i przyległej do niego restauracji, po wymianie okablowania i elementów alternatora uiściliśmy 200.000 VND, czyli 9 USD za pracę dwóch osób przez 3 godziny i części. Aż nam było głupio, na szczęście w międzyczasie wspomogliśmy też rodzinną gospodarkę płacąc za obiad, kokosa, smoothie z awokado i soczki dla dzieci.
Parkowanie i bezpieczeństwo
Kradzieże skuterów są podobno prawdziwą wietnamską plagą, dlatego też przy każdej atrakcji turystycznej są parkingi strzeżone. Zwykle trzeba uiścić 5.000 VND od skutera, choć zdarzały się parkingi za 3.000 i takie za 10.000 (tu akurat protestowaliśmy i zwykle kończyło się na tym, że płaciliśmy 10.000 za dwa). W hotelach bardzo często skutery chowane są na noc na wewnętrzne dziedzińce, podwórka czy po prostu wciągane do domu. W Nha Trang zostawiano je przed hotelem, ale przeciągano przez koła łańcuch.
Nigdy nie zostawialiśmy skuterów przy drodze, idąc na dalsze wycieczki. To zresztą nie takie proste. Wietnam ma bowiem niezwykle rozwiniętą tradycję „cywilizowania” atrakcji. W Tajlandii często, a w Laosie to już na każdym kroku, trafialiśmy na wodospad, który jest sobie po prostu wodospadem, gdzieś w lesie z dojściem wąską ścieżką. Wietnamczycy tymczasem od razu „konserwują” takie miejsca odpowiednią ilością betonu, strzeżonym parkingiem, szlabanem i ogrodzeniem. W ten sposób nawet gdybyśmy chcieli zostawić gdzieś motory „samopas”, to nie mieliśmy zbyt wielu okazji. Zdarza się oczywiście, że atrakcja, szczególnie położona na uboczu, umiera śmiercią naturalną i nikt się nią nie zajmuje, szlaban opada, schody gubią deski. Zostaje beton i parking przy samej „atrakcji”, tak żeby za daleko od skuterów się nie oddalić.
Przed wyjazdem słyszeliśmy też trochę o atakach na turystów, wyrywaniu torebek i plecaków. W trakcie tych trzech tygodni spędzonych głównie na mniej lub bardziej turystycznej prowincji ani razu nie czuliśmy się zagrożeni. Wręcz przeciwnie. Wszędzie czuliśmy się mile widzianymi gośćmi, z którymi należy się przywitać, zrobić sobie zdjęcie z ich dziećmi, postawić piwo, itp. A wszelkie formy zainteresowania zawsze były pełne sympatii, czasami było jej aż za dużo:)
Hotele i noclegi w Wietnamie
Jedną z wielu pozytywnych niespodzianek w Wietnamie było to, że nawet w małych, przydrożnych miejscowościach można było znaleźć nocleg. O ile trzymacie się w miarę głównych szlaków transportowych, to możecie zakładać, że najrzadziej co kilkanaście kilometrów zobaczycie szyld z napisem Nha Nghi, co w wolnym tłumaczneiu, jak podpowiada wujek Google, oznacza „dom wakacyjny”, choć bardziej pasuje tu słowo”motel”.
Była to o tyle duża niespodzianka, że w Laosie z noclegami na popularnych skuterowych trasach był ogromny problem. Kiedy wypożyczając skuter dostawaliśmy mapkę i na przestrzeni kilkuset kilometrów były zaznaczone 3-4 hostele, mogliśmy mieć pewność, że nie chodzi o naganianie akurat im turystów, ale o to, że faktycznie tyle po drodze jest miejsc noclegowych. W Wietnamie za to, widząc skupisko domów na horyzoncie, mieliśmy przekonanie graniczące z pewnością, że czeka tam na nas jakieś Nha Nghi. Może nie będzie to spa z basenem, a bardziej pokój na pięterku, do którego trzeba dojść przez rodzinny salon-sypialnię stanowiący dodatkowo recepcję, ale będziemy mieli gdzie zanocować.
Nha Nghi mają ten jeden minus, że prawie zawsze oferują jeden typ pokoju, czyli dwójkę. Dla nas nie był to ogromny problem, bo zwykle mieścimy się we czwórkę na dwóch, nawet nieprzesadnie szerokich łóżkach. Ale zdarzyło nam się na tym wyjeździe kilkukrotnie zrezygnować z jakiegoś hotelu/motelu właśnie przez wzgląd na szerokość łóżka. Nasze dzieciaki mają już niestety swoje gabaryty i nie tak łatwo się z nimi pomieścić.
Ile płaciliśmy za noc w takich przydrożnych motelach? Zazwyczaj było to 200-250.000 VND za pokój. Niewykluczone, że szczególnie w mniejszych miejscowościach były to kwoty do stargowania, ale uznawaliśmy, że ok. 10 USD to i tak niewygórowana cena za nocleg dla czterech osób. A że w każdej mieścinie znajdziemy też i uliczną jadłodajnię, to możemy mieć pewność, że ani z głodu, ani z chłodu (tak tak! popatrzcie na nasze zdjęcia – pogoda nas nie rozpieszczała!) w trasie nie umrzemy.
Podsumowanie
Czy warto wypożyczyć skuter w Wietnamie? Zdecydowanie tak!
Czy można to zrobić w miarę tanio? Jak najbardziej!
Czy ruch w Wietnamie to sajgon? Tylko w Sajgonie:) Ale nawet to miasto da się przejechać skuterem. Po wyjeździe na prowincję jest już całkiem spokojnie i rozsądnie.
Czy jazda skuterem z dzieckiem to najgorszy pomysł na świecie? Nie, jest kilka gorszych:)
Południowy Wietnam widziany ze skutera to piękne widoki, przyzwoite drogi, wygodne zaplecze turystyczne w postaci moteli i ulicznych jadłodajni co krok. To możliwość zjechania do mniej popularnych miejscowości, które mają zdecydowanie inne oblicze niż Mui Ne czy Nha Trang.
Minusem jest duży ruch samochodowy (głównie skuterowo-autobusowo-ciężarówkowy), ale wcale nie (tylko) z powodu jego niebezpieczeństw, a tego co się w nim wdycha. Na szczęście jazdę głównymi trasami można zminimalizować i zwiedzać kraj bocznymi drogami, które i tak będą całkiem równe i wygodne (choć w większości też zatłoczone).
Jeśli znajdziecie tanią wypożyczalnię i martwicie się o ceny ewentualnych napraw, to pamiętajcie, że te są nieprzyzwoicie niskie. Musicie więc rozważyć, czy chcecie przepłacać za spokój i wygodę, czy oszczędzić, by potem godzinami zabawiać dzieciaki w przydrożnym warsztacie. Jeśli jednak wybieracie się do Wietnamu, to ze skuterów nie rezygnujcie. Choćby to był tylko dzień, to pozwoli Wam zobaczyć ten kraj z niezwykle ciekawej perspektywy.
W razie pytań, piszcie! Najlepiej przez profil Ośmiu Stóp na Facebooku!
Sorry, the comment form is closed at this time.
Szymon
Według https://obywatel.gov.pl/kierowcy-i-pojazdy/uzyskaj-miedzynarodowe-prawo-jazdy Wietnam przystąpił zarówno do Konwencji Genewskiej jak i Konwencji Wiedeńskiej, zatem wygląda na to, że obecnie (1 sty 2020) można już korzystać z obu wersji MPJ. Przy czym polecam Konwencję Genewską, jeśli ktoś ma również zamiar odwiedzić Tajlandię.
osiemstop
O, super, dobrze wiedzieć! Dzięki!
Michal
Mnie skasowali 800.000vnd, zawsze miałem odłożone mniejsze kwoty a tym razem nie, chciał milion ale 200.000 mi podarował
osiemstop
I tak musiało boleć 🙁
Szymon
Świetny poradnik – gratuluje odwagi :).
Od jakiegoś czasu szukam informacji na temat uprawnień wymaganych do jazdy skuterem w Wietnamie i nie mogę znaleźć jednoznaczniej odpowiedzi. Może Wy mi pomożecie?
Mam tylko polskie prawo jazdy kategorii B od więcej niż 3 lat i w Polsce mogę jeździć legalnie jednośladem do 125cc.
Jakim jednośladowym mógłbym legalnie jeździć w Wietnamie?
Oczywiście przy założeniu, że wyrobie sobie międzynarodowe prawo jazdy .
osiemstop
Cześć,
Dzięki za miłe słowa. Niestety, z tego co się orientowaliśmy z prawem jazdy kat. B teoretycznie nie można jeździć w Wietnamie. Nawet po wyrobieniu sobie międzynarodowego prawa jazdy zgodnie z Konwencją Wiedeńską, do której przystąpił Wietnam. Wynika to z faktu, że mpj nie przewiduje takich niuansów jak polskie regulacje (jazda skuterem/motorem na kat. B). MPJ nie ma też rubryki AM. Trzeba mieć więc co najmniej polskie A1 i dzięki temu zaznaczoną odpowiednią rubrykę w międzynarodowym dokumencie… Oczywiście bardzo dużo osób jeździ bez stosownych uprawnień i spotkania z drogówką kończą się standardowo – utratą 200k VND. Chyba że to okolice Mui Ne, wtedy można zapłacić nawet 10 razy więcej. Dopiszemy te informacje wkrótce do tekstu.
p&o